Kto się nie wypisał, teraz może podliczać znaczne zyski
Uczestnictwo w Pracowniczych Planach Kapitałowych opłaca się każdemu, nawet komuś kto środki z PPK już wypłacił, bo i tak sporo zarobił - potwierdzają to wyliczenia Instytutu Emerytalnego. Jeśli ktoś jest cały czas w programie i gromadzi w nim oszczędności zyskał w ciągu roku 95 proc., a ten kto wypłacił pieniądze ma 50 proc. zysku. Kto się wypisał nie zarobił nic.
W ciągu pierwszego roku uczestnik PPK przeciętnie w zyskał 95 proc., albo inaczej - na jego koncie jest o 1378 zł więcej niż sam wyłożył z własnej kieszeni (1453 zł, wyliczenia dla kogoś kto ma przeciętne miesięczne wynagrodzenie).
Nawet osoba, która po roku oszczędzania w PPK zdecydowałaby się na wypłatę wszystkich środków miałaby od razu w kieszeni o 50 proc. więcej pieniędzy niż sama wyłożyła (o 719 zł więcej) oraz dodatkowo jej konto podstawowe w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych zwiększyłoby się o 328 zł (zwiększając przyszłą emeryturę) - wylicza Grzegorz Chłopek, ekspert Instytutu Emerytalnego.
Tak jak już wielokrotnie pisała Interia, środki w PPK są prywatne i w każdej chwili można je wypłacić. W takim przypadku nie skorzystamy z dopłat państwa i bonusów podatkowych, ale i tak zostanie nam w kieszeni duża część z wpłaty pracodawcy. To oznacza, że najbardziej opłacalne jest oszczędzanie w PPK aż do emerytury, ale nawet jeśli ktoś zdecyduje się na wcześniejszą wypłatę to i tak jest w zdecydowanie korzystniejszej sytuacji od tego kto się wypisał z programu.
Bo nawet jeśli ktoś wypłaci pieniądze to sporo zyska, choć zdecydowanie mniej niż gdyby dotrwał w PPK do 60. roku życia, bo wtedy dodatkowo jego oszczędności zwiększają dopłaty państwa i zwolnienie z podatku od zysków kapitałowych.
Potwierdzają to wyliczenia Instytutu Emerytalnego. - Nie ma obecnie lepszego i bardziej pewnego sposobu oszczędzania, w którym zwrot w ciągu roku może sięgnąć nawet 50 proc. Tak naprawdę ludzie nie powinni mieć dylematu czy uczestniczyć w PPK - dylematem powinno być raczej czy wypłacać sobie co pewien czas środki czy też zachować wszystkie zwolnienia podatkowe i dopłaty oszczędzając do 60. roku życia, by mieć ponad 72 proc. więcej kapitału dzięki dopłatom - wylicza Grzegorz Chłopek.
- Efektywnie 58 proc. zysku pracownika pochodzi na razie z wpłat pracodawcy (skorygowanych o podatek dochodowy), 18 proc. z wpłaty powitalnej, a 24 proc. z inwestycji na rynkach kapitałowych. Te proporcje z czasem powinny się zmieniać na korzyść tych ostatnich - dodaje ekspert IE.
Mimo takich wyników i zachęt poziom uczestnictwa w programie PPK jest relatywnie niski, a jednocześnie niewiele osób korzysta z indywidualnego sposobu oszczędzania na emeryturę. Spora grupa Polaków trzyma zaś oszczędności w bankach przy zerowym oprocentowaniu rachunków, co sprawia, że nie tylko na tym nie zyskują, ale pieniądze "zjada" inflacja.
W dużych firmach w PPK zostało około 40 proc. pracowników, a w małych i średnich firmach, które dołączyły do programu jesienią - 22-23 proc. (choć trzeba zastrzec, że nie wszystkie MŚP wdrożyły ten program w obowiązkowym terminie). Łącznie z dużymi, co trzeci pracownik dodatkowo oszczędza na emeryturę wraz z pracodawcą. Dla porównania w Wielkiej Brytanii, w bliźniaczo podobnym programie uczestniczy blisko 90 proc. uprawnionych, choć partycypacja znacznie wzrosła tam w dopiero trakcie jego trwania.
Dlaczego więc Polacy podejmują irracjonalną ekonomicznie decyzję i nie oszczędzają w PPK? Kluczowy jest brak zaufania do państwa. Najpierw wprowadzono reformę emerytalną z 1999 roku, która była konieczna, ale oznaczała znacznie niższe emerytury w przyszłości, bez wytłumaczenia tych zależności Polakom (emerytura zależna od zebranych składek) i w efekcie dopiero niedawno do szerszej opinii społecznej zaczęło docierać, że ich emerytury wyniosą około 25 proc. ostatnich zarobków.
Dodatkowo kwitł i nadal kwitnie proceder zatrudniania w Polsce na umowach cywilno-prawnych, często stosowanych do unikania płacenia składek ZUS, co obniża dodatkowo przyszłe emerytury. Na to wszystko nakłada się historia OFE, które najpierw wprowadzono budując złudną narrację, że są to dodatkowe pieniądze, które pozwolą wygodnie żyć na emeryturze, a w rzeczywistości była to wykrojona część obowiązkowej składki. W dodatku system nie został zbudowany w 100 proc. i na początku z bardzo wysokimi opłatami. Potem, w 2013 roku nastąpił słynny zamach na OFE, kiedy rząd PO i PSL zabrał połowę pieniędzy z rachunków członków OFE i przekazał je do ZUS. To na długie lata zrujnowało zaufanie do systemu emerytalnego i nie zachęciło Polaków do dodatkowych form oszczędzania.
Monika Krześniak-Sajewicz