Pieniądze poza kontrolą?
Bitcoiny stanowią spore wyzwanie dla rynków finansowych. Być może niebawem kryptowaluty staną się w jakimś stopniu częścią systemu - chociaż tak naprawdę zawsze pozostaną poza jego obrębem.
Na ile nasze pieniądze są dziś bytem wirtualnym? Można powiedzieć, że w dużym zakresie. Są wszakże waluty, które istnieją tylko i wyłącznie w cyfrowym świecie i z pozoru niewiele różnią się od tych, którymi świat obraca na co dzień. Wyłączywszy bowiem transakcje z użyciem banknotów i monet, większość naszych zakupów, czy to z użyciem kart płatniczych, czy przelewów bankowych, dokonuje się drogą elektroniczną. Nie dochodzi do przekazania fizycznej masy pieniądza, a jedynie do obciążenia i uznania rachunków bankowych. Spokojnie można więc sobie wyobrazić świat, w którym wszystkie transakcje rozliczane byłyby elektronicznie i nikt by nie używał banknotów ani monet. Niewykluczone nawet, że za kilkanaście lat w niektórych krajach tak właśnie będzie wyglądać rzeczywistość.
Pieniądze, którymi obecnie się posługujemy, także pod innym względem podobne są do wirtualnych walut. Brak im oficjalnego pokrycia w towarach. Depozyty możemy w banku wymienić na banknoty. Jednak żaden bank centralny nie emituje waluty wymienialnej na złoto bądź inny towar. Niewymienialność nie przeszkadza jednak w dokonywaniu codziennych transakcji. Pieniądz jest powszechnie akceptowalny, gdyż każdy obywatel jest pewien, że po tym jak przyjmie płatność w dolarach czy złotówkach, będzie mógł łatwo wymienić je na dobra lub usługi oferowane przez innych współobywateli. Wartość dzisiejszego pieniądza opiera się zatem na zaufaniu. A jednak trudno jakoś mówić o nim w przypadku najsłynniejszej wirtualnej waluty ostatnich miesięcy, czyli bitcoina. Skąd to nieufne podejście ze strony rynków finansowych?
- Zazwyczaj system finansowy doskonale dostosowuje się do zmian zachodzących w ramach rozwoju cywilizacji. Jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że rynki finansowe tym razem boją się nowej waluty. Przypuszczam, że dzieje się tak, ponieważ bitcoin uniezależnia system od scentralizowanego nadzoru - ocenia Dariusz Nawojczyk, ekspert od spraw bitcoinów z firmy Oktawave.
Bitcoiny powstały za sprawą tajemniczego Japończyka, przedstawiającego się jako Satoshi Nakamoto. W 2009 r. na rynku pojawiły się pierwsze BTC. Na samym początku wartość jednego bitcoina wynosiła jedynie kilkanaście dolarów i była traktowana jako zwykła zabawa, gra w alternatywną walutę. 16 lutego br. za jeden wirtualny żeton trzeba było zapłacić ponad 300 USD (w styczniu 800 USD), czyli 936 zł. Można zaryzykować twierdzenie, że bitcoiny same w sobie nie mają żadnej wartości - ich cenę nabijają ludzie, którzy kupują je od innych i tak napędzają koniunkturę wirtualnej waluty. Chociaż akurat słowo ,,waluta" nie za bardzo do tego pasuje, ponieważ żadne państwo nie chce uznać jej oficjalnie za środek płatności.
Głównym celem tego systemu wirtualnej płatności było stworzenie waluty, która nie będzie podatna na inflację i zawirowania giełdowe. Nie można jej dodrukować, liczba wypuszczonych bitcoinów systematycznie się powiększa, ale nie będzie ich nigdy na rynku więcej niż 21 mln. Kupując dany bitcoin, nabywamy tak naprawdę ciąg cyfr na naszym komputerze i tym właśnie kodem dysponujemy przy płaceniu. Przy transakcji dajemy do zeskanowania ten właśnie kod i potwierdzamy akcję naszym kluczem prywatnym. Sceptycy twierdzą, że właśnie to czyni tę ,,walutę" tak niepewną, ponieważ zapisane na twardym dysku liczby można wykraść. Oczywiście dolary też można ukraść, na serwery banków też się można włamać. Dokonano też kilku włamań na giełdę obsługującą właśnie bitcoiny (również w Polsce). Mimo tych zawirowań zaskarbiły sobie one zaufanie bardzo dużej liczby klientów. Wielu twierdzi, że jest to po prostu kolejna inwestycja, w dobie kryzysu dużo bezpieczniejsza od złota, poza tym kruszcem raczej nie zapłacimy za kawę czy zakupy w sklepie, a bitcoinami już tak. Tak naprawdę kurs internetowych żetonów zmienia się z dnia na dzień, co daje potencjalnemu nabywcy możliwość ustrzelenia prawdziwych okazji przy zakupie produktów.
A jak to wygląda pod względem prawa polskiego? W grudniu ubiegłego roku, podczas konferencji organizowanej przez Szkołę Główną Handlową (SGH) w Warszawie, Szymon Woźniak z Ministerstwa Finansów powiedział, że jego resort nie uznaje bitcoina za nielegalny i przygląda się jego rozwojowi. - Co nie jest zabronione, jest dozwolone. Na pewno jednak nie możemy uznać bitcoina za prawny środek płatniczy. W świetle dyrektyw unijnych nie jest on też pieniądzem elektronicznym - powiedział Woźniak i dodał, że zyski z transakcji na bitcoinie podlegają w Polsce opodatkowaniu w taki sam sposób, jak zyski z praw majątkowych.
- Żyjemy w czasach, w których różne organizacje publiczne i globalni gracze finansowi próbują kontrolować działalność człowieka - zauważa Dariusz Nawojczyk. Niedawno Związek Banków Polskich, nieusatysfakcjonowany tym, że 90 proc. Polaków woli zamiast pieniędzy elektronicznych gotówkę, podjął akcję edukacyjną, promującą bardziej nowoczesne metody płatności. Oczywiście, trzeba założyć dobre intencje banków, ale pojawiają się głosy, że instytucje chcą w ten sposób zbierać informacje o transakcjach m.in. w celu późniejszego profilowania oferty. - Istnieje groźba, że banki zechcą także sprzedawać informacje na nasz temat różnym grupom handlowym albo udostępniać je organom państwowym. W końcu pieniądz bankowy pozostaje do pewnego stopnia kontrolowany przez państwo właśnie, które dla przykładu może zająć środki na prywatnym koncie Kowalskiego, kiedy uzna to za zasadne. Tymczasem bitcoin pozostaje dla tak skonstruowanego porządku zagrożeniem, bo nie istnieje w nim centralny nadzór lub powiązanie portfeli użytkowników z danymi osobowymi - uważa ekspert z firmy Oktawave. W jego opinii, bitcoin jako waluta społecznościowa posiada dwie gigantyczne przewagi nad pieniądzem tradycyjnym. - Po pierwsze, kontrola wszystkich użytkowników nad poprawnością systemu sprawia, że bitcoinem nie można w żaden sposób manipulować, np. nie da się dodrukować bitcoinów lub fałszować ich. Nie da się też nikogo zastraszyć lub przekupić, by wpłynąć na kurs tej waluty. Nikt poza rynkiem nie kształtuje polityki bitcoina - żaden minister czy komisja. Po drugie, portfela z nimi nie da się powiązać z danymi osobowymi, dlatego systemy centralne najbardziej obawiają się tego, że użytkownicy pozostaną względem nich anonimowi - dodaje Dariusz Nawojczyk.
Być może to właśnie sprawiło, że bitcoin w Rosji stał się nielegalny. Prokuratura generalna Federacji Rosyjskiej oświadczyła, że ma zamiar walczyć z rozpowszechnianiem kryptowaluty, ponieważ może ona być wykorzystywana do celów przestępczych, m.in. do prania brudnych pieniędzy. Podobne obawy miał wcześniej centralny bank Rosji, który razem z prokuraturą generalną opracowuje obecnie metody walki z kryptowalutą. Portal Głos Rosji (http://polish.ruvr.ru) donosi, że prokuratura generalna nazwała bitcoin i inne wirtualne waluty namiastką pieniądza, który nie może być wykorzystywany przez osoby fizyczne i prawne na terytorium Federacji Rosyjskiej. Resort podkreśla, że kryptowaluta nie ma realnej wartości. Według rosyjskich prokuratorów, wirtualne waluty mogą być wykorzystywane do ukrywania lub prania brudnych pieniędzy. - Tak, o bitcoinach często mówi się w kontekście narkotyków, szarej strefy etc. To hipokryzja, bo czy za dolary lub ruble nie można kupić kokainy lub nielegalnej broni? - argumentuje Dariusz Nawojczyk. W opinii eksperta z Oktawave, decyzja rosyjskich władz ma na celu głównie ochronę rodzimej waluty przed jej wypłynięciem poza granice kraju.
Wskazać przy tym należy na bardziej fundamentalny problem niż wykorzystywanie waluty przez kryminalistów. - Brak jakiejkolwiek instytucji, stojącej na straży siły nabywczej bitcoina w połączeniu z brakiem pokrycia wirtualnej waluty, pozostawia logiczną możliwość następującego scenariusza. Na skutek jakichś czynników zewnętrznych wartość wirtualnej waluty może gwałtownie spaść. W takiej sytuacji część jej użytkowników może nabrać podejrzeń, że utrata zaufania ma charakter trwały i także zacząć pozbywać się posiadanych zasobów. W ten sposób wyprzedaż zamieni się w panikę, na skutek której wartość bitcoina znajdzie się na zerowym poziomie. Nie będzie bowiem żadnego czynnika, który byłby w stanie zatrzymać spadki, stabilizując rynek. Wirtualna waluta zaś, która raz straciła całą wartość, na zawsze wyjdzie z obiegu. Z tego powodu racjonalny człowiek nigdy nie powinien używać jej w innym celu niż dla zabawy - ocenia Maciej Bitner, główny ekonomista z Wealth Solutions.
Cóż, nie da się ukryć, że historyczne dane zawsze rozgrzewają wyobraźnię inwestorów. Zwłaszcza że od początku funkcjonowania bitcoina raczej ciężko było na tej inwestycji stracić. - Krach zdarzył się tylko raz - w kwietniu ubiegłego roku. Z 230 dolarów cena spadła o 70 proc., do niespełna 69. Małe zawirowanie zdarzyło się też w listopadzie. W dwa dni waluta straciła około 40 proc. Za każdym razem jednak inwestorzy potrzebowali zaledwie kilku dni, żeby nadrobić wszystkie straty. I to z ogromną nawiązką - zauważa Łukasz Pałka z portalu Money.pl. Czy zatem całkowita utrata wartości przez bitcoiny może wydawać się mało realna? Nie sposób nie odnieść wrażenia, że inwestycja w nie jest jednak szalenie ryzykowna. We wszystkich wypowiedziach analityków, którzy opisują zachowania tej waluty, powtarzają się dwa słowa: bańka spekulacyjna. - W pięć lat pół miliona procent? To nie jest coś normalnego - ostrzega Paweł Cymcyk, z ING TFI. - Mieliśmy w historii światowych finansów sytuacje, kiedy za cebulkę tulipanów płacono willą, a za jakąkolwiek firmę z frazą ".com" w nazwie sto razy więcej niż za każdą inną. Ta dzisiejsza moda na bitcoiny to nic nowego - dodaje. Mimo wszystko trzeba jednak mieć na uwadze także inny scenariusz - oto bitcoin i inne kryptowaluty stają się w pewnym momencie częścią systemu finansowego. Oczywiście, na innych nieco prawach niż waluty realne. Czy można wykluczyć, że banki postanowią wziąć udział w tej modzie? A może w grę wchodzi jeszcze dalej idący plan, w którym ludzie uniezależniają się od banków i systemów finansowych? Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której państwo nie umie nawet ściągnąć podatku od Kowalskiego, bo ten cały swój obrót wymiany dóbr przeniósł do którejś sieci bitcoin.
Krzysztof Maciejewski