Handel raczej sterowany, niż wolny

5 października podpisano układ negocjowany przez 5 lat. Teraz czas na trzeźwą analizę tego paktu. Największy w historii regionalny układ handlowy i inwestycyjny nie jest bowiem tym, na co wygląda. Czy TPP jest rzeczywiście umową o "wolnym" handlu?

W Atlancie spotykali się negocjatorzy i ministrowie ze Stanów Zjednoczonych oraz 11 innych krajów basenu Pacyfiku i dopracowali szczegóły nowego Partnerstwa Transpacyficznego (TPP). 5 października, podpisano układ negocjowany przez 5 lat. Przydałaby się trzeźwa analiza tego paktu. Największy w historii regionalny układ handlowy i inwestycyjny nie jest bowiem tym, na co wygląda.

O znaczeniu TPP dla "wolnego handlu" nasłuchacie się wiele. W rzeczywistości jednak to porozumienie ma sterować stosunkami handlowymi i inwestycyjnymi krajów członkowskich - i czynić to w interesie najpotężniejszych lobby biznesowych każdego z nich. To nie pomyłka: najważniejsze z pozostałych do rozwiązania kwestii - te, o które nadal targują się negocjatorzy - wyraźnie wskazują, że TPP nie jest umową o "wolnym" handlu.

Reklama

Nowa Zelandia zagroziła wycofaniem się z tego porozumienia z uwagi na to, jak Kanada i USA zarządzają obrotem produktami mleczarskimi. Australia nie jest zadowolona z tego, jak USA i Meksyk kierują handlem cukrem. USA z kolei nie podoba się podejście Japonii do handlu ryżem. Branże te mają w swoich krajach poparcie znacznych grup wyborców. Jest to zresztą tylko wierzchołek góry lodowej, przykład wskazujący, że TPP będzie realizacją programu, który jest właściwie zaprzeczeniem wolnego handlu.

Zastanówmy się najpierw - na podstawie tego, czego dowiedzieliśmy się z przecieków negocjowanego tekstu - co w przypadku wielkich firm farmaceutycznych oznaczać będzie rozszerzenie ochrony własności intelektualnej. Z analiz ekonomicznych wynika wyraźnie, iż co najmniej słaby jest argument, że taka ochrona wspiera prowadzenie badań. Istnieją dowody, że tak naprawdę jest odwrotnie: gdy Sąd Najwyższy unieważnił patent firmy Myriad dotyczący genu BRCA, doprowadziło to do eksplozji innowacji, których efektem stały się lepsze i tańsze testy. Zapisy TPP ograniczyłyby natomiast wolną konkurencję i doprowadziłyby do wzrostu cen płaconych przez konsumentów zarówno w USA, jak i na całym świecie. Byłoby to przeciwieństwo wolnego handlu (dla przypomnnienia - wyrok dotyczył uzyskanych w latach 90. przez firmę Myriad Genetics patentów na geny BRCA1 i BRCA2, których mutacje odpowiadają za wyższe ryzyko zachorowania na raka piersi i jajników; Sąd Najwyższy USA zakazał patentowania ludzkiego DNA - przyp. tłum.).

Handlem farmaceutykami TPP będzie sterować za pomocą rozmaitych, pozornie nieprzeniknionych zmian przepisów w takich kwestiach jak "powiązania patentowe", "wyłączność danych" i "produkty biotechnologiczne". Efekt tego będzie taki, że firmom farmaceutycznym zezwoli się na przedłużanie - czasem niemal w nieskończoność - monopolu na opatentowane lekarstwa, co oznacza niedopuszczanie przez lata do rynku tańszych leków generycznych i blokowanie wprowadzania nań przez konkurentów nowych leków "biopodobnych". (niektórzy farmaceuci wolą określenie "leki bionastępcze" - przyp. tłum.). Jeśli USA zrealizują swoje zamiary, to TPP tak właśnie wpłynie na branżę farmaceutyczną.

Przyjrzyjmy się również, jak USA spodziewają się wykorzystać TPP do sterowania handlem na korzyść przemysłu tytoniowego. Przez całe dziesięciolecia firmy tytoniowe z USA wykorzystywały zawarte w podobnych porozumieniach mechanizmy ochrony inwestorów zagranicznych by zwalczać przepisy, mające na celu ograniczenie palenia papierosów, które z punktu widzenia zdrowia publicznego stanowi prawdziwą plagę. Według schematów rozstrzygania sporów między inwestorami a państwem (investor-state dispute settlement, ISDS), zawartych w porozumieniach takich jak TPP, inwestorzy zagraniczni zyskują nowe uprawnienie - zaskarżania rządów poszczególnych krajów do prywatnego sądu arbitrażowego (jego orzeczenia są wiążące) przepisów, które ich zdaniem zmniejszą spodziewaną zyskowność dokonanych inwestycji.

Przedsiębiorstwa międzynarodowe w swoim interesie zachwalają ISDS jako instrument niezbędny do ochrony praw własności intelektualnej tam, gdzie szwankują rządy prawa i gdzie brak wiarygodnych sądów. Jest to jednak argumentacja nonsensowna. Tymczasem Stany Zjednoczone usiłują taki sam mechanizm zawrzeć w podobnej megaumowie z Unią Europejską - chodzi Partnerstwo Transatlantyckie w dziedzinie Handlu i Inwestycji - choć jakość systemów prawnych i sądowniczych Europy wątpliwości raczej nie budzi.

Inwestorom - niezależnie od tego, gdzie jest ich dom - należy się niewątpliwie ochrona przed wywłaszczeniem i dyskryminującymi ich przepisami. Mechanizm ISDS idzie jednak o wiele dalej: obowiązek rekompensowania inwestorom utraty spodziewanych zysków może być - i bywa - wykorzystywany nawet tam, gdzie przepisy nie są dyskryminujące, a zyski osiąga się ze szkodą dla zdrowia publicznego.

W takich właśnie sprawach koncern znany poprzednio jako Philip Morris ściga obecnie sądownie Australię i Urugwaj (który nie jest członkiem TPP) - za wymóg zamieszczenia etykiet ostrzegawczych na papierosach. Kanada, której groziło takie samo powództwo, parę lat temu wycofała się z wprowadzenia podobnych, skutecznych etykiet.

Z uwagi na otaczającą negocjacje TPP mgłę tajemnicy, nie jest jasne, czy firmy tytoniowe zostaną wyłączone z niektórych zapisów ISDS. Tak czy owak, zasadnicza kwestia zostaje: takie klauzule utrudniają rządom wykonywanie ich podstawowych funkcji - ochrony zdrowia i bezpieczeństwa obywateli, zapewnienia stabilizacji ekonomicznej oraz dbałości o środowisko naturalne.

Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby klauzule te obowiązywały w momencie wykrycia śmiercionośnych skutków azbestu. Zamiast zamykać fabryki i zmuszać ich właścicieli do wypłat dla poszkodowanych, państwa - zgodnie z ISDS - zmuszone byłyby najpierw zapłacić producentom za to, by nie zabijały ich obywateli. A podatnicy musieliby płacić dwa razy: najpierw za szkody zdrowotne spowodowane azbestem, później natomiast, gdy wkroczyłby rząd z przepisami dotyczącymi tego niebezpiecznego wyrobu - za rekompensaty dla producentów za utracone zyski.

Nikogo nie powinno dziwić, że efektem zawieranych przez USA porozumień międzynarodowych jest handel raczej sterowany niż wolny. Tak się przecież dzieje, gdy do procesu podejmowania decyzji politycznych nie dopuszcza się interesariuszy spoza biznesu - że nie wspomnę o wybranych przez naród jego przedstawicielach w Kongresie.

Joseph E. Stiglitz, laureat Nagrody Nobla w ekonomii, jest profesorem w Columbia University oraz głównym ekonomistą w Instytucie Roosevelta.Adam S. Hersh jest starszym ekonomistą w Instytucie Roosevelta, a także wykładowcą wizytującym w Columbia University (Initiative for Policy Dialogue).

Joseph E. Stiglitz, Adam S. Hersh, ObserwatorFinansowy.pl

Private Banking
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »