Kadafi gra walutami
W pierwszych godzinach piątkowego handlu rynek żył nocną interwencją na rynku jena, zwłaszcza, że pojawiały się spekulacje dotyczące możliwych dalszych posunięć ze strony grupy G-7.
Niezależnie od krytyki, która zwyczajowo powinna wiązać się z tego typu próbami wpływania na wolny rynek, trzeba przyznać, że tym razem bankowcy mieli dobre wyczucie. Interweniując na rynku jena, działali też we własnym interesie. Rynki odebrały sygnał o interwencji, jako zielone światło do zakupów silnie przecenionych w ostatnich dniach aktywów. Tym samym na powrocie apetytu na ryzyko skorzystał także i nasz złoty.
Po południu (godz. 16:51) za euro płacono 4,0650 zł, dolar był wart 2,8750 zł, a frank 3,18 zł. W międzyczasie złoty był jeszcze mocniejszy. A mogło być gorzej. Perspektywa zbrojnej interwencji w Libii rodziła dodatkowe ryzyko, gdyż można było spodziewać się wyraźnych zwyżek cen ropy, a tym samym powrotu obaw związanych ze spowolnieniem światowej gospodarki. Trudno byłoby też ocenić, jak długo potrwałaby potencjalna operacja wojskowa.
Tymczasem pułkownik Kadafi ubiegł wszystkich samemu decydując o wstrzymaniu operacji militarnych przeciwko powstańcom. Tym samym nie daje on obecnie pretekstów do zbrojnej interwencji, chociaż niektórzy zagraniczni politycy (np. brytyski premier David Cameron) przebąkują o konieczności postawienia go przed międzynarodowym trybunałem (trudno jednak, aby to był powód do militarnych działań, które dla wielu krajów i tak będą kosztowne). W efekcie po informacjach z Libii zobaczyliśmy dalszy spadek globalnej awersji do ryzyka, co wzmocniło odbicie na giełdach i innych mocno przecenionych ostatnio "ryzykownych" walutach.
Warto zwrócić uwagę na jedną kwestię. Obecnie korelacja wydarzeń mogących mieć wpływ na zachowanie się ropy naftowej, a relacji amerykańskiego dolara względem innych walut jest duża. Po tym, jak napłynęły wieści z libijskiego MSZ, zaczęła tanieć ropa, a dolar przestał się osłabiać. To logiczny ruch, gdyż im droższa ropa tym większe szanse na kolejne "poluzowanie pieniężne" w wykonaniu amerykańskiego FED i odwrotnie.
Niemniej oczekiwania na to, że pozostałe banki centralne będą walczyć z inflacją są duże - dzisiaj w dość "jastrzębim" tonie wypowiedział się wiceprezes szwedzkiego Riksbanku, Chińczycy podnieśli stopę rezerw obowiązkowych dla banków o 50 p.b. do 20 proc., a bank centralny w Chile zdecydował się zmienić poziom stóp procentowych. Jednocześnie po tym, jak globalne ryzyko zaczęło spadać, rynek może się utwierdzić w tym, że Europejski Bank Centralny podniesie stopy procentowe 7 kwietnia, a Bank Anglii zrobi to w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Oczekiwania te zmienić mogłyby tylko kolejne niepokojące wieści z Japonii (kolejne trzęsienie ziemi, lub wybuch reaktora), czy też z Portugalii.
Dzisiaj tamtejszy premier Jose Socrates oskarżył opozycję, iż jej celem jest doprowadzenie do "bailoutu", czyli sytuacji w której trzeba będzie poprosić o finansowanie UE i MFW. Obecny rząd jest mniejszościowy, a socjaldemokraci nie chcą zgodzić się na kolejne cięcia wydatków w budżecie. Tym samym jest dość prawdopodobne, że dolar będzie dalej tracił na wartości.
EUR/USD: Wyraźne złamanie lokalnej strefy oporu 1,4121-57 otworzy drogę do dalszych wzrostów w okolice 1,4250-80 (szczyty z 4-5 listopada) w najbliższych dniach. Dzienne wskaźniki pokazują jednak negatywne dywergencje z kursem, co zwiększa ryzyko korekty. Silne wsparcie to okolice 1,4080-1,4100. Jego złamanie sprowokuje do testu okolic 1,4037 (szczyt z 7 marca).
Sporządził:
Marek Rogalski - analityk DM BOŚ (BOSSA FX)
Powyższy materiał nie stanowi rekomendacji w rozumieniu rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczących instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców ( Dz.U. nr 206 z 2005 roku, poz. 1715). Nie jest również tekstem promocyjnym Domu Maklerskiego BOŚ S.A. Pełny raport można znaleźć pod adresem www.bossa.pl/analizy.