Pandemia zadała edukacji potężny cios

Pandemia zadała edukacji kolejny cios. Można nadrobić straty, lecz wymaga to dużo pieniędzy i wysiłku organizacyjnego. Jest to jednak jedno z najważniejszych zadań państwa w tej chwili – mówi Interii dr Tomasz Gajderowicz, dyrektor ds. Badań w Fundacji Naukowej Evidence Institute i adiunkt na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Jacek Ramotowski, Interia: Po co dzieci chodzą do szkoły?

Tomasz Gajderowicz, dyrektor ds. Badań w Fundacji Naukowej Evidence Institute, Uniwersytet Warszawski: - Jednym z podstawowych zadań systemu edukacji jest wyrównywanie szans.

Można ustalić, czy w jednym kraju system edukacji lepiej wyrównuje szanse, a w innym gorzej?  

- Z reguły mierzymy to tak, że patrzymy, jak uczniowie wypadają w testach kompetencji oraz na skalę rozwarstwienia pomiędzy tymi, którzy wypadają bardzo słabo, a tymi, którzy wypadają bardzo dobrze. Jedną z miar jakości systemu edukacji jest zakres tej różnicy oraz to, jak duży jest "lewy ogon" rozkładu wyników, czyli udział tych, którzy mają najniższe kompetencje.

Reklama

A jakie jest to rozwarstwienie w Polsce?

- W Polsce przez ostatnie kilkanaście lat udało się to rozwarstwienie znacząco zmniejszyć, udało się też polepszyć ogólne wyniki uczniów. Np. w badaniu PISA z 2018 roku nie odróżniamy się statystycznie od Finlandii, która ma system edukacji uważany od lat za wzorcowy, najlepszy. 

Mówi pan o badaniach PISA z 2018 roku, które objęły trzecie klasy nieistniejących już gimnazjów, a od tego czasu mieliśmy reformę edukacji?

- Tak. Mówiąc bez ogródek, władza, opierając się tylko na własnych sentymentach, a nie na jakichkolwiek badaniach naukowych, przejechała walcem przez system edukacji, który przez kilka lat zrobił naprawdę duże postępy i dużo osiągnął - nasz system podawany był na świecie za przykład skutecznych reform i wydajności.

Czyli gimnazja zlikwidowane przez reformę były potrzebne?

- Gimnazja powodowały w istocie wydłużenie ogólnego nauczania o rok w porównaniu z ośmioletnią podstawówką. Teraz po ósmej klasie rozdzielamy uczniów na szkoły branżowe, zawodówki i na licea. Gimnazja trzymały uczniów o rok dłużej we wspólnej edukacji i wszystkie badania pokazują, że to było dobre. Wydłużenie wspólnego nauczania zmniejsza rozwarstwienie edukacyjne i pozwala mieć lepiej wyedukowane społeczeństwo jako całość. Badania naukowe są tu spójne - przejście z dziewięciu na osiem lat było błędem. 14-latek, który opuszcza wspólny system edukacji, gdy pozwalamy mu pójść do szkoły branżowej, niewiele więcej wiedzy ogólnej się jeszcze nauczy. Wydłużenie o rok wspólnej edukacji było korzystne i na świecie takie właśnie reformy przynosiły poprawę ogólnego poziomu kompetencji. W Evidence Institute prowadzimy badania dla Polski w zakresie skutków reform, są też dostępne publikacje naukowe dra hab. Macieja Jakubowskiego w tym zakresie.

Kiedy się o tym przekonamy?

- Rezultaty ostatnich polskich reform widoczne będą w pełni dopiero w kolejnych edycjach międzynarodowych badań uczniów, najwcześniej około 2022 roku. Warto również zwrócić uwagę na aspekt społeczny ostatniej tej reformy. W momencie, w którym następuje segregacja uczniów - gorsi zaczynają się uczyć słabiej, a lepsi lepiej. W słabych szkołach (np. niektórych szkołach branżowych), które w polskim systemie są stygmatyzowane, w jednym miejscu zaczynamy gromadzić dzieci uczące się słabiej i niekoniecznie powoduje to dobre konsekwencje. Badania pokazują, że grupowanie wzmaga rozwarstwienie edukacyjne, może to też mieć negatywne społeczne skutki. Im później ta segregacja następuje - tym lepiej dla społeczeństwa. Getta edukacyjne (i nie tylko), nie są dobrym pomysłem.

Wcześniej rozwarstwienie następowało już na progu gimnazjów. Były te dobre i były te złe.

- Dokładnie tak samo jest z podstawówkami - są te dobre i są złe. Lądujemy w tym samym miejscu. Z badań jednak wynika, że dla całej populacji gimnazja nie powodowały, że słabsi stawali się słabsi, a mocniejsi - mocniejsi. Gimnazja segregowały w dużo mniejszym stopniu niż licea, technika i zawodówki.

Podobno zawodówki są odpowiedzią na potrzeby biznesu. Firmy chcą szybko dostać murarzy i tynkarzy, spawaczy i frezerów.

- Zgodziłbym się z tymi argumentami, gdyby firmy masowo były zainteresowanie kształceniem zawodowym na poziomie po-podstawowym. Niestety tak nie jest. W praktyce to szkoły branżowe muszą często szukać pracodawców do współpracy, choć są tu pewne dobre modelowe przykłady. W większości firm i tak wypracowane są wewnętrzne modele kształcenia. Problemem bardziej ogólnym, ale podstawowym dla rynku pracy jest nieodpowiednia kierunkowa struktura edukacyjna, szczególnie na poziomie wyższym. Polska edukacja w ostatnich latach cierpiała przez nietrafione wybory edukacyjne młodzieży. Masowo kształciliśmy politologów, specjalistów od zarządzania, marketingowców, a nie inżynierów i biotechnologów. Dlaczego? Po prostu tak było taniej - w okresie umasowienia edukacji wyższej powstały liczne nowe szkoły prywatne, z agresywnym marketingiem, które jak każda racjonalna firma minimalizowały koszty. Kształcenie w kierunkach społecznych jest po prostu tanie. Edukacja powinna mądrze profilować, ale to nie znaczy, że ogólną edukację ogólną powinniśmy zakończyć w wieku 14 lat. To szkodliwe społecznie.

Jakie jeszcze polski system edukacji ma wady?

- Największą wadą w zarządzaniu polskim systemem jest kompletne ignorowanie dowodów naukowych przy podejmowaniu decyzji. W przypadku ostatniej reformy zupełnie ich nie brano pod uwagę. W zakresie bardziej szczegółowych wad, z badań wynika też, że słabiej uczymy na początku edukacji, a później nadrabiamy. Mądre rozłożenie materiału, zwiększenie obciążeń w edukacji początkowej, a później spokojniejsze kształcenie (obecnie starsze klasy szkoły podstawowej są przeciążone) byłoby celowe, gdyby chcieć naprawdę reformować polski system. W najnowszych badaniach czwartoklasistów w matematyce i naukach przyrodniczych wypadamy znacząco gorzej niż cztery lata temu.

Dzieci powinny zaczynać edukację wcześniej?

- To byłoby dobre, gdyby program tego kształcenia był do takiej zmiany dostosowany i byłaby ona całościowa. Błędem jest system mieszany, czyli mieszanie w jednym roczniku zarówno 6- i 7-latków w zależności od decyzji rodzica, bo to nie jest homogeniczna grupa - w tym wieku różnice w dojrzałości fizycznej i psychicznej są znaczne. Rozpoczęcie formalnej edukacji w wieku sześciu lat samo w sobie nie było złym pomysłem, ale kompromis, który doprowadził do takiego właśnie mieszania, był zdecydowanie błędem. Teraz w "zerówce" dzieci uczą się podstawowych rzeczy, a często w pierwszej klasie to powtarzają. Dla wielu uczniów jest to stracony rok. Innym ważnym problemem jest to, za pomocą jakich metod i technik uczymy w polskiej szkole.

- Nauczyciele nie wiedzą, jak i czego uczyć?

- Powiedziałbym raczej, że często są wprowadzani w błąd. W wielu przypadkach, nawet na poziomie centralnym, wspierane są metody nauczania, które zupełnie nie mają potwierdzenia skuteczności w badaniach empirycznych - przykładem mogą być tu tzw. style nauczania - teoria zakładająca, że dopasowanie stylu uczenia do potrzeb uczniów pozwala lepiej się uczyć. Badania empiryczne dowodzą, że to nie tylko nieskuteczna strategia, jest gorzej -  wyrządza ona szkody. Edukacja w Polsce jest pełna błędnych przekonań. W powszechnych przekonaniach o edukacji funkcjonuje wiele mitów na temat roli motywacji w nauczaniu, nauczania "krytycznego myślenia" czy roli nielubianych testów. W polskiej szkole funkcjonuje zła opinia o testach, podczas gdy to cudowne narzędzie, o ile używane jest w dobry sposób. Problemem z testami jest to, iż nauczyciel ma imperatyw, by za wszystko postawić ocenę. Testy działają znacznie skuteczniej jeśli służą do nauki i powtarzania materiału, niż jako narzędzie do oceniania.

Nauczyciele wiedzą, że źle uczą?

- Nie wiedzą, bo w przestrzeni społecznej funkcjonują wprowadzające w błąd materiały, książki, opinie, a formalnie wspierane są np. wspomniane style uczenia się, które dawno, w świetle nauki, uznane zostały za nieskuteczne. Najbardziej efektywne techniki kształcenia są mało rozpowszechnione w Polsce - to boli najbardziej. Jedną z misji Fundacji Evidence Institute jest szerzenie tego, co wskazuje w tym zakresie nauka.

Przyszła pandemia i szkoły zostały zamknięte. Mamy naukę zdalną. Jest efektywna?

- Na razie nie mamy precyzyjnych badań pozwalających oszacować lukę edukacyjną powstałą w wyniku edukacji zdalnej, ale trzeba będzie je zrobić i sprawdzić, o ile spadły kompetencje dzieci. Na tę chwilę mamy jedynie pewne symulacje i przybliżenia - są szacunki, że roczny przyrost wiedzy będzie mniejszy z powodu edukacji zdalnej o nawet 50-60 proc. Tego nie da się w kolejnym roku nadrobić w sposób spontaniczny.

Można było nie wprowadzać zdalnej edukacji, gdy szalał wirus?

- Pandemia w marcu to był niespodziewany cios. Uczniowie i nauczyciele zostali pozostawieni samym sobie, pomoc rządu była szczątkowa. Cała edukacja zdalna polega wyłącznie na prywatnych zasobach i umiejętnościach nauczycieli i prowadzona jest na ich koszt. To, że w marcu byliśmy zaskoczeni, nie jest dziwne - nie można też mieć tu pretensji do rządu, bo cały świat obudził się w nowej rzeczywistości. Natomiast na recenzję zasługuje to, co się stało pomiędzy kwietniem a październikiem, kiedy znowu zamknięto system. Ten czas został zmarnowany. Na poziomie systemowym nie odrobiliśmy lekcji. Na poziomie lokalnym pojawiły się dobre przykłady, np. w Warszawie, która wprowadziła platformę edukacyjną służącą do zarządzania działalnością w warszawskich szkołach i szereg działań wspierających edukację w tym trudnym momencie. Tak czy inaczej, nawet zakładając znacznie lepsze przygotowanie systemu, zamykanie i otwieranie szkół nie sprzyja skutecznej edukacji.  

Komu najbardziej nie sprzyja?

- Strata edukacyjna nie jest równo rozłożona - niestety pogłębia się rozwarstwienie społeczne. Najbardziej bolesne jest to, że strata w edukacji będzie mniejsza dla tych najlepszych, a dramatycznie większa dla tych, którzy są w trudniejszej sytuacji edukacyjnej lub życiowej. Edukacja zdalna niestety uderza najbardziej w najsłabszych. Mieliśmy pewien odsetek uczniów, którzy cierpieli na niewystarczające zaadresowanie potrzeb, a edukacja zdalna wzmocniła ten efekt. Zamknięcie szkół dotyka najbardziej tych, którzy mają trudny dostęp do komputera, trudny dostęp do internetu, cichego miejsca do pracy, nie mogą liczyć na pomoc w domu, żyją w patologicznych środowiskach. Nie chcę używać mocnych słów o straconym pokoleniu, ale edukacja i budowanie kapitału ludzkiego w czasach pokoju jest fundamentalnym zadaniem państwa, które powinno zaopiekować tych w trudniejszej sytuacji. Osoby w trudnej sytuacji w obecnej chwili leżą i są kopane, a ich problemy się piętrzą. Jest wzrost problemów z depresją, nieradzeniem sobie z rzeczywistością, a to może powodować długoterminowe konsekwencje dla całych pokoleń.

Uczniowie mają też problemy z przemocą w domu.

- Tam, gdzie te problemy były, stały się jeszcze groźniejsze. Przed zamknięciem szkół działały one jak wentyl bezpieczeństwa - dawały możliwość wyjścia ze środowiska domowego, nauczyciel mógł zaobserwować siniaki, smutek, depresję. Teraz dzieci w najgorszej sytuacji zostawiono zupełnie bez mechanizmów kontroli.

Co można z tym zrobić?

-  Zadanie jest trudne - z jednej strony zachować reżim sanitarny, a z drugiej nie gubić osób w najtrudniejszej sytuacji. Rozwiązaniem są systemy hybrydowego nauczania, w ramach których nauka jest podzielona na częściowo stacjonarną i częściowo zdalną. Wprowadzenie edukacji hybrydowej, szczególnie nakierowanej na słabszych uczniów i uzupełnianie braków, zmniejszałoby luki. Są też narzędzia, które łączą najbardziej efektywne formy nauczania zdalnego ze stacjonarnym. Edukacja zdalna ma też duży potencjał, jeśli jest przemyślana. Mamy szansę z tej trudnej lekcji wyjść silniejsi i z narzędziami wspierającymi edukacje stacjonarną i mieszaną. Niestety, jak dotąd zmiany wprowadzane są w chaotyczny, brutalny sposób - otworzyć szkoły, zamknąć szkoły, zrobić "jakieś" materiały...  i jakoś to będzie.

Czy lukę edukacyjną można nadrobić?

- Wbrew pozorom tak, ale trzeba to zaplanować. W niektórych krajach rok szkolny był przedłużony na część wakacji, w innych zaczął się wcześniej, najsłabsi uczniowie byli objęci specjalnym tokiem nauczania. Tylko że to, po pierwsze - kosztuje, a po drugie - wymaga naprawdę dobrej organizacji.

A jeśli nie staniemy na wysokości zadania?

- Będzie to wówczas kolejnym ciosem dla edukacji w Polsce. Mieliśmy reformę edukacji, która dotknęła nasz system w sposób drastyczny. Potem był strajk nauczycieli, którzy zostali w efekcie naznaczeni antynauczycielską kampanią. W kolejnym roku mamy zamknięcie szkół, edukację zdalną i związane z tym problemy. Przez edukację przeszła cała seria brutalnych wydarzeń. Jeśli nie staniemy na wysokości zadania, spowodujemy niepowetowaną stratę dla całych pokoleń młodych Polaków. To jest zadanie fundamentalne dla Polski, najważniejsze w tej chwili wyzwanie dla państwa.

Rozmawiał Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »