Słabnąca siła naszych pieniędzy

Polskim bankom nie grozi podobna katastrofa jak amerykańskim, bo brak u nas ryzykownych kredytów hipotecznych, które stały się przyczyną kryzysu. Depozyty są bezpieczne. Jednak obywatele już stracili na funduszach inwestycyjnych, do których bankowcy gorąco zachęcali.

Kiedy Gordon Brown wygłaszał przemówienie o gospodarce, w trakcie którego niespodziewanie zadzwonił mu, zapomniany w kieszeni marynarki, włączony telefon komórkowy, brytyjski premier przytomnie zażartował, że to zapewne wiadomość o upadku kolejnego banku. Wcześniej w najsilniejszej na świecie gospodarce amerykańskiej, nim do systemu finansowego skierowano w ramach planu Paulsona setki miliardów dolarów ze środków publicznych - do historii przeszło sześć spośród piętnastu największych banków.
Prezydent Franklin Delano Roosevelt, który dzięki programowi Nowego Ładu wyprowadził Amerykę z Wielkiego Kryzysu lat 1929-35, powtarzał: "jedyną rzeczą, jakiej musimy się bać, jest sam strach". Obecnemu zawirowaniu towarzyszy kryzys zaufania na rynkach finansowych, mocniej rzutujący na nastroje niż giełdowe spadki.
Jego odbudowie nie sprzyja paradoks, że usilnie uspokajają nas eksperci, którzy obecnego zawirowania na światowych rynkach finansowych... nie przewidzieli. Nawet specjalizujący się w opisywaniu kryzysów ekonomista z amerykańskiego Uniwersytetu Princeton Paul Krugman przyznał, że niedawna wiadomość o przyznaniu mu Nagrody Nobla wstrząsnęła nim mniej niż giełdowy czarny piątek 10 października. Skoro do dezorientacji przyznają się analizujący kryzysy nobliści, jak ma poradzić sobie z sytuacją zwykły klient instytucji finansowych? Banki w znacznej mierze same są winne, skoro jeszcze niedawno w agresywnej kampanii nakłaniały do likwidacji tradycyjnych lokat (pamiętny spot, gdzie dowcip okazywał się "głupi jak lokata", ta bez TFI) i zakładania nowych, łączonych z funduszami inwestycyjnymi, które po giełdowych spadkach przyniosły klientom straty.
- Teraz te same banki zachęcają klientów do odwrotnej operacji, bo zależy im, żeby te pieniądze za wszelką cenę w bankach zostały - zauważa analityk gospodarczy Janusz Szewczak. - W TFI ze 140 mld zł pozostało 80 mld zł. Większość klientów wycofała się ze stratą.

Zaufanie: towar deficytowy

Gdy we wtorek w polskim mBanku doszło do niespodziewanej awarii systemu informatycznego i w informacji o stanie części kont zabrakło danych o lokatach - klienci nerwowo rzucili się do telefonów. Bankowcy zarzekali się przy infoliniach, że pieniądze klientów pozostają bezpieczne, a kłopot dotyczy tylko wyświetlenia informacji. Daleko nam wprawdzie do Syberii, gdzie już ustawiają się kolejki do wypłat z bankomatów, ale jeszcze parę miesięcy temu podobną jak ta awarią mało kto by się zaniepokoił.
- To prawda, że polski system bankowy jest stabilny. Ale też banki przestały sobie pożyczać. Wprowadziły restrykcyjne zasady udzielania kredytów - zauważa ekonomista Ryszard Petru. Wskaźnik WIBOR-OIS, którego wartość pozostaje zawsze odwrotnie proporcjonalna do wzajemnego zaufania banków, w Polsce wzrósł alarmująco. Kiedy bankowcy w zaistniałej sytuacji nie ufają sobie nawzajem, trudniej im domagać się zaufania od klientów.
Dlatego zarówno prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek jak przedstawiciele sektora bankowego po spotkaniu, w którym uczestniczyli też członkowie decydującej o stopach procentowych Rady Polityki Pieniężnej, ogłosili, że polski system bankowy jest bezpieczny i stabilny. Potrzeba jednak wzmocnienia zaufania na rynku międzybankowym poprzez rozszerzenie instrumentów polityki pieniężnej. Banki będą zachęcane do tego, żeby pożyczały pieniądze sobie nawzajem.
Również wiceminister finansów Katarzyna Zajdel-Kurowska oznajmiła, że w Polsce nie ma ryzyka niewypłacalności banków. Nie grozi nam wydrenowanie środków z tych banków, które mają zagranicznego właściciela. Rynek finansowy nie musi się obawiać utraty płynności.
Zaś Sławomir Skrzypek zapowiada budowanie "konstrukcji, które pozwolą na stworzenie większego zaufania". Zajmie się tym Komitet Stabilności Finansowej, skupiający szefów NBP i Komisji Nadzoru Finansowego oraz ministra finansów.
Jako bank centralny jesteśmy odpowiedzialni za płynność, to znaczy dostarczenie pieniądza wtedy, kiedy jest potrzebny - zaznacza prezes Skrzypek. Na razie jednak nasz system bankowy jest zdrowy i nie ma potrzeby podobnego jak w Ameryce planu Paulsona z zasileniem płynności.
- Gdyby kwestia dotyczyła wyłącznie polskiego systemu bankowego, problemu by nie było. Polskie banki mają dobry bilans, bezpieczne aktywa i stabilne fundamenty - uważa Piotr Bielski, ekonomista z Banku Zachodniego WBK. - Źródłem nastrojów jest sytuacja za granicą. Kroki podjęte przez NBP mogą te nastroje łagodzić, ale nie spowodują oderwania Polski od zagranicznego systemu finansowego. Dopóki tam utrzyma się nieufność na rynkach kredytowych, u nas też trudniej będzie o optymizm.
Jak świat będzie mieć problemy, to my też - przyznaje Ryszard Petru. Zgadza się jednak z logiką uspokajających zapowiedzi: - Rynkom zawsze najbardziej grozi panika.
- Premier twierdzi, że nie ma kryzysu. Tymczasem padają całe państwa, jak Islandia. W tej sytuacji najlepszą metodą byłoby uspokajanie: dysponujemy konkretnymi instrumentami, więc nic wam nie grozi - uważa Waldemar Krenc, szef Regionu Ziemia Łódzka Solidarności. - W finansach najważniejszy jest spokój. Ludziom trzeba zapewnić tyle informacji, by podejmowali dobre decyzje, które nie zaszkodzą nikomu. Pozbawieni zaufania do banków, pospiesznie wyprzedają jednostki funduszy, na czym tracą. Na giełdzie znane jest przecież powiedzenie, że nawet jak koń spada z 20 piętra, to... jeszcze się odbije.
- Szukano łatwych zysków, z wirtualnych pieniędzy wytworzyła się bańka - przypomina przyczyny kryzysu Krenc. - Teraz ci, którzy powtarzali, że państwo ma się w to wszystko nie wtrącać, do niego właśnie przychodzą po pomoc.

Przezorni zawsze ubezpieczeni

W polskim systemie bankowym - podobnie jak w czeskim (Węgrzy mają własne problemy, spowodowane obsunięciem się forinta na skutek pogłosek o kłopotach największego banku OTP, tego samego, który przymierzał się do zakupu akcji PKO BP) brak ryzykownych papierów, które stały się przyczyną zawirowań w USA. Według prezesa NBP Sławomira Skrzypka w polskich bankach wskaźnik zagrożonych kredytów hipotecznych wynosi 1,1 proc. - co wskazuje, że banki są bezpieczne.
Ustawa o bankowym funduszu gwarancyjnym podniesie gwarancje dla lokat bankowych do kwoty 50 tys. euro i to w całości: do tej pory wkłady do 22,5 tys. euro gwarantowane były w 90 proc. Minister finansów Jacek Rostowski zastrzega, że państwo musi być przygotowane na dokapitalizowanie banków, chociaż nie przewiduje takiej konieczności. Wiadomo, że światowy kryzys bankowy musi rzutować na realną gospodarkę, której parametry w Polsce pozostają znakomite, włącznie z tegorocznym wzrostem PKB o 5,5 proc. (dla porównania - w bogatych Niemczech 1,8 proc.).
"Rostowski trzyma się prognozy 4,8 proc., zapisanej w przyszłorocznym budżecie, ale wielu ekonomistów wątpi w jej realność" - zauważa "Financial Times" z 14 października. Najnowsza prognoza Międzynarodowego Funduszu Walutowego przewiduje w przyszłym roku dla Polski wzrost gospodarczy o 3,8 proc.
Zaś harwardzki profesor Kenneth Rogoff radzi, by od większości oficjalnych prognoz przyszłorocznego wzrostu... odjąć dwa punkty procentowe.

Więcej pożyczyliśmy niż zaoszczędziliśmy

Polacy trzymają w bankach 530 mld zł. Wartość ich depozytów wzrosła przez ostatni rok o jedną piątą. Wyższa do tej kwoty okazuje się jednak suma zaciągniętych przez Polaków kredytów - 561,5 mld zł, o ponad jedną czwartą więcej niż przed rokiem. Polacy więcej pożyczają niż oszczędzają. Wartość kredytów uznanych za stracone nie przekracza jednak 17 mld zł. To kwota mniejsza niż roczny deficyt budżetu państwa.
Tymczasem polskie banki zaostrzają kryteria dostępności kredytów, podnoszą marże, domagają się od klienta wkładu własnego w miejsce dotychczasowego zwyczaju kredytowania całej ceny domu i mieszkania czy nawet 120 proc. jego wartości, co w praktyce oznaczało, że koszty tak zakupu nieruchomości, jak jej wyposażenia, brał na siebie bank. Banki nie akceptują już, by miesięczna rata kredytu przewyższała połowę dochodu klienta. Zmniejsza to oczywiście ryzyko, ale też eliminuje z grona kredytobiorców całe grupy zawodowe o skromniejszych uposażeniach. Do krachu na szczęście nie dojdzie. Pozostaje pytanie, kto poniesie koszty zawirowań na rynku finansowym. Zamożni gracze giełdowi mogą poczekać na powrót koniunktury. Zapłacą pracujący, średnio zarabiający Polacy, którzy zaufali obiecującym błyskawiczne zyski funduszom inwestycyjnym oraz oszczędzający w OFE, którzy pieniądze, przeznaczone na emeryturę, powierzyli zarządzającym, lokującym środki w akcjach i obligacjach.
- Zwykle pieniądze w funduszach inwestycyjnych umieszczały osoby od niedawna obecne na giełdzie. Nie mają doradców, którzy mogliby im pomóc. To kosztowna nauczka - przyznaje Ryszard Petru.
Ekonomiści podkreślają, że nasz system bankowy zachował konserwatywny charakter i nie generował wirtualnych pieniędzy. Dzięki temu w światowym zawirowaniu na rynkach finansowych nie znaleźliśmy się na pierwszej linii strzału. Pozostaje więc działać tak, by nie kopiować błędów, które popełnili bogatsi od nas.

Krach nam nie grozi, zaczyna się spowolnienie rozmowa z Dariuszem Jaroszem, prezesem firmy Martis Consulting

- Czy niemal zgodne wypowiedzi prezesa NBP, ministra finansów czy szefa giełdy, że polski system bankowy pozostaje stabilny pokazują, że w obecnej sytuacji spokój klientów ma największe znaczenie?

- To jest psychologia. Nikomu nie zależy na tym, żeby wszyscy klienci biegli pospiesznie do banków, wyjmowali stamtąd pieniądze i umieszczali je w naprędce zakupionych kasach pancernych. Gdyby wszyscy nagle zaczęli wycofywać swoje oszczędności z banków, perturbacje rzeczywiście miałyby miejsce. Deklaracje autorytetów świata gospodarki mają wpływ na to, jak zachowują się tłumy.

- Ale te deklaracje są prawdziwe? Polska nie stanie się drugą Argentyną ani nawet Islandią?

- Prawda jest taka, że w polskim systemie bankowym nie dzieje się nic złego. Zawsze można jednak wywołać psychozę strachu, sprawić, że ludzie zaczną się bać. Taka perspektywa wymusza deklaracje nakłaniające do zachowania spokoju. Lepiej, że ich nie zaniedbano, że są składane teraz. Gorzej, gdyby z nimi czekano, aż przyszłoby gasić jakiś pożar. Największy wpływ na nastroje wywarła zapowiedź zagwarantowania 100 procent depozytów bankowych do kwoty 50 tys. euro. Ludzie mają prawo czuć się zdezorientowani i dzięki tym deklaracjom stają się spokojniejsi. Kto, jak nie prezes NBP, minister finansów czy szef giełdy mają im powiedzieć, że w Polsce nie ma kryzysu na rynku bankowym. A nasze lokaty są bezpieczne. To wszystko prawda. Błędne koło polega na tym, że im więcej mówi się o zagrożeniach, tym częściej trzeba składać uspokajające deklaracje. Świat polityki wymusza je na świecie gospodarki i odwrotnie.

- Jaki będzie polski bilans zawirowania na światowych rynkach? Czy uzasadniona jest obawa, że najwięcej stracą średnio zarabiający, pracujący obywatele, ci, którzy wierzyli TFI?

- Jeśli rozmawiamy w kategoriach zysku i straty, to musimy pamiętać, że podsumować je można w momencie realizowania inwestycji. Stracili ci, którzy już umorzyli jednostki w funduszach inwestycyjnych lub sprzedali ze stratą akcje na giełdzie. Straty pozostałych, którzy jednostek i akcji się nie pozbyli, pozostają tylko hipotetyczne. Mogą się źle czuć, ale trzymać dalej. Jeszcze dwa lata i wtedy być może zyskają. W dłuższej perspektywie rynek się odbije, wcześniej czy później. Jeśli chodzi o polskie banki - to żaden nie stracił, bo w odróżnieniu od innych krajów żaden nie upadł. Długoterminowi inwestorzy stracili w rankingach, ale nie handlują akcjami z dnia na dzień. Straci sektor budowlany i deweloperski, bo zaczęła się psychoza, ludzie boją się brać kredyty, zresztą trudniej im je uzyskać. Zaczyna z tym mieć problemy sektor bankowy, bo jednak udzielanie kredytów hipotecznych to świetny biznes. Mniej kredytów oznacza mniejsze prowizje i zyski. Jeśli będzie spowolnienie gospodarcze, a już odczuwamy symptomy, że się zaczyna, to stracą na nim wszyscy. Zaostrzenie polityki kredytowej dotknie także przedsiębiorców. Wielu kredytów udziela się pod zabezpieczenie firm i akcji, których wartość spada. Wpłynie to na inwestycje. Gdy jest ich mniej - przynoszą mniejszy profit firmom, które je realizują. Z pewnością na rozpoczynającym się spowolnieniu stracimy, jednak żaden krach nam nie grozi.

Łukasz Perzyna

Tygodnik Solidarność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »