Nagroda dla Joela Mokyra jest za badania nad fundamentami postępu technologicznego. Mokyr udowadnia, że rozwój instytucji sprzyjających wiedzy i racjonalnemu myśleniu w Europie od XVII wieku położył podwaliny pod rewolucję przemysłową i długoterminowy wzrost gospodarczy. Podkreśla znaczenie kultury naukowej, przenikania idei między uczonymi a biznesem oraz tworzenia "społeczeństwa wiedzy".
Dobra przyszłość to nie zabawa w technikę
Gdyby to jeszcze inaczej streścić, można by powiedzieć, że prawdziwy rozwój zawsze wynika z idei. Z myśli, przekonania czy przeświadczenia, które mają inny wymiar i charakter niż prosty zamiar udoskonalenia jakiegoś technologicznego rozwiązania. A zatem przyszłość, dobra przyszłość, to nie zabawa w technikę, lecz poglądy i światopoglądy.
To jest moim zdaniem głęboko humanistyczne, bo jeśli jest prawdą - a nagrody Nobla nie przyznaje się za tezy publicystyczne, lecz za ustalenia potwierdzone metodologią naukową - to każe odczytać postęp technologiczny jako coś, co zaczyna się od myśli obejmującej szeroki horyzont, a nie od inwencji czysto technicznej. Ta inwencja jest skutkiem. Przynajmniej wtedy, gdy na końcu ma być tak zwany rozwój społeczny i gospodarczy.
Nie ma jednak róży bez kolców. Zatem pójście ludzkości w kierunku rozwoju sztucznej inteligencji było z pewnością rezultatem pewnej wizji świata, ale czy ta wizja jest bezdyskusyjnie dobra dla ludzkości? Ale to pytanie nie podważa sensu tegorocznego Nobla jako nagrody za osiągnięcia w dziedzinie tyleż ekonomii, co humanizmu. Po prostu w dziedzinie myśli i poglądów ludzie popełniają zarówno idee dobre, jak i niefortunne, głupie a nawet zbrodnicze.
Prace Mokyra pozwalają też na podbudowane naukowo czy choćby intuicyjne oceny co do tego, w jakich przypadkach dane rozwiązanie technologiczne jest zwykłym gadżetem, a kiedy daje szansę na wzrost i pomyślność społeczeństw.
Wielkie firmy hamują innowacje? Nie chcą być "zniszczone" przez nowe rozwiązania
Druga "połówka" ekonomicznego Nobla to Philippe Aghion i Peter Howitt - za teorię wzrostu przez "twórczą destrukcję" (creative destruction). Modele obu naukowców wykazują, że wzrost gospodarczy jest napędzany nieustannym cyklem innowacji, które zastępują przestarzałe technologie nowymi. Wprowadzili oni pojęcia "frontier innovation", czyli innowacji wyprzedzającej rynek, oraz "catch-up innovation", czyli imitacji i adaptacji. Ich teoria wykazuje, że zbyt duża koncentracja rynkowa może tłumić innowacje, bo dominujące firmy nie chcą być "zniszczone" przez nowe rozwiązania. Podkreślił to jeden z laureatów w swym wystąpieniu już po przyznaniu nagrody. Wielkie korporacje mają zarówno skłonność do rozwijania innowacji, jak i do blokowania jej i czyszczenia rynku z potencjalnej konkurencji. Niby wszyscy to wiemy od dawna, ale teoria uzyskała mocny dowód dzięki obu ekonomistom.
I oczywiście można się zastanawiać, ile w latach transformacji po 1989 roku w Polsce było innowacji "wyprzedzającej", a ile tej imitującej. I od jakich proporcji będzie zależeć to, co wpłynie na pozycję Polski na politycznej i gospodarczej mapie świata w nadchodzących latach i dekadach. Czy aby nie tym między innymi powinni zajmować się politycy? Tak, właśnie wydałem z siebie głos wołającego na puszczy.
Bo teoria twórczej destrukcji ma poważne implikacje dla polityki gospodarczej. Powinna ona wspierać innowacyjne start-up'y. Powinna eliminować bariery wejścia do biznesu, wzmacniać konkurencję i zwiększać tempo oraz jakość "twórczej destrukcji". Jak to pogodzić z polityką, której dominantą są 800+ i temu podobne plusy? A zatem jak mają się urzeczywistnić wnioski noblistów w populistycznych demokracjach? Czy przypadkiem nie dlatego kapitalizm jest dzisiaj najbardziej zwycięski tam, gdzie zamiast populistycznej demokracji panuje zdigitalizowany autorytaryzm (Chiny) lub jego miększa i bardziej analogowa, a nawet retoryczna, wersja (USA za prezydentury Trumpa)?
Społeczeństwo otwarte receptą na zmiany
Obie połówki narody Nobla mówią w gruncie rzeczy o tym samym i dlatego tym większe uznanie dla tegorocznej decyzji noblowskiego komitetu. Do poprawiania losu ludzi i społeczeństw niezbędna jest kultura, w której dobrze się czują ci, którzy wymyślają nowe idee rozwoju. Potrzebne jest zatem społeczeństwo otwarte, nie odżywiające się przesądami i stereotypami. Przeciwieństwo społeczeństwa zamkniętego, w którym szerzenie nowych idei jest działalnością wykluczoną, potępianą lub co najmniej niepopularną.
Jak dla mnie tegoroczny Nobel jest więc także głosem na temat tego, czy cancel culture (kultura unieważniania i "polityczna" poprawność) jest dobra, czy nie. Choć nie jestem pewien, czy przyznający nagrodę zdawali sobie z tego sprawę.
Ludwik Sobolewski
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.