Banki w obliczu kryzysu. Czy gospodarka ugrzęźnie w zastoju?

Jeśli w tym lub w przyszłym roku dorobimy się kryzysu bankowego, to polska gospodarka może zaprzepaścić szanse rozwoju na wiele kolejnych lat. Banki mogą stracić zdolność do finansowania jej właśnie wtedy, gdy będzie tego najbardziej potrzebować. Pod znakiem zapytania może też stanąć możliwość wykorzystania pieniędzy unijnych dla rozwoju.

Dlaczego mielibyśmy mieć kryzys bankowy? Z kilku powodów. Zobaczmy najpierw wobec jakich zagrożeń banki teraz stoją. W ubiegłym roku zyski wszystkich polskich banków zmniejszyły się o 44 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim do 7,7 mld zł. Ludzie, którzy uważają bankierów za krwiopijców, jak na radzieckich karykaturach sprzed 100 lat, mogą się czuć tym nawet usatysfakcjonowani.

Gdyby sprawa miała się skończyć na cięciu premii dla prezesów czy braku dywidend dla akcjonariuszy - nie byłoby czym się zajmować ani o czym pisać. Chodzi jednak o to, że zeszłoroczny spadek zysków banków to dopiero początek schodów. Może - choć wciąż jeszcze nie musi - być zapowiedzią głębokiego kryzysu, który pogrąży cały polski sektor bankowy.

Reklama

Jak może działać mechanizm takiego kryzysu?

To, dzięki czemu banki mogą funkcjonować, przyjmować depozyty i udzielać kredytów, to ich fundusze własne, czyli kapitały. Dzięki nim banki mogą w złych czasach pokrywać straty. Im większe kapitały, tym banki są silniejsze - mogą więcej pożyczać i mniej obawiać się strat. Gdy wybuchł poprzedni wielki globalny kryzys finansowy banki miały za małe kapitały, a kiedy bankowi kapitału nie starcza na pokrycie strat - musi upaść. Czy polskim bankom może grozić upadek? Już dziś widać, że niektórym - tak.

Na razie spokojnie, bo kapitały polskich banków są generalnie bardzo duże. Łącznie na koniec września zeszłego roku ich fundusze własne wynosiły prawie 227,5 mld zł. To znaczy, że stanowiły nieco ponad 20 proc. aktywów ważonych ryzykiem. To bardzo dobry wynik, bo obowiązujące w prawie minimum wynosi 8 proc.

Ale lekcje z wielu kryzysów bankowych pokazują, że gdy pojawiają się straty, mogą one rosnąć lawinowo. Zwłaszcza wtedy, gdy gospodarka tkwi w recesji, tak jak nasza obecnie. Mimo to banki miały w zeszłym roku zyski? Straty jeszcze będą, bo nigdy nie pojawiają się od razu.

Już w ubiegłym roku banki o ponad jedną trzecią zwiększyły rezerwy i odpisy w porównaniu z poprzednim rokiem. Bo - zgodnie z zasadami księgowości - spodziewały się, że w kryzysie klientom będzie trudniej spłacać kredyty. Ale rzeczywistych strat było mało. Bo niemal do końca roku wprowadzone zostały "wakacje kredytowe" dla gospodarstw domowych i firm.

Liczba niewypłacalności spółek zwiększyła się wprawdzie o 38 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem, jednak i tak wyniosła tylko nieco ponad 1300. Na dodatek przybyło głównie porozumień o restrukturyzacji zadłużenia. Prócz tego rządowe "tarcze" dostarczyły przedsiębiorstwom góry pieniędzy i zatrzymały zwolnienia pracowników, a więc wzrost bezrobocia był ciągle niewielki.

- Można powiedzieć, że były to rezerwy wynikające z analizy przewidywanych danych makroekonomicznych, aniżeli z rzeczywistych problemów klientów - mówiła Barbara Sobala, wiceprezes banku Citi Handlowego podczas konferencji "Zarządzanie ryzykiem i kapitałem w bankach" w ramach Europejskiego Kongresu Finansowego.

Pogorszenie się sytuacji przedsiębiorstw i gospodarstw domowych zostało dzięki "tarczom" odsunięte w czasie, a rozliczenie pomocy przypadnie na II kwartał tego roku. Prognozy firmy doradczej EY pokazują, że w tym roku złe kredyty (NPL) osiągną najwyższą wartość. W zależności od sytuacji gospodarczej mogą wzrosnąć do 11,9 proc. lub nawet do 19,1 proc. całego portfela kredytowego banków. Przypomnijmy, że na koniec 2019 roku NPL stanowiły 6,6 proc. wszystkich kredytów udzielonych przez banki, co i tak było wysokim odsetkiem jak na Unię Europejską.

- Dopiero, gdy ta (rządowa) pomoc się skończy, będzie można ocenić prawdziwą skalę problemów z regulowaniem spłaty kredytów przez polskie firmy - mówił wiceprezes mBanku Marek Lusztyn.

Różne scenariusze

Z wyliczeń EY wynika, że wzrost złych kredytów do 11,9 proc. portfela pozwoliłoby wszystkim polskim bankom osiągnąć w tym roku 3,8 mld zł zysku netto, czyli dwa razy mniej niż w 2020. Ale już wzrost strat na kredytach do 19,1 proc. portfela spowodowałoby straty w wysokości 6,8 mld zł w całym sektorze. To właśnie kwota, o którą zmniejszyłyby się fundusze własne banków. Co więcej, że strat kredytowych wygrzebywałby się one przez 4-5 lat.

Z kolei NBP w ostatnim "Raporcie o stabilności systemu finansowego" nakreślił dwa scenariusze makroekonomiczne i wynikające z nich wielkości odpisów na straty kredytowe banków. W scenariuszu podstawowym (spadek PKB w 2020 roku o 3,5 proc., a wiemy, że był mniejszy i wyniósł 2,8 proc.) odpisy w tym roku miałyby wynieść 20 mld zł. W pesymistycznym scenariuszu (zakładającym m.in. spadek PKB o 8 proc. w ubiegłym roku i przy stagnacji w tym roku), banki musiałyby odpisać 35 mld zł. A to znaczy, że według podstawowego scenariusza polski sektor bankowy mógłby ponieść w tym roku straty w wysokości ok. 3 mld zł, a według pesymistycznego - ponad 20 mld zł.

Wciąż nie są to straty, które cały polski sektor bankowy mogłyby pogrążyć w niewypłacalności. W skali sektora fundusze własne banków stopniałyby - w zależności od szacunków - o 8 do 15 proc. To jednak punkt widzenia z lotu ptaka. Bo takie straty mogłyby doprowadzić do bankructwa liczne banki spółdzielcze i dwa, a może trzy spore banki komercyjne.

W "Raporcie o stabilności systemu finansowego" NBP zwraca także uwagę na ryzyka powiązań pomiędzy sektorem bankowym a rządowym. Polegają one na tym, że banki kupują obligacje własnego państwa i kiedy pojawiają się wątpliwości co do tego, czy jest ono wypłacalne, obejmuje one także banki, będące wierzycielami rządu. Na takim związku polegał kryzys zadłużenia w strefie euro w latach 2010-12. Po bankructwie Grecji zbankrutowały też tamtejsze banki.

Tymczasem od wprowadzenia podatku bankowego polskie banki kupują coraz więcej i więcej obligacji skarbowych. A jeszcze więcej od wybuchu pandemii. W pierwszym półroczu 2020 roku udział takich papierów wartościowych w aktywach banków przekroczył 20 proc. wobec niecałych 17 proc. pod koniec 2019 roku, a ich wartość ponad dwukrotnie przewyższa fundusze własne banków. Polskie banki stały się posiadaczami blisko 50 proc. wszystkich obligacji krajowych wyemitowanych przez Skarb Państwa.

Czy polskiemu rządowi grozi bankructwo? Oczywiście - nie. Obligacje Skarbu Państwa i gwarantowane przez państwo papiery Polskiego Funduszu Rozwoju skupuje NBP, co daje gwarancję bezpieczeństwa nawet gdyby powstały spore wątpliwości co do stabilności zadłużenia Polski. Poziom długu publicznego w relacji do PKB w Polsce ma szansę utrzymać się poniżej średniej dla państw uznawanych za rynki wschodzące, więc zagraniczni inwestorzy, którzy posiadają 17 proc. naszego zadłużenia nie mają podstaw do dużego niepokoju.

Ale z górami rządowych obligacji w portfelach banki mają inny kłopot. Papiery skarbowe nie są zaliczane do aktywów obarczonych (a więc ważonych) ryzykiem (w przeciwieństwie do np. kredytów i instrumentów finansowych), więc banki nie muszą mieć na nie pokrycia w swoim kapitale. I tu jest pewien haczyk, bo są sytuacje kiedy obligacje "pożerają" kapitał, podobnie jak złe kredyty.

Jeśli banki trzymają obligacje do terminu zapadalności - nic złego stać się nie może, chyba żeby ich emitent okazał się niewypłacalny. Ale jeśli w ich portfelach papiery te są przeznaczone do sprzedaży - banki muszą je wyceniać. Od wybuchu pandemii obligacje miały wysokie ceny i niskie rentowności. W ciągu ostatnich 2-3 miesięcy rentowności obligacji zaczęły szybko rosnąć, a tym samym spadły ich ceny.

Skoro spadają ceny obligacji, to banki muszą przeszacować wartość posiadanych papierów w dół. A ta różnica - pomiędzy poprzednią wyższą wyceną, a kolejną, niższą - pożera ich kapitał. Ile banki "straciły" kapitału w związku z ostatnim spadkiem cen obligacji Skarbu Państwa? Dowiemy się dopiero z raportów instytucji za I kwartał tego roku. Ale przecena o 1 proc. to już o kilka miliardów złotych niższe kapitały.

Przed nami frankowe tsunami?

Te miliardy złotych, o które mogą obniżyć się fundusze własne polskich banków to jeszcze nic w porównaniu z prawdziwym tsunami, jakim może być zamiana kredytów we frankach na złote po kursie dającym "ulgę" kredytobiorcom. Według danych na koniec zeszłego roku sądzić się z bankami zaczęło już ok. 10 proc. frankowiczów. W 90 proc. rozstrzygniętych spraw sądy przyznawały rację kredytobiorcom.

To, czy polski sektor bankowy przetrwa to tsunami zależy w dużym stopniu od planowanej na 25 marca odpowiedzi Izby Cywilnej Sądu Najwyższego na sześć zadanych jej pytań. Najbardziej dramatyczny dla banków byłby scenariusz, kiedy bank zwraca raty uzyskane od klienta, ze względu na przedawnienie jego roszczenia, a klient jest zwolniony z obowiązku zwrotu kapitału i odsetek od kredytu.

Powoduje to, że bank odpisuje cały stan zadłużenia klienta. Według obliczeń Związku Banków Polskich banki musiałyby wtedy odpisać 225 mld zł, a więc kwotę niemal równą ich funduszom własnym. Prezes mBanku Cezary Stypułkowski mówił niedawno, że maksymalne straty jego banku wyniosłyby ok. 15 mld zł. Fundusze własne banku wynoszą 16,7 mld zł, a więc zostałyby w ten sposób niemal "wyzerowane".

Nawet jeśli Sąd Najwyższy wypowie się, że sądy nie powinny wydawać tak daleko idących orzeczeń, są jeszcze inne możliwości rozstrzygnięć, które grożą bankom stratami rzędu 100 lub więcej miliardów złotych. Wraz z innymi stratami, spowodowanymi wzrostem złych kredytów czy przeceną obligacji skarbowych mogłyby one zmniejszyć fundusze własne polskiego sektora bankowego o około połowę.

Prezes mBanku mówił, że nawet stosunkowo mało kosztowny wariant ugód z frankowiczami - zgodnie z propozycją przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego z grudnia zeszłego roku - kosztowałby bank ok. 7,5 mld zł. W takim przypadku odbudowa kapitału w dość sprawnym i zyskownym banku potrwałaby 3-4 lata.

Zadanie dla Komitetu Stabilności Finansowej

Skoro banki utracą dużą cześć kapitałów, muszą je odbudowywać. W jaki sposób? Przy tak niskiej rentowności jak obecnie nie mogą liczyć, że ktokolwiek dostarczy im kapitału obejmując emisję akcji. To na razie wariant wykluczony. Oczywiście można spodziewać się, że Skarb Państwa podniesie kapitał któregoś ze swoich banków. W jednym przypadku będzie to prawdopodobnie konieczne.

Banki będą mogły odbudowywać kapitały jedynie poprzez odkładanie zysków. A o zyski na odsetkach będzie niezwykle trudno, bo stopy procentowe są "bliskie zera". Mogą więc podnosić opłaty i prowizje - co zresztą już robią. Dlatego korzystanie z usług bankowych niebotycznie podrożeje dla wszystkich - i dla ludzi, i firm.

Jeśli zaczną upadać niektóre banki spółdzielcze, prawdziwy kłopot będzie ze znalezieniem na nie chętnych. Powstanie problem - co zrobić z bankiem, który nie może istnieć, a nikt go nie chce kupić. Koszty upadłości będzie musiał pokryć Bankowy Fundusz Gwarancyjny, a jeśli mu zabraknie pieniędzy - Skarb Państwa. A wtedy za kryzys bankowy znowu zapłacimy wszyscy.

Bardzo trudno o chętnego

Ale o wiele gorzej będzie, jeśli na krawędzi upadłości znajdzie się duży bank. Ostatnio przeprowadzona przymusowa restrukturyzacja Idea Banku przebiegła stosunkowo gładko i była relatywnie mało kosztowna. Ale był to bank bez portfela frankowych kredytów. Jak przeprowadzić uporządkowaną upadłość banku, który ma frankowe kredyty i kto weźmie na siebie pokrycie strat na ich przewalutowaniu? Chętnego będzie znaleźć bardzo trudno, tym bardziej że niemal wszystkie najsilniejsze polskie banki będą mieć swoje problemy z frankami.

Sytuacja dojrzała do tego, żeby - w zależności od stanowiska SN - Komitet Stabilności Finansowej zastanowił się nad poszukiwaniem rozwiązań zawczasu, a nie wtedy, gdy będzie już za późno. Mógłby na przykład zarekomendować powołanie "złego" banku, czyli instytucji do której banki mogłyby przenieść niespłacane kredyty, co umożliwiłoby im udzielanie więcej nowych. Mógłby też zarekomendować zwolnienie nowych kredytów dla firm z podatku bankowego, a także przeznaczenie tego podatku na fundusz restrukturyzacji banków w BFG.

Jedno jest pewne - pandemia kiedyś minie i gospodarka będzie potrzebowała pieniędzy, żeby rosnąć. Potrzeby będą gigantyczne, a popyt na kredyt może być olbrzymi. Choć europejski Fundusz Odbudowy przyniesie blisko 24 mld euro bezzwrotnych dotacji, to oczywiste jest, że na finansowanie wszystkich potrzeb nie wystarczy. Wtedy będą potrzebne banki. Ale jeśli ich kapitały będą za małe, nie będą mogły gospodarki finansować.

Skąd wziąć? Rzecz jasna - z banków

Dotacje z Funduszu Odbudowy nie będą wprawdzie wymagać wkładu własnego (w funduszach z unijnego budżetu - z Polityki Spójności jest to co najmniej 20 proc.), ale tak jak w przypadku innych unijnych pieniędzy będą wymagać wcześniejszego finansowania inwestycji. Komisja Europejska ma jej realizację i zgodność z celami oceniać co pół roku i dopiero wtedy - w zależności od oceny - zwracać pieniądze. A to znaczy, że już w tym roku polska gospodarka może potrzebować co najmniej kilkanaście miliardów złotych nowego finansowania. Skąd? Rzecz jasna - z banków.

Potem zacznie się realizacja projektów z unijnego budżetu, z którego Polsce przypadło 76 mld euro. Wykorzystanie ich wymaga już wkładu własnego, w sumie ok. 100 mld zł. Pożyczyć te pieniądze przez najbliższe lata będą musiały samorządy, których dochody drastycznie spadły i przedsiębiorstwa. O ile oczywiście będą chciały skorzystać z niepowtarzalnej dźwigni. ZBP oszacował, że roczne nakłady inwestycyjne tylko na energetykę odnawialną w ciągu najbliższej dekady będą wynosić od blisko 9 do bez mała 15 mld zł rocznie.

Rozlicz PIT online już teraz lub pobierz darmowy program

Według szacunków ZBP, wzrost kredytu w najbliższych latach odbudowy powinien być nawet wyższy od wzrostu PKB. Żeby to było możliwe, fundusze własne banków powinny rosnąć w porównywalnym tempie. Ale czeka je dramatyczne załamanie. A wtedy banki nie będą mogły kredytować gospodarki. A wtedy gospodarka może ugrzęznąć w zastoju.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: bank | kredyty walutowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »