Kto zyska na hazardowej wojnie?
Donald Tusk wypowiedział wojnę hazardowi w Polsce. Ostre restrykcje, jakie zapowiada, mają na celu uporządkować rynek, który ostatnio przeszedł znaczne przeobrażenia, a ustawy go regulujące nie nadążają za dynamiką zmian.
Teoria a praktyka
Delegalizacja części hazardu, zwiększenie opłat i podatków oraz stanowcze egzekwowanie prawa - to wszystko ma pomóc w skutecznej walce z nieprawidłowościami i nadużyciami w branży.
Zmiany mają również zniechęcić Polaków, szczególnie tych młodych, do "jednorękich bandytów", zakładów i wszystkiego, co związane jest ze zgubnym nałogiem hazardu.
Plan ambitny, ale czy realny? Minął zaledwie tydzień od tej odważnej deklaracji, a w tym czasie narodziło się mnóstwo pytań i kontrowersji. Opozycja projekt popiera, ale nie w formie przedstawionej przez premiera. Politycy PiS, Lewicy,ale i koalicyjnego PSL wyrazili obawy, że tak ostre restrykcje sprowadzą hazardowy biznes do podziemia. Co więcej, PiS i Lewica wątpi w moc sprawczą słów premiera, przypominając sławną sprawę niedoszłej kastracji pedofilów.
Na projekcie, co oczywiste, suchej nitki nie pozostawili ludzie z branży hazardowej. Zapowiadają, że zrobią wszystko, by proponowany projekt nie przeszedł drogi legislacyjnej. Jeśli to nie pomoże, skierują sprawę do Trybunału Konstytucyjnego.
- Jeżeli rządowi uda się sprawić, aby nowa ustawa weszła w życie w przyszłym roku, spowoduje to praktycznie koniec cywilizowanego hazardu w Polsce - ostrzega Błażej Bulski, redaktor naczelny portalu e-play.pl, zajmującego się zagadnieniami hazardu w Polsce i w świecie.
Hazard w liczbach
Rynek hazardu w Polsce stale rośnie. Według szacunkowych danych Ministerstwa Finansów, jego wartość w 2008 roku wyniosła 17 mld zł i była większa o 40 proc., niż w roku 2007. Najszybciej rósł rynek automatów o niskich wygranych, czyli popularnych "jednorękich bandytów". W 2005 roku istniało 9,6 tys. punktów z maszynami. Teraz jest ich 2,5 razy więcej - ponad 24 tys. Co więcej, to właśnie "bandyci" dostarczyli najwięcej pieniędzy na rynek.
Przychody z nich to aż 40 proc. wszystkich przychodów branży. 20 proc. hazardowego tortu zgarniają gry liczbowe, a 12 proc. kasyna.
Na hazardzie zarabia również państwo. Według szacunkowych danych Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, z wszelkiego rodzaju gier i zakładów do kasy państwa trafi ok. 1 mld zł. Wpływy pochodzące od właścicieli salonów z automatami w tym roku mają wynieść 584 mln zł. Instytut, jeszcze przed ogłoszeniem przez premiera zmian, szacował, że w 2014 roku przychody z tego tytułu mogą wynieść 3 mld zł.
Jak widać rynek hazardu, szczególnie rynek automatów, to źródło przychodów nie tylko dla właścicieli punktów do gry i barów, ale również dla budżetu państwa, dla którego, w dobie kryzysu, każdy złoty po stronie wpływów jest wyjątkowo pożądany.
Od tego wszystko się zaczęło
Niespodziewany wybuch afery hazardowej sprawił, że rząd w ekspresowym tempie przedstawił założenia projektu, który szybko i stanowczo ma rozwiązać największe problemy hazardowego biznesu.
Przedstawiciele branży hazardowej są jednomyślni. Projekt ustawy w takim kształcie to krok w złym kierunku.
- Okazuje się, że można chcieć zlikwidować legalnie działający segment rynku, dający byt ok. 200 tysiącom ludzi. 25 tysięcy punktów z automatami to 25 tysięcy rodzin właścicieli barów i tyleż samo rodzin operatorów nadzorujących punkty - nie licząc ponad 200 salonów z automatami - mówi Błażej Bulski.
- Argumenty o demoralizującym wpływie hazardu na młodzież i w związku z tym potrzebą likwidacji automatów można postawić w rzędzie z tymi, mówiącymi o całkowitym zakazie sprzedaży alkoholu czy papierosów, które nota bene czynią w społeczeństwie dużo większe szkody - dodaje.
Kto na tym zyska?
Jeśli tak ostre sankcje nałożone na hazard spowodują tylko same szkody w postaci m.in. zniknięcia tysięcy miejsc pracy i sprowadzenia branży do podziemia, to pojawia się pytanie: Kto w takim razie zyska na tego typu regulacjach?
Swoje zdanie w tej kwestii ma Centrum im. Adama Smitha. W oświadczeniu dotyczącym proponowanych zmian w ustawie hazardowej sugerują, że takie regulacje to nic innego, jak administracyjnie zagwarantowane miliardów złotych właścicielom kasyn.
"Taka jest konsekwencja zapowiedzi delegalizacji automatów do gry w jednym sektorze (salony) i zezwolenie na ich funkcjonowanie w innym (kasyna). Jest niczym innym, jak administracyjnym przyznaniem wybranym wyłączności na bogacenie się. Złośliwym paradoksem w tej historii jest fakt, że jednymi z głównych beneficjentów tej regulacji będą niedawni negatywni bohaterowie tzw. afery hazardowej." - czytamy w oświadczeniu.
Z tymi argumentami nie zgadza się Błażej Bulski z e-play.pl. Jego zdaniem, na zmianach w przepisach nie zyska praktycznie nikt.
- Operatorzy automatów o niskich wygranych splajtują, jeżeli podatek ryczałtowy wzrośnie do zapowiadanych 2000 złotych od jednej maszyny. Trzy czwarte automatów zniknie z rynku jako nierentowne dużo wcześniej niż po sześciu latach. Pozostałe nie utrzymają branży - stwierdza.
- Kasyna i salony gier również padną. Jeżeli podniesie się im podatek z 45 proc. do 50 proc., a średnia rentowność kasyn oscyluje w okolicach 4-5 procent, to nietrudno się domyśleć czym to się skończy. Bukmacherzy, którzy płacą podatek od przychodu a nie od dochodu, czasami wychodzą na minus. Jeżeli jeszcze podniesie się im stawkę podatku z 10 do 25 proc. to również ich działalność nie będzie mieć ekonomicznego uzasadnienia - dodaje.
Błażej Bulski przypomina o istnieniu limitów lokalizacyjnych dla kasyn. Skutkiem czego, większa ich liczba w atrakcyjnych miejscach już nie powstanie. W małych miejscowościach, poniżej 250 tysięcy mieszkańców, gdzie mogłoby powstać jedno kasyno, również nie będzie to opłacalne.
- Trzeba pamiętać, jakie nakłady musi ponieść firma, która chciałaby otworzyć w Polsce kasyno. Są to kwoty milionowe, a przy takiej atmosferze niepewności, jaką teraz inwestorom zafundował rząd, nikt nie zaryzykuje otwarcia nowego ośrodka gier, który mógłby być niedługo zdelegalizowany - podsumowuje.
Co dalej?
Projekt zmian w hazardzie rozpętał burzę. Może to i dobrze, ponieważ dyskusja nad przyszłością branży jest konieczna od dawna. Nowe regulacje są potrzebne, ponieważ rynek rozrósł się na tyle, że nie jest możliwe panowanie nad nim za pomocą obecnych przepisów.
Istnieje jednak ryzyko, że tak radykalne podejście do sprawy spowoduje skutki zupełne odwrotne do zamierzonych. Zamiast większej kontroli i lepszego egzekwowania przepisów, możemy otrzymać branżę, która pod kontrolą będzie tylko na papierze. W rzeczywistości zejdzie do podziemia a zyski, zamiast zasilać budżet państwa, będą trafiać w ręce przestępców.
Szkoda, że inicjatywa zmian pojawiła się dopiero po wybuchu afery hazardowej. Taki a nie inny moment powoduje, że ustawa ta jest bardziej populistyczna, niż merytoryczna. Miejmy nadzieję, że po okresie pierwszego szoku, rządowi i wszystkim zainteresowanym stronom uda się wypracować projekt zmian, które spowodują, że branża ta stanie się bardziej "cywilizowana".
Bo ludzie grali, grają i będą grać. Ważne, by mieć nad tym względną kontrolę.
Mateusz Filus
*****
Jednoręki bandyta - czy legalny?
W samej stolicy jest ich ponad 2500, ostatnio pojawiają się także w małych miejscowościach i wioskach - jednoręcy bandyci. Gra bardzo popularna, choć wciągająca - bo jednoręcy zachęcają do wrzucania złotówki za złotówką, często nie oddając ani grosza. Warto więc zwrócić uwagę, czy maszyna do gier jest legalna i posiada wszelkie zezwolenia. Jeśli nie, może nas to słono kosztować.
Przypomnijmy - z automatów nie mogą korzystać dzieci i młodzież poniżej 18. roku życia, każdy automat musi posiadać zezwolenie, jeśli go nie ma, uważajmy!
Źródło: Prasowe.net
Czytaj również: