Myszy harcują
Brak głównego właściciela na pewno sprzyja powstawaniu rozmaitych sporów kompetencyjnych. W przypadku PZU ten kto ma pieniądze - nie ma władzy. Natomiast kto ma władzę - nie ma pieniędzy. Gdy nie ma kota ? myszy harcują, mówi przysłowie. I tak właśnie stało się w PZU.
Sprawa PZU znowu stała się sensacyjna - podejrzenia wobec członków zarządu o popełnienie przestępstwa, jakieś lewe pieniądze, złe transakcje, ciągłe podchody akcjonariuszy, a w tle nawet międzypaństwowe spory... Dobre wątki do powieści sensacyjnej. Jednak powoli kolejne sensacje zaczynają mnie nużyć i zastanawianie się nad sprawą PZU zmusza do powrotu do pytania o jakość prywatyzacji tej firmy. Nie tyle jednak chodzi mi o wybór inwestora, co o zasady.
Są różne przypadki dużych firm finansowych, które prywatyzowano "na raty" - najgłośniejsze to Bank Handlowy i właśnie PZU. W BHW dobrano spokojnych inwestorów, którzy mieli być gwarancją stabilności akcjonariatu. W rezultacie owi stabilni, niby długoterminowi inwestorzy już dawno nimi nie są, a bank i tak trafił w ręce głównego akcjonariusza (inna sprawa, że przy pomocy ówczesnego ministra skarbu i podległego mu właśnie PZU). W PZU postanowiono, że państwo będzie stopniowo wyzbywać się kontroli nad spółką i na początek wpuści tam mniejszościowego akcjonariusza. Doprowadziło to do klinczu. Oba przypadki łączy jedno - prywatyzacja nie oznaczała wyboru wiodącego i decydującego akcjonariusza.
Brak głównego właściciela na pewno sprzyja powstawaniu rozmaitych sporów kompetencyjnych. W przypadku PZU ten kto ma pieniądze - nie ma władzy. Natomiast kto ma władzę - nie ma pieniędzy. Gdy nie ma kota ? myszy harcują, mówi przysłowie. I tak właśnie stało się w PZU.