Strach inwestorów, obawy Unii Europejskiej
Dolar zdrożał wczoraj o 2 grosze w stosunku do piątku, a euro zyskało aż 7 groszy. To skutek ucieczki inwestorów zagranicznych, którzy ewakuują się z Polski z obawy przed zmianą polityki gospodarczej po nominacji Grzegorza Kołodki na ministra finansów. Jego pomysły nie podobają się także w Unii Europejskiej.
Już wczorajsze otwarcie pokazało, że nie spełniły się nadzieje tych analityków, którzy liczyli na uspokojenie nastrojów na rynku walutowym po weekendzie. Na początku handlu dolar kosztował 4,1405, czyli stracił ponad 2 gr wobec piątkowego zamknięcia, ale za to dużo zyskało euro - wczoraj rano kosztowało 4,0960 zł wobec 4,0522 zł w piątek wieczorem. Potem nastąpiło lekkie wzmocnienie złotego, nie trwało jednak długo i nasza waluta zaczęła tracić na wartości. Pod koniec handlu za jednostkę wspólnej waluty płacono już 4,1240 zł. Zdrożał także dolar, choć w nieco mniejszym stopniu - do 4,18 zł.
Ekonomiści nie mają wątpliwości - osłabienie złotego jest skutkiem niepewności panującej na rynku, gdyż inwestorzy czekają na pierwsze deklaracje nowego ministra. - Rynek nadal chce się dowiedzieć, czy jego wcześniejsze propozycje - dewaluacji złotego i następnie związania jego kursu na sztywno z euro - nadal są aktualne - powiedział Marcin Mrowiec, analityk BPH PBK. - I czy będą one wiążące dla rządu.
Mało tego, ucieczka inwestorów zagranicznych z Polski, zauważalna wcześniej na rynku walutowym, stała się w poniedziałek widoczna także na rynku pieniężnym.
- Rentowności obligacji pięcioletnich wzrosły w poniedziałek o ok. 10 pkt. bazowych w stosunku do piątku - powiedział Jacek Wiśniewski, szef biura prognoz rynkowych banku Pekao SA. - Inwestorzy boją się ryzyka, a ponieważ nie mają informacji na temat przyszłej polityki fiskalnej, od której będą zależały w przyszłości stopy procentowe, niektórym puszczają nerwy.
Nadal więc trwa wyprzedaż złotego, która zaczęła się we wtorek wraz z rezygnacją Marka Belki z funkcji ministra finansów. Od tamtego dnia złoty stracił już 4,43% wobec dolara i prawie 4,9% wobec euro. Inwestorów nie uspokoiły sobotnie zapewnienia premiera Leszka Millera, że rząd nie dyskutował o dewaluacji złotego. Zwłaszcza że premier użył słowa "jeszcze". Także nowy minister finansów nie zyskał zaufania rynków, mówiąc, iż chciałby, aby czas jego urzędowania został zapamiętany jako okres wzrostu produkcji i spadku bezrobocia, ale przy zachowaniu dyscypliny finansów publicznych. Analitycy żądają od niego więcej.
- Minister finansów powinien powiedzieć, jaki ma stosunek do działań swojego poprzednika i czy ma zamiar utrzymywać ograniczenie wzrostu wydatków na poziomie inflacja plus 1 pkt. proc. - powiedział analityk Pekao SA.
Nie tylko wśród inwestorów budzą nieufność pomysły Grzegorza Kołodki, wygłaszane jeszcze przed objęciem przez niego funkcji ministra finansów. Także w Komisji Europejskiej dość cierpko przywitano jego propozycję, aby po dewaluacji złotego wprowadzić sztywny kurs naszej waluty wobec euro (czyli curency board). Obecny minister finansów chciał w ten sposób uniknąć wzrostu inflacji.
Gerassiomos Thomas, rzecznik komisarza ds. ekonomicznych Pedro Solbesa, pytany o ocenę tego pomysłu, przypomniał, iż Unia Europejska już w 2000 r. wskazywała, że do currency board konieczna jest dyscyplina finansów publicznych i surowa kontrola płac i cen. Poza tym, to rozwiązanie sprawdza się w małych gospodarkach.