Był bank

Statystycznie rzecz biorąc obecny rok - najgorszy w światowej gospodarce od kilku dekad - będziemy żegnać niechlubną statystyką bankructw instytucji finansowych ze średnią dwie w tygodniu. A przecież nie tylko instytucje finansowe w USA chwiały się w posadach.

Statystycznie rzecz biorąc obecny rok - najgorszy w światowej gospodarce od kilku dekad - będziemy żegnać niechlubną statystyką bankructw instytucji finansowych ze średnią dwie w tygodniu. A przecież nie tylko instytucje finansowe w USA chwiały się w posadach.

Tylko żelazne wsparcie rządów - brytyjskiego i islandzkiego - ratowało przed bankructwem banki tych dwóch wyspiarskich krajów. Finansowe wsparcie dla instytucji bankowych płynęło również od rządów Niemiec, Francji czy Szwajcarii.

Ponad setka bankructw na rynku usług finansowych w USA jest tym bardziej bolesna, że dwa lata wcześniej - w 2007 r. - bankructwo na kontynencie amerykańskim ogłosiły tylko trzy niewielkie banki.

Jak kostki domina

Lista amerykańskich banków, które zniknęły z rynku jest zbyt długa, aby ją w całości publikować. Warto natomiast zatrzymać się nad tymi upadkami, które gospodarka USA odczuła najboleśniej.

Reklama

Zaczęło się już w ubiegłym roku od upadku jednego z najstarszych banków Ameryki - Lehman Brothers. Banku, który do ostatniego miesiąca oferował usługi finansowe dla firm. Dopiero to bankructwo spowodowało publiczną dyskusję o kryzysie kredytów hipotecznych wysokiego ryzyka. Aby jak najdalej w czasie odsunąć problem realnego kryzysu w gospodarce, bankowość inwestycyjną Lehman Brothers przejął Barclays Bank. Po spektakularnym zniknięciu z rynku giganta, mniejsze i większe banki zaczęły padać jak kostki domina.

Wspomnijmy kolejne upadki: Fannie Mae, Freddie Mac czy American International Group. Wszystko przez to, że pomoc, którą z pieniędzy podatników hojną ręką wypłacał amerykański rząd, trafiała przede wszystkim do gigantów, praktycznie pozostawiając małe i średnie banki samym sobie. Dlatego największy z grupy niewielkich kalifornijski County Bank posiadał depozyty o łącznej wartości 1,3 mld dolarów. Jego środki, wraz z kontami klientów, przekazano konkurentom.

Federal Deposit Insurance Corporation wielokrotnie w tym roku podejmowała decyzje o zamknięciu instytucji finansowej. Przykład: FirstBank Financial Services z McDonough w stanie Georgia. Z kolei w Kalifornii aktywa Alliance Bank z siedzibą w Culver City wraz z kontami klientów również oddano konkurentom. Podobna sytuacja dotyczyła kolejnych trzech banków - z Marylandu, Utah i Florydy, które upadły kilka dni wcześniej.

A już na początku roku ekonomiści uprzedzali, że to dopiero początek fali bankructw, bo lokalne banki nie są w stanie utrzymać ciężaru strat związanych z inwestycjami na rynku hipotecznym i nie spłacanymi długami. W ostatnim okresie Federal Deposit Insurance Corp. przejął czasowo niewielki Partners Bank w Naples na Florydzie i American United Bank w Lawrenceville, w stanie Georgia. Były to odpowiednio 100. i 101. bank, które zmuszone zostały do wycofania się z rynku usług finansowych.

Bankrutują przeważnie małe prowincjonalne banki, które udzieliły zbyt wielu kredytów na zakup lub remont nieruchomości. W odróżnieniu od dużych banków, niemożność odzyskania pożyczonych pieniędzy jest dla nich, w warunkach wciąż trwającego kryzysu, najczęściej równoznaczna z koniecznością ogłoszenia niewypłacalności. Na szczęście dla Amerykanów plajty instytucji finansowych nie dotykają wszystkich klientów bankowości. Z wyjątkami - ich konta są automatycznie przenoszone do nowych banków, a FDIC ubezpiecza kwoty depozytów do 250 tys. dolarów w przypadku klientów indywidualnych i do pół miliona dolarów dla małżeństw. Wciąż jeszcze - choć nie wiadomo, jak długo - honorowane są także czeki i karty kredytowe wydane przez upadłe banki.

Banki: nie mieliśmy szans

- Nic dziwnego, że banki upadają - mówią prezesi tych instytucji, które jeszcze się przed kryzysem bronią. Wiele z nich to małe instytucje. Ale nie można zapomnieć, że i tak upadek wiąże się z poważnymi kłopotami dla setek tysięcy drobnych przedsiębiorców, którzy mają tam kredyty i trzymają pieniądze. Pakiet stymulacyjny, w ramach którego pompowano pieniądze podatników na pomoc bankom, pomógł tylko wielkim instytucjom. Mniejsze firmy wciąż borykają się z wielkimi kłopotami.

A to nie koniec zastrzeżeń, jakie Amerykanie mają do rządu i nadzoru finansowego. Instytucje nadzorujące rynek finansowy w USA nie pozwalają bowiem na kupowanie banków przez prywatnych inwestorów. Spośród banków, które upadły w tym roku, tylko dwa zostały przejęte przez prywatnych inwestorów - kalifornijski IndyMac Bank i BankUnited zakupiony przez fundusz inwestycyjny Johna Kanasa, obecnie prezesa BankUnited.

Co więcej - analitycy sektora bankowego w USA przekonują, że to wierzchołek góry lodowej. Bowiem do końca przyszłego roku bankructwa będzie się szacować w tysiącach. Dlatego amerykańskie Federalne Biuro Śledcze sprawdzi okoliczności upadków i pogorszenia się kondycji banków inwestycyjnych i hipotecznych w USA. Chodzi o zbadanie, czy podczas upadku firm nie dochodziło do nadużyć finansowych. Decyzja FBI nie jest precedensowa. Na szeroką skalę biuro badało przed kilkoma laty okoliczności upadku energetycznego giganta Enron. Wówczas w toku śledztwa okazało się, że nie wszyscy na upadku Enrona stracili.

Wyjątkową nieuczciwością wykazali się m.in. niektórzy członkowie Zarządu Enrona. Na giełdzie sprzedawali swoje akcje zachwalając wspaniałą kondycję firmy, gdy ta miała już problem z płynnością finansową. Zarobili na tym setki milionów dolarów.

Zachwiały się fundamenty

Bankructw boją się także bankowcy w Europie. Najbardziej rynki, w które tradycja bankowości wpisana jest w sposób naturalny. I tak w ostatnim raporcie Szwajcarskiego Banku Narodowego autorzy piszą o konieczności wprowadzenia bardziej rygorystycznych przepisów regulujących rynek - przede wszystkim tych, które dotyczą kapitału własnego oraz płynności. Zapowiadają również wdrożenie działań, które w sytuacji awaryjnej pozwolą na podział banku oraz jego częściową likwidację.

Nadzór wyjaśnia, że w przeciwieństwie do szwajcarskich banków kantonalnych i regionalnych, które koncentrują się głównie na działalności krajowej, sytuacja dużych banków pozostaje nadal trudna. Nawet jeśli banki ograniczyły działalność związaną z finansowaniem przejęć oraz aktywnością na amerykańskim rynku hipotecznym, pozostało nadal ryzyko związane z akcją kredytową.

Skąd strach Szwajcarów? Alpejskie banki poniosły ogromne straty w związku z kredytowaniem firm zagranicznych, co odbiło się in minus na ich dochodowości oraz zdolności pokrywania strat zyskami z innej działalności. Według szacunków SNB, mniejszy wzrost odnotuje także działalność z zakresu zarządzania finansami. Tym razem będzie to echo odstąpienia Szwajcarii od kilkusetletniej tradycji pełnej tajemnicy bankowej.

Z pomocy państwa skorzystał już bank UBS. Inny duży bank, Credit Suisse, wyszedł z kryzysu o własnych siłach, choć i tu Zarząd często wspominał, że nie może wykluczyć zasilenia własnych kont rządowymi pieniędzmi. Czego w takim razie boi się konfederacja stowarzyszona z Unią Europejską? Z prostych analiz wynika, że - podobnie jak w przypadku Islandii, która stanęła na skraju upadłości jako państwo - upadek któregokolwiek dużego gracza pociągnąłby za sobą katastrofę w całym sektorze. A należy pamiętać, że wartość szwajcarskich banków jest ośmiokrotnie wyższa od tamtejszego PKB.

Brytyjskie bankructwo

Upadł również London Scottish Bank, który specjalizował się w pożyczkach i depozytach dla osób bez historii kredytowej. Bank, który istniał ponad 100 lat, zatrudniał 700 osób. Obsługiwał ponad 10 tysięcy klientów, których depozyty w momencie bankructwa były warte około 250 mln funtów. Według oficjalnych danych finansowych do kwietnia straty banku sięgnęły 7,4 mln funtów. Brytyjski nadzór bankowy zapewniał wówczas, że żaden z klientów nie straci swoich pieniędzy. Nawet jeśli na koncie miał ponad 50 tys. funtów, co jest gwarantowaną na Wyspach kwotą depozytów bankowych. W chwili wycofania z obrotu wartość akcji banku spadła do poziomu 2,62 pensa.

Niemieckie non omnis moriar

O bankructwo otarł się bank BayernLB, który deklaruje, że do roku 2013 pozbędzie się 5,6 tys. pracowników. Zwolnienie co czwartego spośród ponad 19 tys. pracowników zapewni niemieckiemu bankowi 670 mln euro oszczędności. Te pieniądze mają pomóc w ratowaniu firmy, której głównym udziałowcem jest Bawaria. - BayernLB będzie mniejszy i zaangażowany w skromniejszą liczbę działań, ale dzięki temu stanie się silniejszy i bliższy swoim klientom oraz mniej podatny na nieprzewidywalne ryzyko - lakonicznie komunikował Zarząd banku, prosząc jednocześnie o 10 mld euro pomocy publicznej i 15 mld euro pomocy rządowej.

Analitycy zgodzili się, że tak dramatyczne ograniczenie działalności banku oznacza de facto wycofanie się z większości obszarów biznesowych. A więc coś na kształt życia pod respiratorem.

Paweł Pietkun

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: bank | instytucje | Instytucje finansowe | bankructwo | USA | firmy | bańki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »