Kołodko wciąż czaruje złotego

Czary-mary! Grzegorz Kołodko ogłosił, że euro ma kosztować 4,35 zł. I prawie mu się udało. Analitycy jednak uspokajają. Głównie sami siebie.

Czary-mary! Grzegorz Kołodko ogłosił, że euro ma kosztować 4,35 zł. I prawie mu się udało. Analitycy jednak uspokajają. Głównie sami siebie.

Sytuacja na rynku walutowym nie ustabilizowała się. Po tym, jak we wtorek Grzegorz Kołodko, minister finansów, skrytykował NBP i zapowiedział opóźnienie prezentacji zarysu reformy finansów publicznych, złoty zaczął tracić. Proces ten przyspieszyły działania niektórych banków - m.in. JP Morgan, który często współpracuje z resortem finansów - które na gwałt kupowały waluty.

Wywiad za wywiadem

W środę i czwartek sytuacja nie zmieniła. Na rynku walutowym było bardzo gorąco, a kurs złotego ulegał silnym wahaniom. Trend był jednak spadkowy - mimo krótkotrwałego umacniania się naszej waluty.

Reklama

W środę wieczorem Reuters opublikował kolejny wywiad z ministrem finansów - tym razem przeprowadzony w Hiszpanii przez dziennikarzy agencji - który stwierdził, że złoty może nadal tracić na wartości. Uważa on także, że kurs euro w momencie wejścia Polski do unii monetarnej powinien wynieść 4,35 zł.

- Sądzę, że w perspektywie krótkoterminowej będzie następowała stopniowa, choć ograniczona, deprecjacja złotego. Gdybym to ja był spekulantem na międzynarodowym rynku walutowym, nie stawiałbym tak mocno na polski rynek, a jeżeli już, to raczej grałbym na lekką deprecjację - deklaruje Grzegorz Kołodko.

Spytany, czy resort interweniował na rynku walutowym, odmówił komentarza. Część dealerów sugerowała, że współpracujący często z ministerstwem bank JP Morgan skupował walutę na zlecenie resortu, i że to jego dealerzy rozsyłali plotki o możliwej dymisji Grzegorza Kołodki. Od dwóch dni czekamy na odpowiedź banku JP Morgan na nasze pytania.

Tylko bez paniki

Analitycy i ekonomiści starają się za wszelką cenę uspokoić sytuację. Przede wszystkim uspokajają jednak sami siebie - przy tak rozchwianym rynku walutowym jedna nieodpowiednia decyzja dealera może doprowadzić bank do poważnych strat.

- Nie należy panikować. Trend wzrostowy złotego musi wrócić. Wynika on bowiem z przesłanek fundamentalnych, jest też efektem wiary w szybkie członkostwo naszego kraju w Unii Europejskiej - mówią analitycy.

Niektórzy jednak obawiają się wystąpienia poważnego i długotrwałego tąpnięcia na rynku walutowym. Już w styczniu Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK, rysował czarny scenariusz.

- Do referendum nie spodziewam się podjęcia niepopularnych decyzji związanych z reformą finansów publicznych. A potem na głębokie reformy będzie już za późno. Wówczas nastąpi przecena naszych perspektyw wejścia do strefy euro, będzie oczywiste, że rok 2007 jest nierealny. Rynki z uwagą będą obserwowały przymiarki do wymiany członków RPP, szczególnie desygnowanych przez parlament. Obawiam się, że nowa większość w radzie dokona dewaluacji złotego poprzez przyjęcie parytetu na poziomie 4,5 zł za euro. To będzie oznaczać krótkookresową dywergencję stóp procentowych, a powrót do konwergencji będzie możliwy dopiero w 2006 r. - mówił na spotkaniu w redakcji ,,PB'' Krzysztof Rybiński.

Analitycy zwracają uwagę, że proces konwergencji, czyli wynikający z oczekiwania na rychłe członkostwo Polski w UE proces dostosowywania rynkowych stóp procentowych do poziomów unijnych, został wyhamowany. Od kilku tygodni rentowność obligacji niemal nie ulega zmianie. Inwestorzy nie zabijają się też o obligacje skarbowe na przetargach resortu finansów.

- To prawda, że największe zyski z konwergencji można było osiągnąć w ubiegłym roku. Jednak stopy procentowe w Polsce wciąż są wyższe niż w UE, więc presja aprecjacyjna złotego powinna się utrzymać. Tym bardziej że nikt nie wątpi w członkostwo naszego kraju w strefie euro - uważa Rafał Benecki, analityk Millennium.

Dodaje jednak, że wszystko może się zdarzyć. Zwłaszcza gdyby resort finansów chciał przed ustaleniem parytetu wymiany złotego na euro osłabić naszą walutę. Nie wiadomo też, jak rynek zareaguje na nowy skład RPP, który poznamy pod koniec roku.

Jeszcze cztery lata

Sam Grzegorz Kołodko stwierdził, że w jego ocenie Polska znajdzie się w strefie euro za około czterech lat, czyli w 2007 r.

- Myślę, że Polska wejdzie do strefy euro we właściwym czasie, czyli za około cztery lata. Kurs będzie wtedy oscylował wokół 4,35 złotego za euro - uważa minister finansów.

Zakładając, że członkami UE staniemy się w połowie 2004 r. i przez kolejne dwa lata złoty będzie pozostawał w tzw. systemie ERM II (dwuletni okres stabilizacji waluty względem euro), najwcześniej do strefy euro będziemy mogli wejść w połowie 2006 r. Szacunki resortu finansów są więc zgodne z oczekiwaniami rynku i banku centralnego - im wcześniej wejdziemy do strefy euro, tym lepiej.

Pozostaje jednak fundamentalne pytanie - czy minister finansów zdąży z sanacją finansów publicznych. By wejść do strefy euro deficyt budżetu musi być zbity do 3 proc. PKB. A kolejne próby reformy są permanentnie przesuwane na bliżej nieokreślony termin.

Puls Biznesu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »