Jak prezes Cezary Mech sam ze sobą rozmawiał

Od kilku dni wszyscy wywołujący stronę internetową Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi zmuszeni są obejrzeć otwierające się znienacka okienko, tzw. pop-up; jest to chwyt z zakresu techniki komputerowej stosowany zwykle w reklamie.

Od kilku dni wszyscy wywołujący stronę internetową Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi zmuszeni są  obejrzeć otwierające się znienacka okienko, tzw. pop-up; jest to chwyt z zakresu techniki komputerowej stosowany zwykle w reklamie.

W okienku tym UNFE pomieszcza sążnisty tekst, a w nim leje krokodyle łzy nad krzywdą, jakiej miał zaznać ze strony podłego "Pulsu Biznesu". Manipulacja, fałszywe tezy, cenzura - to tylko skrót opisu zbrodni naszej redakcji, popełnionych przy okazji publikacji o UNFE, zamieszczonej 27 lutego.

Konflikty na linii "prasa - opisywana instytucja lub osoba" nie są czymś nadzwyczajnym. Absolutna ich większość załatwiana jest drogą wymiany korespondencji, a o wyniku powiadamia się czytelników. Ponieważ jednak UNFE - instytucja rządowa - samodzielnie zadecydował o wyborze pyskówki jako metody polemicznej, także i my czujemy się zwolnieni z etykiety i chętnie podejmujemy rękawicę. Oto faktyczny obraz sprawy.

Reklama

Dziennikarka przygotowująca w końcu lutego obszerny i wielowątkowy materiał o ubezpieczeniach emerytalnych zwróciła się o rozmowę do Cezarego Mecha, prezesa UNFE. Zamiast terminu spotkania, bądź odmowy, otrzymała życzenie przekazania pytań na piśmie. Nie miało to służyć lepszemu przygotowaniu się p. Mecha do rozmowy. Wyjaśniono od razu, że tą samą drogą zostaną odesłane odpowiedzi prezesa. Czyli wywiadu nie będzie, ale czytelnicy mają odnieść wrażenie, że był.

Tego typu "szachy korespondencyjne" nie są pozbawione sensu, gdy idzie o osobę przebywającą w odległym, trudno dostępnym kraju lub gdy tematem są sążniste, abstrakcyjne rozważania przeznaczone do druku w kwartalniku literackim. Są natomiast absurdem w gazecie codziennej i w przypadku urzędnika, który ma biuro dwie przecznice dalej. Wiemy z doświadczenia, że prawdziwą przyczyną uciekania się do tej metody nie jest brak czasu, ale strach przed prasą i nieumiejętność bezpośredniego odpowiadania na pytania, które mogą przecież być trudne i podchwytliwe.

Przede wszystkim zaś wywiadowanie na piśmie obarczone jest dwoma fundamentalnymi felerami. Po pierwsze, nie pozwala dziennikarzowi reagować na wypowiedzi, z którymi się nie zgadza. Po drugie, eliminuje proces pracy nad tekstem i stawia redakcję w sytuacji niejako przymusowej: drukuj to, co przysłałem, bo to jest moja integralna i nienaruszalna wypowiedź. Powtórzę - w gazecie codziennej nie ma możliwości wielokrotnego przesyłania propozycji kolejnych wersji tekstu, tak się redaguje miesięczniki.

Dziennikarka "PB" przystała na dyktat UNFE (być może to był prawdziwy błąd redakcji). I, jak należało oczekiwać, w odpowiedzi na pytania redakcja otrzymała tekst nie nadający się druku, urzędniczą nowomowę rozwleczoną na 8 stron maszynopisu, bezkrytyczną i pełną samochwalstwa i powtórzeń, nie stanowiącą żadnej całości logicznej i konstrukcyjnej. Ogłoszenie tej kolubryny na stronach internetowych UNFE zwalnia nas od przytaczania cytatów.

Innymi słowy: nie było rozmowy "twarz w twarz", nie było zatem jej zapisu, nie było pracy dziennikarza i redakcji nad tekstem, nie było wreszcie formalnej autoryzacji. To, co UNFE chciałoby uznawać za "autoryzowany wywiad", było w istocie jego własnym produktem nie spełniającym wymogów zakwalifikowania do druku.

Należało ten wytwór wyrzucić do kosza. Wówczas jednak cały blok materiałów ukazałby się bez zarysowanego choćby stanowiska UNFE. Redakcja wykonała w tej sytuacji jedyny możliwy ruch. Przysłany tekst został skrócony tak, by wytrzymał go gazetowy papier i, co ważniejsze, Czytelnicy. Skreśliliśmy kilka własnych pytań (do czego zawsze mamy prawo), a zatem straciły rację bytu i odpowiedzi. Resztę poddano skrótom, które można by obrazowo określić jako wykręcanie przez płótno. Dokonane cięcia nie wpłynęły na obraz poglądów prezesa Mecha. Nie dopisano mu też ani jednej litery.

Być może należało - dla świętego spokoju - wydrukować pod tekstem standartową formułkę typu "tekst nie autoryzowany" albo "skróty pochodzą od redakcji". Jesteśmy jednak zdania, że w praktyce formułki takie służą przede wszystkim zasygnalizowaniu, iż coś jest nie w porządku. W interesie prezesa UNFE pozostawało zatem nie ujawnianie, że wysoki urzędnik państwowy ma cokolwiek dziwne zwyczaje.

Do redakcji dotarło wczoraj kuriozalne pismo podpisane przez p. Sławomira Peszkowskiego, "w zastępstwie rzecznika prasowego, pełniącego obowiązki zastępcy dyrektora departamentu analiz i komunikacji społecznej" (na stronach internetowych UNFE p. Peszkowski występuje też jako p.o., ale dyrektora sekretariatu prezesa; to jeszcze jeden przykład porządków panujących w zacnym Urzędzie). List ten pełen jest inwektyw, nonszalanckich ocen i cytatów z prawa prasowego, w części zafałszowanych (zechce Pan Dyrektor dokładniej przeczytać art. 49). List ten pozostanie bez odpowiedzi, gdyż nie zamierzamy ścigać się z ciężarówką, która właśnie wywozi UNFE na śmietnik historii.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: cezary | NAD
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »