Nieudany sierpień dla złotego. To dopiero początek osłabienia? Niepokojąca prognoza analityków
Najnowsze wzmocnienie dolara wobec euro, a także złotego, wydaje się mieć wyraźną przyczynę. Amerykańska Rezerwa Federalna jest bliska decyzji o kontynuowaniu podwyżek stóp procentowych. Europejski Bank Centralny też nie rezygnuje z zacieśniania polityki pieniężnej. Tymczasem Narodowy Bank Polski szykuje się do obniżek stóp.
- Zdaniem wielu ekonomistów, gołębia postawa Rady Polityki Pieniężnej zbliża polską walutę ku nieuchronnej deprecjacji
- Analitycy Danske Banku są wyjątkowo radykalni w przewidywaniach i sugerują, że w tym roku za euro przyjdzie nam zapłacić nawet 4,80 zł
- Amerykanie prawdopodobnie będą jeszcze podwyższać stopy procentowe, choć stopa rezerwy federalnej wynosi 5.5 proc., przy inflacji konsumenckiej na poziomie 3,2 proc.
Pierwsza połowa sierpnia nie jest udana dla złotego. Euro od lipcowego dołka, gdy kosztowało 4,39 zł, podrożało o kilka groszy. W podobnym okresie dolar ruszył w górę aż o kilkanaście groszy, odbijając się od poziomu zaledwie 3,93 zł. Do tego bardzo wzmocnił się frank szwajcarski, za którego w czerwcu płacono 4,50 zł, a ostatnio zbliżał się do 4,70 zł.
W wypadku notowań euro - z technicznego punktu widzenia - zadziałało wsparcie na poziomie 4,40-4,42 zł wskazane jakiś czas temu przez analityków ING. Ich zdaniem, te okolice na wykresie to potencjalne dno obecnego cyklu. Jak twierdzą, złoty na tym poziomie nie jest już niedowartościowany w stosunku do euro.
Analitycy techniczni podkreślają, że skoro notowania eurozłotego dotarły do dolnego ograniczenia kanału wzrostowego, a sytuacja ta często sprzyja silnemu odbiciu, to w kolejnych tygodniach możliwe jest wywindowanie kursu nawet w okolice 4,55 zł. Można jednak przyjąć, że zanim to nastąpi notowania wspólnej waluty będą poruszały się w trendzie bocznym między wsparciem w wysokości 4,425 zł, a oporem w rejonie 4,486 zł.
Ekonomiści Danske Banku są jednak bardziej radykalni w przewidywaniach i sugerują, że w tym roku za euro przyjdzie nam zapłacić nawet 4,80 zł. Ich głównym argumentem są wielkie różnice w polityce banków centralnych. Narodowy Bank Polski definitywnie zakończył cykl zacieśniania polityki pieniężnej, podczas gdy inne banki podnoszą stopy procentowe.
Danske Banku wskazuje, że silniejszy dolar oraz jastrzębie głosy dochodzące z Europejskiego Banku Centralnego powinny z tygodnia na tydzień osłabiać wypracowaną przez złotego pozycję. Euro wobec waluty amerykańskiej też zaczyna być w odwrocie. W lipcu, w szczycie notowań, za euro płacono prawie 1,13 dolara, teraz jest to około 1,09.
"Choć inflacja zdaje się słabnąć zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w strefie euro, tak wciąż budzi ona uzasadnione obawy banków centralnych. Siła amerykańskiej gospodarki wydaje się nienaruszona, natomiast w strefie euro ostatnio pojawiły się pewne oznaki osłabienia, które naszym zdaniem staną się jeszcze bardziej wyraźne w drugiej połowie roku, gdy pełny wpływ zeszłorocznego zacieśnienia polityki pieniężnej uderzy w gospodarkę. Ogólnie rzecz biorąc uważamy, że gospodarka amerykańska okaże się bardziej solidna w porównaniu z europejską w drugiej połowie roku, a to powinno osłabiać europejskie waluty i znów faworyzować dolara" - napisali analitycy Danske Banku.
Zdaniem ekonomistów Danske Banku, największym zagrożeniem dla europejskich walut jest zmniejszenie apetytu inwestorów na ryzykowniejsze aktywa, w tym złotego. Jak dotąd rynki wyceniały szybkie zakończenie cykli podwyżek stóp procentowych w USA i w strefie euro, ale dziś widać, że były to zbyt optymistyczne rachuby.
Analitycy ING nadal widzą dobre perspektywy dla dolara ponieważ amerykańska gospodarka jest zaskakująco silna. W ostatnich dniach pozytywne zaskoczyły dane o sprzedaży detalicznej w USA. W skali miesiąc do miesiąca wzrosła ona o 0,7 proc., czyli dużo powyżej prognoz. Podobnie jest z produkcją przemysłową, która zwiększyła się o 1 proc.
Nawet jeśli wielu amerykańskich ekonomistów spodziewa się, że Stany Zjednoczone wejdą na ścieżkę "łagodnej recesji" lub stagflacji (stagnacji połączonej z wysoką inflacją), to najwcześniej stanie się to na przełomie tego i przyszłego roku. W tej chwil liczą się jednak tylko bieżące trendy. Na Wall Street prognozuje się, że jeśli wzrost gospodarczy USA będzie ciągle silny, to nie pozwoli on spaść inflacji do celu Fed, czyli do 2 proc. W takiej sytuacji Rezerwa Federalna będzie musiała przeprowadzić kolejne podwyżki stóp procentowych.
Nie tylko zresztą ona, bo wszystko wskazuje na to, że nie kończą cyklu zacieśniania polityki monetarnej ani ECB, ani Bank Anglii. Na ich tle NBP zachowuje się bardzo oryginalnie.
Wsparciem dla dolara była środowa publikacja protokołu z lipcowego posiedzenia Rezerwy Federalnej. Jak się okazuje, wielu członków FOMC uznało, że inflacja jest "niedopuszczalnie wysoka". To oznacza, że Amerykanie prawdopodobnie będą jeszcze podwyższać stopy procentowe, choć stopa rezerwy federalnej wynosi 5.5 proc., przy inflacji konsumenckiej na poziomie 3,2 proc i inflacji bazowej (bez cen żywności i energii) wynoszącej 4,7 proc.
Tymczasem nasza Rada Polityki Pieniężnej ma zamiar stopy obniżać, choć główna stopa (referencyjna) wynosi 6,75 proc., inflacja konsumencka 10,8 proc., a inflacja bazowa 10,6 proc. To oznacza, że cel inflacyjny NBP jest niezwykle oddalony od dzisiejszych wskaźników - wynosi 2,5 proc. z możliwym odchyleniem o 1 punt procentowy w górę albo w dół.
Dla większości członków RPP argumentem przemawiającym za redukowaniem stóp procentowych ma być, traktowany trochę magiczne, spadek polskiej inflacji do wartości jednocyfrowej. Jakub Olipra z Credit Agricole Bank Polska uważa, że zdarzy się to już we wrześniu.
Jego zdaniem, presja inflacyjna w polskiej gospodarce stopniowo słabnie i spadać będzie nie tylko dynamika cen konsumenckich, ale także inflacja bazowa, która przed końcem tego roku obniży się do 7,1 proc. - W świetle wypowiedzi prezesa NBP Adama Glapińskiego uważamy, że skłoni to RPP do obniżenia stóp procentowych na posiedzeniach w październiku o 25 punktów bazowych i w listopadzie, też o 25 punktów - oświadczył Jakub Olipra.
Dla NBP wytyczną do zmiany kierunku polityki monetarnej mogą być też słabe dane makroekonomiczne. Już wiemy, że polska gospodarka wyhamowała. W pierwszym kwartale 2023 roku PKB spadł o 0,3 proc., a w drugim kwartale regres został pogłębiony do 0,5 proc. Był to drugi z rzędu okres spowolnienia ekonomicznego po ośmiu kwartałach wzrostu. Jednak tendencję spadku w dynamice wzrostu PKB obserwujemy już od początku 2022 roku.
Zdaniem ekspertów ING Banku Śląskiego, polska gospodarka będzie osłabiona w drugiej połowie roku, co może dać argument Radzie Polityki Pieniężnej do obniżki stóp i to bardzo szybkiej, bo przeprowadzonej we wrześniu (o 25 punktów bazowych). “Słaba koniunktura i zbliżająca się do jednocyfrowych poziomów inflacja będą dla RPP argumentami za rozpoczęciem cyklu obniżek stóp procentowych po wakacjach. Wynik PKB w drugim kwartale 2023 roku okazał się gorszy od prognozowanego, a perspektywy na cale drugie półrocze nie są dobre" - piszą analitycy ING.
Ekonomiści banku zwracają uwagę na fakt, że kondycja chińskiej gospodarki i problemy niemieckiego przemysłu pogorszą koniunkturę również w Polsce, a wyraźnie lepsze wyniki gospodarcze zobaczymy nie wcześniej niż w ostatnim kwartale tego roku.
Dla niektórych, choć będących w mniejszości, członków RPP argumenty o jednocyfrowej inflacji i słabnących trendach gospodarczych nie są wystarczające, by popierać luźną politykę monetarną. Joanna Tyrowicz uważa, że lipcowa projekcja inflacyjna przemawia przeciwko zamknięciu dotychczasowego cyklu podwyżek stóp.
- Bieżący poziom stóp procentowych nie gwarantuje sprowadzenia inflacji do celu do końcu 2025 roku i wiemy to od 10 miesięcy. Jakiekolwiek obniżenie stóp oddala nas od celu - oświadczyła Joanna Tyrowicz. Jej zdaniem, pożądane skutki dałoby podniesienie stopy referencyjnej do 7,75-8 proc. z obecnych 6,75 proc.
Tajemnicą Poliszynela jest, że dla wielu członków RPP bardzo ważny jest kalendarz polityczny. Decyzja o obniżeniu stóp procentowych może mieć związek z wyborami parlamentarnymi, które odbędą się 15 października. Wiadomo, że niższe stopy poprawią nastroje szerokiego grona polskich kredytobiorców.
O związkach ewentualnych decyzji Rezerwy Federalnej z amerykańskim życiem politycznym debatuje się także za oceanem. Determinacja Fed w walce z inflacją może doprowadzić do wyhamowania gospodarki w 2024 roku, czyli w okresie wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
Wielu ekonomistów pyta, czy Fed zrobi to, co jest dobre dla gospodarki, niezależnie od roku wyborczego. Ray Fair, profesor ekonomii z Yale, powiedział wprost, że jeśli inflacja nie ustąpi, a Fed będzie nieugięty w swoich poczynaniach, to może sprowokować recesję i w ten sposób utrudnić reelekcję Joe Bidenowi.
Jacek Brzeski