Amerykańsko-europejskie przeciąganie liny z Grecją w tle
O kondycji gospodarki USA, osłabiającym się dolarze, europejskich rynkach akcji i "greckim ryzyku" rozmawiamy z Radosławem Piotrowskim, zarządzającym funduszami Union Investment TFI.
W kontekście rozwoju sytuacji na globalnych rynkach finansowych wielu inwestorów uważnie obserwuje kondycję amerykańskiej gospodarki. Jak ją oceniacie?
Radosław Piotrowski: W USA obserwujemy ostatnio nieco gorsze odczyty danych makro. Według niektórych opinii słabsze PKB w I kwartale 2015 r. to efekt mroźnej zimy czy strajku robotników portowych na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.
Moim zdaniem silny wpływ na amerykańską gospodarkę miały także niskie ceny ropy naftowej oraz mocny dolar, przekładające się odpowiednio na inwestycje w sektorze energetycznym oraz na eksport.
Także ostatnie dane są w najlepszym wypadku mieszane, np. dobre dane z rynku pracy czy z sektora nieruchomości przeplatają się z gorszymi odczytami sentymentu konsumentów czy sprzedaży detalicznej. Ugruntowało to rynkowy konsensus, że cykl podwyżek stóp w USA przesunie się na wrzesień, choć pojawiają się też opinie, że pierwsza podwyżka nastąpi dopiero w ostatnim miesiącu tego roku czy nawet w 2016 r.
Dalecy bylibyśmy jednak od stawiania tezy, że gorsze odczyty stanowią początek trwalszego trendu. Potwierdzają to m.in. prognozy makreokonomiczne sugerujące, że w II kwartale wzrost gospodarczy przyspieszy do 2,7%.
Jakie są implikacje oczekiwanego przesunięcia podwyżek stóp w USA?
RP: Oczekiwania inwestorów rzutują m.in. na wartość amerykańskiej waluty. Po okresie silnych wzrostów dolar osłabił się w relacji do koszyka walut, w tym do euro. Tendencja ta, wraz z niezłymi względem oczekiwań wynikami finansowymi amerykańskich spółek za I kwartał 2015 r., wspierała indeksy giełdowe na Wall Street.
Jednocześnie wzrost kursu euro do dolara jest kiepską informacją dla europejskich eksporterów, których towary są przez to mniej konkurencyjne. Znajdowało to odzwierciedlenie w zachowaniu europejskich giełd w ostatnim czasie i to pomimo faktu, że w Europie dane makro prezentują się lepiej niż USA, a Europejski Bank Centralny prowadzi ekspansywną politykę monetarną. Na osłabieniu dolara zyskiwały także ceny surowców oraz szeroko rozumiane rynki wschodzące.
Skąd słabość europejskich indeksów?
RP: Łyżką dziegciu w obrazie Europy jest ryzyko związane z Grecją. Indeks obrazujący oczekiwania inwestorów co do prawdopodobieństwa rozpadu strefy euro (Sentix Euro Break-up Index) ostatnio wzrósł - z 20% na początku roku do ok. 50%.
Trudno mi uwierzyć, by pomimo problemów ze spłatą długu Grecja opuściła strefę euro (nie chcą tego sami Grecy), niemniej coraz większa część uczestników rynku dopuszcza taką możliwość. Europejskim indeksom nie pomagało także wspomniane umocnienie się wspólnotowej waluty.
Ma szansę się zmienić?
RP: W krótkim terminie istnieje ryzyko utrzymania się takiego stanu rzeczy, przede wszystkim ze względu na przedłużające się negocjacje pomiędzy Grecją a wierzycielami. Porozumienie jest decyzją stricte polityczną, której nie sposób liczbowo oszacować. Natomiast w perspektywie kilku miesięcy (w przypadku rozwiązaniu problemu greckiego) z fundamentalnego punktu widzenia perspektywy dla rynku europejskiego wyglądają pozytywnie.
A co z kursem euro/dolar amerykański? Nie będzie stanowił przeszkody?
RP: Jeszcze przez jakiś czas może tak być, choć wtorkowa decyzja EBC o zwiększeniu skali europejskiego QE w maju i czerwcu kosztem miesięcy wakacyjnych pokazuje, że bank centralny aktywnie podchodzi do negatywnych zjawisk rynkowych, a takimi de facto były umocnienie się wspólnotowej waluty oraz towarzyszący mu nagły wzrost rentowności obligacji skarbowych krajów strefy euro.
Dodatkowo zakładamy jednak, że ogólna sytuacja gospodarcza w USA powinna się poprawiać w kolejnych miesiącach na tyle, że (w połączeniu ze stale poprawiającą się sytuacją na rynku pracy i wzrostem oczekiwań inflacyjnych) zacznie wywierać większą presję na Fed. Będzie to stanowiło dodatkowy bodziec do powrotu euro do trendu spadkowego.