Felieton Gwiazdowskiego: ZUS-u nie trzeba likwidować
Postanowiłem odpowiedzieć na pytanie Ryszarda Petru, którym podobno "zaorał" Sławomira Mentzena: "skąd pieniądze na emerytury, jak się zlikwiduje ZUS"?
Po pierwsze, ZUS-u nie trzeba likwidować. To jest najefektywniej działająca instytucja w Polsce. I tym razem to nie sarkazm. 20 lat temu głosiłem nawet, że zlikwidować trzeba urzędy skarbowe, a z ZUS zrobić jedną Agencję Dochodów Państwa.
Wydaliśmy więc najpierw miliardy złotych na komputeryzację urzędów skarbowych, a potem na konsolidację różnych systemów informatycznych różnych urzędów skarbowych. Choć już wcześniej mieliśmy system informatyczny w ZUS.
Ale wtedy trzech ekonomistów napisało w "Gazecie Wyborczej" polemikę z tymi pomysłami. Kto był jednym z tych trzech zgadnąć nie trudno. Nasz spór o OFE z 2012 roku na antenie Polsatu można chyba jeszcze znaleźć w sieci, jak się dobrze poszuka.
Przy okazji zastanawiam się czy to Tusk ukradł wyborcom pieniądze z OFE, jak twierdziła "Nowoczesna.PO" (przez chwilkę "Nowoczesna.PL"), czy jednak nie ukradł?
To reforma emerytalna przeprowadzona w 1999 roku przez AWS i UW (był taki czas, gdy "Solidarność" nie współpracowała z partią Kaczyńskiego tylko współrządziła z partią Tuska), która wprowadziła w Polsce, na wzór chilijski, elementy kapitałowe do systemu emerytalnego, udać się nie mogła z definicji.
Nie można bowiem skutecznie przejść z tradycyjnego, repartycyjnego systemu emerytalnego do kapitałowego w państwie, w którym 1/4 obywateli żyje ze świadczeń emerytalnych lub rentowych a 1/3 budżetu przeznaczana jest na te świadczenia. Pokolenie czynne zawodowo nie jest bowiem w stanie utrzymać własnych rodziców i dziadków, których tak zwane "składki emerytalne", a de facto podatki, zostały dawno wydane na emerytury wcześniej wypłacane i jednocześnie zaoszczędzić na swoje emerytury, żeby uwolnić od tego obowiązku dzieci i wnuki.
Rozciągnięcie tego procesu w czasie też nie jest możliwe, bo "zdyscyplinowani" politycznie emeryci, regularnie korzystający z kartki wyborczej, w odróżnieniu od wielu przedsiębiorców, przegłosują w międzyczasie rozwiązania korzystne dla siebie, a silne grupy nacisku zrobią to w sposób jeszcze bardziej bezpośredni - co udowodnili górnicy grożąc demonstracjami w Warszawie, w przypadku zignorowania ich emerytalnych roszczeń.
Współczesne, demokratyczne państwo prawne nie może zlikwidować systemu emerytalnego z dwóch zasadniczych powodów. Skoro system został stworzony, to nie można powiedzieć ludziom, od których pobierało się składki: sorry, ale emerytur nie będzie. To by dopiero było złodziejstwo. Więc trzeba płacić emerytury emerytom i pracującym, którzy płacą już składki na swoje (jak im się wydaje) emerytury. Dziś już co piąty Polak ma 60+. Za 25 lat będzie miał tyle co trzeci. Więc nie tylko aksjologia, ale i demokracja wyklucza możliwość pozbawienia ludzi emerytur. Młodzi wyborcy Konfederacji, których jest mniej, nie przegłosują emerytów, których jest więcej. No chyba, że zrezygnujemy z demokracji.
Ale jeśli nie zrezygnujemy z demokracji, to system emerytalny powinien być zorganizowany możliwie jak najefektywniej. Trzeba minimalizować koszty jego funkcjonowania i optymalizować wpływy. Ale wróćmy do pytania "skąd pieniądze na emerytury jak się zlikwiduje ZUS"? Po pierwsze, na pewno nie z OFE! Po drugie, stąd jak dotąd - czyli od podatników.
Najwięcej na emerytury płacą dziś pracujący i pracodawcy w postaci składek na ubezpieczenia emerytalne. Ale tych składek nie wystarcza na wypłaty emerytur. Więc trzeba dosypać z budżet z innych podatków. Zwłaszcza, że młodzi wyborcy Konfederacji nie chcą imigrantów, którzy mogliby pracować i płacić składki do ZUS, co oznacza, że sami będą musieli płacić wyższe składki. Albo podatki.
Pobór pieniędzy na emerytury różnymi sposobami z różnych źródeł przy pomocy różnych instytucji (ZUS, urzędy podatkowe), tylko i wyłącznie podwyższa koszty poboru. Zwłaszcza, że najwięcej kosztuje liczenie rzeczy oczywistej: że za 20 lat 75 proc. odchodzących na emerytury nie będzie miało więcej niż emerytura minimalna. Więc otrzyma minimalną. A przez 40 lat aktywności zawodowej ludzi, którzy wchodzili na rynek pracy, gdy tworzono OFE, ZUS wyda kilkadziesiąt miliardów złotych, żeby to wykazać.
Żeby zlikwidować ten absurdalny dualizm trzeba albo jeszcze bardziej podwyższyć składki i zrezygnować z dopłat z budżetu, albo... zrezygnować ze składek i podwyższyć podatki. Jestem za tym drugim rozwiązaniem. I nawet wiem jak je podwyższyć. Obniżając niektóre. A niektóre likwidując.
Trzeba wprowadzić podatek przychodowy od firm w miejsce dochodowego, którego firmy zagraniczne w Polsce w zasadzie nie płacą. Mentzen nie może zaproponować takiego rozwiązania, bo jest za utrzymaniem podatku dochodowego, żeby firmy zagraniczne mogły go dalej nie płacić. I tu Petru złapał Mentzena w rozkroku. Zresztą Ryszard też jest przeciwnikiem podatku przychodowego, więc musi być zwolennikiem utrzymywania wysokich składek ubezpieczeniowych. Bo niby dlaczego taki Intel, czy inni mieliby płacić podatki w Polsce, skoro mogą je płacić jacyś "Kiepscy"? Firmy płacą w Polsce podatek dochodowy CIT w wysokości ok. 0,5-0,9 proc. swoich przychodów. I tylko połowa firm płaci. Druga połowa ma "straty". A "Kiepscy" płacą 45 proc. swoich przychodów.
Jest też akcyza. Też płacona głównie przez "Kiepskich". Jak piją alkohol zmieszany z chmielem, to płacą mniej niż wtedy jak go piją zmieszanego z kartoflami. Jak palą lepsze marki papierosów też płacą mniej niż jak palą gorsze marki.
Można też wrócić do podatku od funduszu wynagrodzeń - zamiast PIT. Za Gierka taki był, więc Lewica powinna go poprzeć. Rachuba płac na jednego pracownika w dużych firmach zamiast 50 zł miesięcznie (sądzą po cenach outsourcingu) kosztowałaby 5 groszy. Rocznie! Więc łatwiej by im było przełknąć zapłatę podatku przychodowego.
Piałem o tym przez 30 lat tyle, że sam się sobie dziwię, że mi się jeszcze chce.
Może dlatego, że jak w 2006 roku napisałem dla "Forbesa" artykuł "ZUS-ik mój widzę malutki", to pojawili się w redakcji specjaliści od finansów z wyrzutem, co za głupoty taki porządny ekonomiczny tytuł drukuje. Więc piszę o tym gdzie się da i jak często się da.
Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego
Autor felietonu prezentuje własne opinie i poglądy
Śródtytuły pochodzą od redakcji
***