Jan Witold Suliga, etnograf: Pandemia to nie spisek rządów i korporacji

Zaraza, która teraz nas dopadła, pokazała, że nie ma kraju, który byłby wyizolowany, zamknięty i wyłączony z całego świata, że tak naprawdę jesteśmy jednym wielkim zbiorowiskiem społeczności, kultur, państw. Granice są mniej lub bardziej szczelne, ale jesteśmy już społeczeństwem zglobalizowanym. I przed wirusem nie ma gdzie uciec - mówi Interii Jan Witold Suliga, etnograf, antropolog ducha.

Dominika Pietrzyk, Interia: W jaki sposób pandemia zmieniła współczesnego człowieka?

Jan Witold Suliga, etnograf, antropolog ducha: - Szczerze mówiąc, to nie jestem pewien, czy cokolwiek może zmienić człowieka. Jeżeli holokaust nie zmienił człowieka w ten sposób, żeby wyrzucił on na śmietnik historii nazizm i faszyzm, to podejrzewam, że człowiek jest istotą niereformowalną. To moja pierwsza refleksja, w odpowiedzi na pani pytanie. Ale oczywiście pandemia zapewne coś zmieniła. Reakcja ludzi na zarazę jest z jednej strony klasyczna, a z drugiej strony nowa, inna.

Reklama

Co jest w tej reakcji klasycznego, a co nowego?

- W danych czasach zarazy były pewną normą w życiu człowieka. Pojawiały się co kilka, kilkanaście lat. Oczywiście były to dramaty, tragedie, ale można powiedzieć, że człowiek z tym żył. Jest taka modlitwa do Boga z intencją, aby nas uchronił od choroby, wojny i morowego powietrza. To było właśnie to morowe powietrze, a ponieważ powietrze jest żywiołem trudno powstrzymywalnym, w związku z tym jedynym sposobem na zarazę była izolacja. I to co robimy w tej chwili, tylko oczywiście w innej wersji, jest bardzo podobne. Zamykamy miasta, dystrykty, wprowadzamy zakaz podróży, zamykamy się w domach, w jakiś przestrzeniach społecznych, kulturowych. Z polityką jest trochę gorzej, bo tutaj akurat nie chcieli się zamknąć (śmiech), a co poniektórzy zaczęli na tym ugrywać różne rzeczy.

- Zamykamy się, co prowadzi do atomizacji wspólnot i ludzi. W źródłach historycznych nie mamy zbyt dużego wglądu w wewnętrzne doświadczenie człowieka podczas zarazy. Możemy się jedynie domyśleć pewnych rzeczy, chyba że mamy do czynienia ze słynną powieścią Alberta Camusa "Dżuma". Ale co się dzieje z ludźmi podczas zarazy? Ludzie przechodzą przymusowe odosobnienie. Procesy, które toczą się wewnątrz człowieka, kiedy jest izolowany, nagle stały się udziałem ludzi, którzy w ogóle nie byli do tego przygotowani. Nie wiemy jak to było dawniej, ale mamy obserwacje współczesne.

I jakie one są?

- Moje obserwacje są takie, że wbrew temu co niektórzy twierdzili, że jak ktoś zostaje zamknięty na dwudziestu, trzydziestu metrach kwadratowych blokowiska, to jest mu znacznie gorzej niż tym, którzy zostali zamknięci w domach, to guzik prawda.

Czyli powierzchnia, na której zostaliśmy "zamknięci", nie ma znaczenia.

-  Nie, powierzchnia nie odgrywa takiej roli, w każdym razie nie bezpośrednią. Wiele osób bez względu na metraż zaczęło dostawać - kolokwialnie mówiąc - "schizy". Wie pani, ja jestem akurat takim człowiekiem, do którego ludzie dzwonią, zwracają się o pomoc, więc kiedy rok temu doszło tego, co teraz nazywa się "narodowa kwarantanną", wielu z nich pytało mnie "co mam zrobić, bo się pogubiłem?". Jesteśmy wyrwani z normalnego toku życia.

Jak chomiki z kołowrotków?

- Tak. I za bardzo nie wiadomo, co z tym fantem zrobić. Do tego dochodzą problemy komunikacyjne, no i jeszcze taki niemal symbol - właściwie od prawieków - wszelkiego rodzaju zaraz, mianowicie maska na twarz. A co to jest maska? Maska jest rolą. W starożytnym greckim teatrze nie odsłaniano twarzy, aktorzy nosili maski. Maska obrazowała to, co odgrywam, to kim jestem w tym momencie. Ona coś znaczyła i na ten moment czyniła mnie kimś, a jednocześnie - jak to maska - ukrywała moją prawdziwą twarz. 

- Nie wiem, czy pani wie, że jedną z genez masek karnawału w Wenecji były maski używane w czasie zaraz. W kształcie ptaków, długie z czymś w rodzaju dziobu, gdzie wpychano różne wonne rzeczy, na przykład goździki, które jak uważano, chroniły przed dżumą czy inną zarazą, co oczywiście było nieprawdą. No i lekarze oraz służby w taki sposób odziane, chodziły po mieście i pomagały chorym tudzież pilnowały, żeby ludzie siedzieli w domach. Teraz jest podobnie. Służby i lekarze każą nosić maski, które mają nas chronić. Sęk w tym, że na początku pandemii niemal wszystkie maseczki miały podobny, bladoniebieski albo biały kolor. Taka maska czyni mnie jako człowieka anonimowym. Kiedy w starożytności zakładano na scenie maski, było wiadomo, kim jestem, jaką odgrywam rolę. Natomiast teraz maski uczyniły nas anonimowymi. Nie wiadomo, kim jestem. Patrzę na mężczyznę, kobietę, którzy jadą do pracy i tak naprawdę nie widzę ich twarzy. A co to jest twarz? Twarz to jest coś, co jest niepowtarzalne. Kiedy patrzę na panią, kiedy teraz rozmawiamy, to wiem, że nie było, nie ma i nie będzie identycznej twarzy, jak ta pani. Twarze są jak odciski palców. Niepowtarzalne i ta niepowtarzalność tworzy podłoże do naszego indywiduum. Do tego, że jesteśmy sobą. I nagle ja nie mogę być sobą, znikam w tłumie i jestem otoczony anonimami.

To zaburza poczucie bezpieczeństwa?

- Bardziej przysparza uczucia roztopienia się. Na pustyni są ruchome piaski, które mogą wciągnąć człowieka i tutaj jest podobne wrażenie. Jakbym tonął w nijakości. Oczywiście jest to odbiór podświadomy, ale trzeba pamiętać, że zbiorowa nieświadomość to jest potężna siła. Tworzy energię, która wychodzi z archetypów, które są zakodowane w tej zbiorowej nieświadomości. Mamy takie wrażenie, jak gdybyśmy byli połknięci przez jakiegoś potwora, który czyni nas wszystkich jednakowymi, zagubionymi w tym wszystkim i jeszcze na dodatek z trudem możemy oddychać. Mówimy, ale nas dobrze nie słychać. No i oczywiście dochodzi to, że każą nam to nosić.

Skąd wysyp teorii spiskowych związanych z pandemią?

- Kiedyś też takowe się pojawiały. Kiedy w wieku XIV pojawiła się słynna zaraza "Czarna Śmierć", to zaczęto szukać kozła ofiarnego i uznano, że są nim Żydzi, którzy rzekomo zatruwali studnie. Za tym poszły pogromy. Teraz też się szuka kozłów ofiarnych, tylko troszeczkę inaczej. Pierwsza teoria spiskowa była taka, że w ogóle żadnej zarazy nie ma i to jest wymysł rządów i korporacji. Taka koncepcja nadal się utrzymuje, lepiej lub gorzej, ale teorie spiskowe mają to do siebie, że jak ktoś jakąś wymyśli, to od razu pojawiają się "dane", które ją potwierdzają. Bo na kogoś trzeba to wszystko zwalić. W tym wypadku szczęśliwie nie padło na Romów, Żydów, ani Arabów, tylko na Billa Gatesa (śmiech), który jak się zaszczepię, to odczyta dane z mojego konta bankowego, bo na pewno siedzi i nie ma nic innego do roboty.

- Znalazł się też inny kozioł ofiarny. Są nim media. I że to wina mediów i że tak naprawdę to medialna epidemia i w ogóle nic nam nie grozi, więc teraz my to będziemy obnażać. Rozbawił mnie widok mojego kuzyna, który przyszedł na spotkanie w maseczce - no bo trzeba chodzić w maseczkach - ale ta konkretna maseczka była zrobiona z koronki... Maseczka jest? Jest. No a że z koronki... i to był jego manifest, że cała ta pandemia to zawracanie głowy i media to sobie wymyśliły. To było zabawne, ale takie rzeczy są zabawne dopóty dopóki nie zetkniemy się z prawdziwym covidem.

Bo na oddziale zakaźnym przestaje być zabawnie...

- I wracając do pani pierwszego pytania, to pandemia nic w człowieku nie zmieniła, bo gdyby zmieniła, to powinna nas nauczyć pewnego racjonalnego myślenia. Wszyscy, którzy twierdzą, że to spisek, na argument, żeby poszli to sprawdzić i odbyli wolontariat na oddziale zakaźnym, odpowiadają, że nie ma mowy. Ktoś nawet kiedyś powiedział mi przy takiej okazji, że ja jestem jednym z naganiaczy tego całego Gates’a.

Jaka jest rola polityki podczas epidemii?

- Kiedyś wykorzystywano wszelkie zarazy, które przychodziły do celów politycznych i do celów religijnych, bo one są ze sobą sprzężone na całym świecie. Nie ma tu znaczenia, czy będziemy w państwie buddyjskim, chrześcijańskim czy islamskim. Zaangażowanie sił politycznych i religijnych zawsze się w jakiś sposób pojawia, chyba że jest bardzo wyraźny podział. Ale tam gdzie nie ma takiego podziału, to te siły ze sobą wyraźnie współdziałają i obie strony coś na tym wygrywają. Z jednej strony to jest charakterystyczne dla wszelkiego rodzaju kataklizmów, że więcej ludzi szuka ratunku w sferach religijno-duchowym, czemu sprzyja wzrost różnego rodzaju zabobonów lub działań. Na przykład pomysłów, że ja sobie postawię krzyż choleryczny. I te krzyże współcześnie w Polsce również się pojawiły. Druga strona jest taka, że zarazy są wykorzystywane przez siły polityczne po to, żeby społeczeństwo zamknąć i łatwiej nim rządzić. Historia pokazuje też, że tego typu zjawiska sprzyjają też rozwojowi autorytarnych rządów. Łatwiej ludzi zamknąć w domach i łatwiej to "sprzedać", że to przecież jest w naszym interesie, że jak będzie dyscyplina, to my wszyscy ocalejemy, a ci którzy są niezdyscyplinowani, to umrą.

Ale teraz pojawił się bunt.  

- I tu jest bardzo ciekawa rzecz. Bunt nie jest czymś nowym w historii w takich wypadkach, tylko wcześniejsze bunty zazwyczaj były skierowane przeciwko rzekomym sprawcom, a tutaj mamy bunt przeciwko samej zarazie. I to jest w pewnym sensie novum. Wskutek różnego rodzaju zmian kulturowo-społecznych i mentalnych człowiek z kręgu cywilizacji zachodniej nauczył odsuwać się od siebie śmierć. I robimy to na mnóstwo sposobów. Kiedyś po śmierci człowieka była otwarta trumna, siedziało się, płakało, dotykało, całowało dłoń zmarłego - to była norma. I przyznanie - tak, jesteśmy śmiertelni. Natomiast teraz śmierć jest ukrywana.

- I tu pojawia się druga rzecz. Kult młodości. Jesteśmy prawie nieśmiertelni. Mamy się odchudzać, wstrzykiwać sobie botoks, tak jakbyśmy mieli żyć nie te 80 lat, ale 100 tys. lat. A tu przychodzi pandemia, i okazuje się: "no, kolego! Jesteś śmiertelny". Jest też inna różnica. Kiedyś podczas zarazy widać było śmierć. W średniowieczu trupy leżały na ulicach. My tych rzeczy teraz nie widzimy, ale z drugiej strony to odium gdzieś krąży. Każdy chce żyć. Jest to naturalne, natomiast w tej perspektywie życia zniknęła śmierć w pojęciu zbiorowym. W Europie po raz pierwszy od czasów Merowingów a może i dawniej mamy tak długi okres historii bez wojen obejmujących cały kontynent. Żyjemy w takim świecie, gdzie spotkanie z masową śmiercią, masowym zagrożeniem jest opowieścią w stylu braci Grimm. Straszna bajka, ale bajka. To jest nowe, dlatego moim zdaniem jednym z powodów buntu, poza oczywistymi motywami, że chcemy zarabiać i normalnie żyć, jest świadomość śmierci. Tak jakbyśmy stracili poczucie wewnętrznego lęku przed śmiercią.

- Możemy też pomyśleć, że ta nowość wynika również z tego, że inaczej odbieramy czas. Kiedyś ten czas płynął znacznie wolniej, a teraz czas tak dla nas przyspieszył, że jeżeli ja dzisiaj czegoś nie zrobię, albo nie osiągnę, to ja tego już w ogóle nie będę mieć. To nie jest tak, że te zarazy, które przechodziły kiedyś przez kontynent europejski, trwały miesiąc czy dwa. One trwały latami, zanim wygasły. A teraz minął rok, a nam się wydaje, że to jest cała wieczność. To znacząca różnica.

Z czego ona wynika?

- Z przyspieszenia cywilizacyjnego. Efekt tego wszystkiego jest taki, że my jako cała ludzkość, jesteśmy społeczeństwem, które już dawno naruszyło równowagę w naturze. Dla mnie ta pandemia to rodzaj zemsty matki natury. W naturze - i tak jest od milionów lat - musi być balans w wymianie. Daję i biorę. Jeżeli dochodzi do zachwiania tego balansu, więcej się bierze, niż daje następuje wynaturzenie. Te grupy gatunków, które za dużo biorą, a za mało dają, żeby uzupełnić balans, w taki czy inny sposób wymierają. Z punktu widzenia matki ziemi my już jesteśmy pasożytem, a pasożyta trzeba się pozbyć. Siły natury są pod tym względem nieprawdopodobne. Kiedy był pierwszy lockdown i wprowadzono zakaz wchodzenia do lasów, natura zaczęła bardzo szybko wchodzić w lukę po człowieku.

- Odbyłem wiele rozmów z moimi znajomymi i dyskusji na temat tego, że może pandemia coś zmieni, w stosunku człowieka do natury, ale ja w to nie wierzę. To nie oznacza, że pandemia nie przyniesie zmian, bo życie jest zmianą. Myślę, że to będzie widoczne w następnym pokoleniu.

Co takiego będzie widoczne?

- Ja jestem pokoleniem, dla którego terytorium spotkania było podwórko. Już nie mówiąc o tym, że piło się wodę z saturatorów i nikt nie pytał o to, czy tam są jakieś wirusy. Teraz podwórkiem stał się Internet. Oczywiście nie tylko, ale głównie Internet. Pandemia bez wątpienia spowodowała większą izolację ludzi i brak bezpośrednich kontaktów.

Ten sposób interakcji przez Internet bez bezpośrednich bodźców, bez udziału zmysłów - dotyku, węchu, coś zmieni w człowieku jako takim?

- Myślę, że tak. To wpłynie zwłaszcza na młodsze pokolenie. Ja mam to zaplecze podwórkowe i ono mnie już ukształtowało. Natomiast najmłodsze pokolenie nie ma tego zaplecza. Bez wątpienia zmieni się język komunikacji. Tu już jako terapeuta mogę powiedzieć, że to może zbudować większe bariery i utrudnić relację bliskości. Bo relacja bliskości to nie jest kontakt przez Internet. Ludzie czytają się wzajemnie poprzez mowę ciała. Ponad 70 proc. informacji, które przekazujemy innym, odpowiedzialna jest mowa ciała. Ale na mowę ciała składa się całe ciało. Wspomniała pani o bardzo ważnym elemencie - zapach. Do tego dochodzi faktura, widzenie. To wszystko razem tworzy komunikat. Ale jeżeli komunikat jest ograniczony do okienka na monitorze, to wtedy nie ma bliskości. A co to jest bliskość? Bliskość to jest podłoże miłości. Nie ma miłości bez bliskości. Jej brak pogłębia atomizację człowieka. I to jest paradoks, bo z jednej strony jesteśmy "globalni" i możemy połączyć się z innym człowiekiem w każdym zakątku świata, a z drugiej strony człowiek zaczyna się coraz bardziej odsuwać od drugiego człowieka.

- My jako ludzie potrzebujemy jakiejś sfery intymności i to jest normalne. Najczęściej wiąże się to z jakąś świętością i ze sferą cielesną. "Nie każdego wpuszczę do swojego domu. Nie każdemu pozwolę się dotykać". Ale mamy też balans. Bo z drugiej strony mamy tę bliskość w sferze społecznej, kulturowej, po której się poruszamy i w której się bezpośrednio spotykamy. Jeżeli teraz w tej sferze społecznej pojawiają się te same zasady jak w przypadku intymności wewnętrznej, czyli "nie każdego wpuszczę, nie każdego dopuszczę do siebie", to w tym momencie balans jest zachwiany. Tak w  przypadku społeczeństw, jak i w naturze kończy się to tak samo... Wszystko co się zamyka, z czasem się degeneruje i umiera.

Co odróżnia pandemie koronawirusa od innych zaraz znanych z historii?

- Kiedyś zarazy też były światowe, w tym sensie, że dotykały jakiegoś znanego ludziom świata, "ich świata" i ograniczały się do kręgu ich cywilizacji, kultury, bądź terytorium. A teraz niewątpliwą nowością jest to, że mamy do czynienia z epidemią globalną, która ogarnęła całą Ziemię. Globalny charakter miała już słynna epidemia grypy hiszpanki, która pojawiła się pod koniec I Wojny Światowej i ona rzeczywiście dotknęła i Europę i Stany Zjednoczone, ale to jeszcze nie był cały świat. Natomiast ta zaraza, która teraz nas dopadła, pokazała nam, że nie ma kraju, który byłby wyizolowany, zamknięty i wyłączony z całego świata, że tak naprawdę jesteśmy jednym wielkim zbiorowiskiem społeczności, kultur, państw. Granice są mniej lub bardziej szczelne, ale jesteśmy już społeczeństwem zglobalizowanym. I przed wirusem nie ma gdzie uciec.

Rozmawiała Dominika Pietrzyk

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z wydarzeniami

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koronawirus | pandemia | skutki pandemi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »