Od stycznia do września Tatry odwiedziło 4 mln osób. Rekordowy pod względem frekwencji był sierpień, kiedy na teren TPN weszło milion turystów.
Tłumy turystów w Tatrach i liczne interwencje TOPR
W czasie długiego weekendu sierpniowego oraz ostatniego weekendu lata w mediach społecznościowych publikowano dziesiątki filmów i zdjęć przedstawiających kolejki na górskich szlakach. "Zakorkowana" była m.in. Orla Perć - jeden z najniebezpieczniejszych szlaków w polskich Tatrach. Na trasach na Giewont i Rysy również były tłumy.
W trakcie obu weekendów miały miejsce niebezpieczne sytuacje. Podczas "sierpniówki" TOPR interweniował 40 razy. Ratownicy byli wzywani m.in. do tych turystów, którzy pobłądzili lub nie potrafili sami zejść. W ostatni weekend lata interwencji było 17 - większość dotyczyła kontuzji.
Turystom jest zbyt łatwo dostać się nad Morskie Oko?
Prezes Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich Piotr Mazik w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" stwierdził, że do większej liczby wypadków w wysokich partiach gór przyczynia się "masowe dowożenie ludzi nad Morskie Oko". "Zbyt wielu turystów łatwo dociera nad Morskie Oko i następnie decyduje się pójść wyżej, na Rysy. A Rysy są miejscem częstych wypadków. Z tego też powodu uważam rejon Morskiego Oka obecnie za jeden z punktów zapalnych w Tatrach. Powtórzę: nie ułatwiać nadmiernie dostępu do Tatr" - stwierdził prezes Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich.
Mazik za taki punkt uważa też Gerlach. Jak wyjaśnił, w serwisach społecznościowych zamieszczana są filmy z Gerlachu czy Lodowego Szczytu, które nakręcono przy dobrej pogodzie. "Ludzie oglądający takie kadry są przekonywani do tego, że oni też dadzą radę. I idą bez przewodnika" - powiedział.
Konflikt ekologów i PKL o Kasprowy Wierch
Prezes Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich Piotr Mazik wskazał, że innym punktem zapalnym jest Kasprowy Wierch, który jest "miejscem konfliktu biznesu i polityki z ochroną przyrody". Chodzi o spór PKL z ekologami o inwestycje w tym rejonie. Polskie Koleje Linowe chcą wybudować nową kolejkę z Doliny Goryczkowej na Kasprowy Wierch. Przyrodnicy się temu sprzeciwiają, argumentując, że ucierpi na tym natura (materiały na budowę musiano by dostarczać śmigłowcem), a sama inwestycja przy prawie bezśnieżnych zimach nie ma sensu. Z kolei sztuczne zaśnieżanie tras jest zabronione na terenie parku.
Mazik wskazał jako przykład Słowację, gdzie pod budowę ośrodka narciarskiego ze sztucznym zaśnieżaniem wyrównano stok, wycięto drzewa, zbudowano ogromny zbiornik wodny oraz drogę dojazdową dla ciężkie sprzętu. "Analogicznie prace wyglądałyby na Kasprowym Wierchu, gdyby miał tu powstać podobny ośrodek. [...] Pytanie, czy jako społeczeństwo chcemy to robić?" - powiedział "GW" przewodnik.
Z tatrzańskich potoków lepiej nie pić wody
Piotr Mazik wymienił także jeden z największych przyrodniczych problemów na obszarze TPN. Jest nim "fekalizacja", wynikająca z małej liczby toalet. "Tak wielka frekwencja musi skutkować problemami tej natury. Chodząc zawodowo, widzę, jak to wygląda. Problem jest powszechny i coraz bardziej widoczny" - mówił przewodnik. Dlatego też sam nie pije wody z tatrzańskich potoków i odradza to innym. "Poza ewidentnymi źródłami uważam, że lepiej nie pić wody z potoków w Tatrach. Darmowe toalety przyniosłyby zdecydowaną poprawę w tym temacie" - powiedział "GW".
Fiakrzy znikną z Tatr?
Obszar TPN jest także miejscem pracy różnych grup zawodowych. Prezes Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich wyjaśnił, że w Tatrach pracują m.in. przewodnicy górscy, wypasacze owiec, ratownicy i fiakrzy. Ci ostatni znaleźli się pod ostrzałem obrońców praw zwierząt. Aktywiści protestowali przed wykorzystywaniem koni do wożenia turystów. Mazik uważa, że akcje te mogą doprowadzić do tego, że fiakrzy znikną z Tatr, a wraz z nimi zniknie "element kultury tatrzańskiej" mający 150 lat.
Przewodnik wyraził też opinię, że "nikt z decydentów nie zwraca uwagi na ludzi prowadzących te przewozy, z którymi nie wiadomo co się stanie". Powiedział równieć, że "nie jest pewien, czy to, co się obecnie dzieje w tym zakątku Tatr, było celem tych organizacji". "Bo za chwilę największym beneficjentem przeobrażenia transportowego nad Morskim Okiem będą firmy, które wyprodukowały elektryczne samochody. To nie jest w porządku. Należałoby pomyśleć nad innym rozwiązaniem" - wyjaśnił.










