Czy złoty stracił swoje atuty

Kurs najważniejszej pary walutowej, wyznaczającej kierunek globalnym przepływom kapitału, po 12 miesiącach znajduje się niemal dokładnie na tym samym poziomie co w połowie grudnia 2007 r.

Mowa o eurodolarze, który zaczynał z wysokości 1,45 USD i w tej właśnie okolicy kończy rok, ale nie ma nic bardziej mylnego niż wniosek, że rok 2008 nie przyniósł istotnych zmian na rynku walutowym. W tym czasie nastroje inwestorów zmieniały się jak w kalejdoskopie, bo para EUR/USD notowana była zarówno po kursie 1,60 USD, jak i po 1,25 USD. Jeśli najstabilniejsze waluty na świecie odchylają się w tak krótkim czasie nawet o prawie jedną trzecią wyżej lub niżej, jest to ewidentny sygnał, że w globalnej gospodarce zachodzą nadzwyczajne procesy.

Reklama

W pierwszej połowie roku, gdy cena ropy naftowej zbliżała się do 150 USD za baryłkę wiadomo już było, że kłopoty finansowe największych banków odbiją się szerokim echem w realnej sferze gospodarki, lecz najpoważniejszym zagrożeniem była inflacja. W równie szybkim tempie drożały produkty rolne i metale przemysłowe. Złoto, które inwestorzy traktują jako ochronę przed zbyt szybkim wzrostem cen, przekroczyło w marcu cenę 1000 USD za uncję.

Powszechnie akceptowany pogląd głosił wówczas, że nawet w przypadku kilku słabszych kwartałów Stanów Zjednoczonych światowa gospodarka poradzi sobie, bo przecież bogacąca się klasa średnia z rynków wschodzących będzie wciąż potrzebowała olbrzymiej ilości żywności i energii. W tym kontekście zapoczątkowana jeszcze w poprzednim roku seria obniżek stóp procentowych w USA i sztywna polityka monetarna Europejskiego Banku Centralnego reprezentowały dwa skrajne podejścia do problemu. Fed postawił wszystko na jedną kartę i kolejnymi drastycznymi cięciami kosztu pieniądza chciał odkorkować rynek kredytowy i przywrócić źródło finansowania firmom i gospodarstwom domowym ryzykując przy tym nasilenie zjawisk inflacyjnych.

W strefie euro górę wzięło bardziej konserwatywne działanie - przez pierwszą część roku priorytetem ECB było tłumienie inflacji, a wyraźne sygnały spowolnienia koniunktury nie były dostatecznym argumentem za obniżką stóp procentowych.

Dzięki temu euro w lipcu było najdroższe w historii w stosunku do dolara.

Niezwykle silny trend wzrostowy drastycznie odwrócił się latem, gdy rynek surowców zaczęły opuszczać spekulacyjne fundusze hedgingowe wpadające w kłopoty płynnościowe wywołane wycofywaniem środków przez inwestorów. Na świecie rozpoczął się globalny proces odlewarowania - czyli zamykania pozycji inwestycyjnych posiłkowanych kredytem zaciągniętym na atrakcyjnych warunkach (najczęściej w obcych walutach).

Spłata tych kredytów doprowadziła do umocnienia jena i franka. Cena ropy spadła o ponad 100 dolarów i w połowie grudnia 2008 r. baryłka była warta mniej niż 40 USD. Surowcowa hossa możliwa była wyłącznie dzięki wcześniejszym nadwyżkom kapitału i taniemu dolarowi - inwestorzy z zagranicy poprzez wzrost wartości lokalnych walut względem dolara mogli zniwelować wzrost cen surowców, za które rozlicza się właśnie w "zielonych".

Druga połowa roku 2008 upłynęła pod znakiem kryzysu płynnościowego i niewyobrażalnej ilości kapitału wpompowanego w globalny system bankowy, który po serii jesiennych bankructw stracił nie tylko wiarygodność, ale przede wszystkim możliwości finansowe. Międzybankowe oprocentowanie LIBOR, czyli cena jaką bank A płaci za pożyczenie pieniędzy od banku B, po ogłoszeniu upadłości przez Lehman Brothers skoczyło w górę do poziomów niespotykanych od wielu lat.

Ogromne plany pomocowe podejmowane przez rząd amerykański równolegle z obniżaniem stóp procentowych przez Fed, w ciągu kilku miesięcy sprawiły, że wartość udzielonych pożyczek przekroczyła 7 bilionów dolarów. Równocześnie dolar zyskiwał na wartości, na rynkach surowcowych ceny spadały z nie mniejszym impetem, jak wcześniej rosły, na giełdzie indeksy zmierzały w kierunku najniższych poziomów w tym wieku, ale za to na rynku obligacji trwała jedyna hossa.

To dzięki chęci nabycia bezpiecznych papierów gwarantowanych państwowym majątkiem USA inwestorzy skłonni byli wymieniać swoje waluty na dolary. Sytuacja odwróciła się o 180 stopni, gdy pod koniec roku 2008 na świecie ciężko było znaleźć bank centralny, który nie obniżyłby stóp procentowych o więcej niż 50 punktów bazowych w obawie przed nadciągającą recesją.

W przypadku polskiego złotego analiza kursu sprowadza się do wskazania jednego punktu na osi czasu, kiedy nasz pieniądz stracił swoje atuty w oczach zagranicy.

Moment ten przypada na koniec lipca 2008 r. Dolar kosztował wtedy poniżej 2,00 PLN, euro ok. 3,20 PLN, a frank szwajcarski 1,95 PLN. Nagłe odwrócenie się od ryzyka, a w szczególności od rynków wschodzących, przełożyło się na drastyczne pogorszenie sentymentu do państw Europy Środkowo-Wschodniej. W ostatnim tygodniu przed Wigilią za dolara płaciliśmy 2,83 PLN, ze euro 4,15 PLN, a za franka szwajcarskiego 2,70 PLN.

Tak dramatyczna zmiana kursów walutowych pokrzyżowała plany większości przedsiębiorców prowadzących zagraniczne interesy, a ci, którzy sądzili, że wystawiając opcje walutowe zabezpieczają się przed ryzykiem kursowym, gorzko zapłacili za nieznajomość działania instrumentów pochodnych.

Niewiele pomogła wrześniowa deklaracja rządu Donalda Tuska o chęci przystąpienia Polski do strefy euro w 2011 r., bo jak się później okazało, kryzys finansowy na świecie wkraczał właśnie w najbardziej dramatyczną fazę, a warunki, w których nasz bank centralny miałby bronić kursu złotego przed nadmiernymi wahaniami (jedno z kryteriów z Maastricht), byłyby dalekie od optymalnych.

Open Finance
Dowiedz się więcej na temat: bank | złoty | inwestorzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »