PZU sprzedawane poniżej wartości

Rozmowa z Grzegorzem Wieczerzakiem, prezesem zarządu PZU Życie.

Rozmowa z Grzegorzem Wieczerzakiem, prezesem zarządu   PZU Życie.

- Jest Pan doktorem Jekyllem, czy misterem Hydem? Z jednej strony jest Pan postrzegany jako wybitny

fachowiec, doskonale wykształcony, o wielkich menedżerskich umiejętnościach, z drugiej mówią o Panu

- wróg polskiej prywatyzacji, w niektórych wypowiedziach urasta pan do rangi monstrum, który z sobie

tylko wiadomych przyczyn przeprowadza niezrozumiałe operacje. Więc kim się Pan czuje?

- Ani jednym, ani drugim. Trzeba wziąć pod uwagę, że jeśli ktoś kogoś nie lubi, to może opowiadać o

nim różne rzeczy. I z tego wynikają takie opinie. Jest jednak faktem, że niektóre osoby chciałyby

Reklama

przeprowadzić pewne procesy nie licząc się z rzeczywistością, obyczajami i opinią publiczną.



- Kto chce te procesy przeprowadzać w taki sposób?

- Niektóre grupy polityczne.



- Nie odpowiedział Pan na pytanie. Które grupy polityczne?

- Na przykład jednym z absurdów jest to, że jak powiadają, to ja miałem przepompować pieniądze ze

spółek państwowych do Telewizji Familijnej. Takie stwierdzenia padają przy wielu okazjach, natomiast

przypomnę, że do Telewizji Familijnej weszły również Polskie Sieci Energetyczne, Polski Koncern

Naftowy, KGHM, Prokom. PZU Życie jest najmniejszym udziałowcem spośród tych wcześniej

wymienionych.



- Ale przecież jest...

- To prawda. Prawdą jest również, że decyzja o rozpoczęciu negocjacji z Telewizją Familijną została

podjęta na wyraźną prośbę pana Mariana Krzaklewskiego.



- Ale jak się stało, że Pan - menedżer, spotyka się z przywódcą partii politycznej, który prosi Pana o

poparcie inwestycji i Pan się godzi?

- Decyzja została podjęta po poprawieniu biznesplanu i przeanalizowaniu wskaźników ekonomicznych i

finansowych, i wyrazem tego jest fakt, że PZU Życie podjęło się tego ryzyka, aczkolwiek nie w skali

podobnej czy do PKN czy KGHM.



- Co by się stało, gdyby Pan tej decyzji nie podjął?

- Nic specjalnego by się nie stało, poza tym, że Telewizja Familijna nie doszłaby do skutku, jako trudne

przedsięwzięcie ekonomiczne i gospodarcze.



- Pan oczywiście zna się na biznesie medialnym, telewizyjnym na tyle, by taką decyzję podjąć...

- Ja się na tym nie znam, ale nie muszę - analitycy, których zatrudniliśmy do prac nad tym projektem,

uznali natomiast, że po spełnieniu pewnych warunków ten interes może być opłacalny. Zarówno przy

założeniach makro, jak i mikroekonomicznych.



- Przecież Pan musi mieć świadomość, że wchodząc w taki interes, będzie postrzegany jako człowiek

jakiejś grupy politycznej. Przecież zarządza Pan ogromnymi pieniędzmi, a to nie są pieniądze prywatne,

takie pieniądze polityków kuszą. Pan się temu poddał?

- Myślę, że cała awantura toczy się o to, że właśnie udowodniłem politykom, że jeśli chodzi o bardzo

duże pieniądze jakie są w PZU Życie, muszą się liczyć z realiami ekonomicznymi. Nie dzieje się tak, jak w

innych dużych spółkach, gdzie skarb państwa ma dominujący wpływ, w których nie ma - według moich

obserwacji - liczenia się z pieniędzmi i używania ich do celów mniej lub bardziej słusznych ekonomicznie.

Odbieram to w taki sposób, że PZU Życie okazało się jedną z nielicznych spółek, gdzie skarb państwa

choć jest dominującym udziałowcem, to firma jest odporna na działania pseudopolityków.



- Gdyby firma miała marne wyniki, jej władze siedziały cicho, to byłby święty spokój? Politycy spokojnie

wyciągaliby sobie pieniądze i nikt by na to nie zwracał uwagi?

- To chyba tak jest - przecież ostatnio jest głośno o przyjmowaniu różnych wizyt politycznych w

ośrodkach wypoczynkowych należących do dużych firm z dominującym udziałem skarbu państwa.



- Pan nie przyjmował takich wizyt?

- My nie finansowaliśmy, ani nie korzystaliśmy z sugestii organizowania tego rodzaju imprez.



- Czuje się Pan niezależny?

- To jest kwestia poglądów, natomiast wiem, że gospodarka powinna być niezależna od polityki i

kierować się racjonalnością ekonomiczną a nie polityczną. Jeśli więc problemem jest moja niezależność,

to powiedziałbym, że zbliżamy się - i do tego trzeba się przyznać - do włoskiego modelu gospodarki.



- Ale w Polsce gospodarka jest zależna od polityki. Niektórzy nawet nie mówią o Włoszech, a o

latynizacji...

- Dlatego powinniśmy się do tego przyznawać i uznać, ze tacy inwestorzy jak Portugalczycy ze swoją

mentalnością bardzo dobrze się poruszają w naszych realiach. A do tych realiów nie bardzo przystaje

mentalność amerykańska, francuska czy angielska, bo dla nich nie istnieją pojęcia typu "pod stołem"

czy w "szufladzie".



- Chce Pan powiedzieć, że coś było "pod stołem" albo w "szufladzie"?

- W jakim przypadku?



- Na przykład Portugalczyków.

- O to trzeba pytać osoby bezpośrednio prowadzące proces.



- Powiedział Pan w jednym z wywiadów o korupcyjno-awanturniczym układzie w PZU. Chciałabym się

dowiedzieć, co to znaczy, na czym ów awanturniczy układ polega?

- Między innymi na wykorzystywaniu nacisków do prywatyzacji PZU instytucji czy organów Unii

Europejskiej, które nie mają niczego do powiedzenia w tej sprawie, czy też nacisków politycznych na

podejmowane decyzje. Warto przypomnieć - a przecież to było głośne - że BCP, który jest głównym

udziałowcem Eureko, również rok temu wdał się w ogromną awanturę polityczną na forum Unii, chcąc

przejąć jeden z banków portugalskich wbrew bankowi hiszpańskiemu i wbrew woli akcjonariuszy banku

portugalskiego.

Widać więc, mentalność portugalska sprowadza się do filozofii Kalego: czyli jak Kali ukraść krowę to

dobrze, jak ukraść Kalemu, to źle.

- Wiem, że nie jest Pan bezpośrednio zaangażowany w sprawę prywatyzacji PZU, ale przecież nie oszukujmy

się - półtora roku wcześniej Pan się tym nie interesował, nie widział Pan zagrożeń?

- Zaczynam podzielać i rozumieć stanowisko różnych moich przyjaciół, sprzed dwóch lat, którzy ni mniej ni

więcej twierdzili, że Polska jest krajem zbyt mało dojrzałym - i to nawet nie ekonomicznie, a socjologicznie, by wejść do Unii Europejskiej. Znajduje to odzwierciedlenie np. w orzeczeniu sądu w sprawie PZU, wydane przez sędzię, przeciwko której toczy się postępowanie o wyłączenie jej z tej sprawy, bo są uzasadnione wątpliwości czy powinna w niej orzekać. Tymczasem wydana jest decyzja, której nikt na oczy nie widział, za to szeroko komentuje ją prasa - to przecież skandal, który nie mieści się w żadnych kanonach.

Na ostatnim etapie negocjacji w sprawie PZU, komisja sejmowa stwierdziła, co zresztą potwierdziła

Najwyższa Izba Kontroli, że pojawiły się warunki stawiane przez inwestorów, które wywróciły całą koncepcję prywatyzacji, bo okazało się, że kupili dużo więcej, niż ktoś chciał sprzedać.



- W wywiadzie dla ŻW powiada Pan, że skarb państwa chce po prostu oddać PZU. Co to znaczy?

-To ni mniej, ni więcej znaczy tyle, że moim zdaniem wartość PZU jest zdecydowanie wyższa od ceny,

jaką zapłaciło Eureko i od tej, za którą najprawdopodobniej resort decyzjami pani minister

Kameli-Sowińskiej chce go sprzedać.



- Pani minister zdecydowanie odcina się od sugestii, jakie pojawiły się w mediach, że miałoby to być po

1000 zł za akcję.

- Ale pozostaje pytanie: za ile? Gdybyśmy w tej chwili porównywali to do wyniku - przecież w bessie -

bez inwestora strategicznego, na przykład do Warty, gdzie jak wiadomo pan Kulczyk nie zdecydował się

sprzedać akcji po znacząco wyższej cenie niż obowiązująca na giełdzie inwestorowi strategicznemu, te

akcje były warte najmniej 2000 zł. Zobaczymy więc, za ile pani Kamela-Sowińska je sprzeda. Ja natomiast

uważam, że każda cena, która za pakiet kontrolny będzie oscylowała w granicach mniej niż 4-5 tys. zł,

będzie ceną, której można zarzucić działanie na szkodę skarbu państwa.



- Skarbowi państwa brakuje bardzo dużo pieniędzy. Sądzi więc Pan, że gotów jest dlatego sprzedać PZU

za bezcen?

- Wydaje mi się, że mamy do czynienia z wyprzedażą za bezcen nie tylko PZU, ale i paru innych firm

państwowych. Z prostego powodu. Spora część ekonomistów głośno twierdzi, że Polska wchodzi w

fazę zdecydowanego kryzysu walutowego. Z drugiej strony trzeba postawić się w roli zewnętrznych

inwestorów - na ich miejscu ja też bym od Polski niczego drogo nie kupował wiedząc, w jakich

poważnych kłopotach makroekonomicznych się ona znajduje. Najlepszym tego przykładem jest decyzja

pana Michaela Bon, który zdecydował się nie kupować akcji Telekomunikacji Polskiej, bo stwierdził, że

później będzie taniej.



- Z tego co Pan mówi wynika, że sytuacja gospodarczo - ekonomiczna Polski jest bardzo poważna...

- Sytuacja gospodarcza jest bardzo niebezpieczna z powodu groźby kryzysu walutowego, bezrobocia i

spadającego tempa rozwoju gospodarczego. W prywatyzacji przyjmuje się przeciwdziałania najprostsze

- zajmuje się bowiem sprzedażą firm finansowych czy firm od dużym potencjale rozwojowym, o wysokiej

wartości. Przy tym się zapomina o innych sektorach gospodarki. Nie od dziś przecież widzimy, że

prywatyzacja hutnictwa jest od dobrych czterech lat na tapecie i nic się w tej materii nie dzieje.

Hutnictwo czy w ogóle przemysł ciężki to gałęzie, które przeżywają kryzys i potrzebują inwestycji. W

związku z tym - jeśli już coś oddawać za bezcen, to może lepiej oddać Hutę Katowice, by ktoś ją

doinwestował i utworzył miejsca pracy, a nie zwalniać ludzi. Tymczasem przyjęto praktykę

prywatyzowania firm, które mają praktycznie monopolistyczną pozycję na rynku - np. koncernu

naftowego, PZU i to za pieniądze, które nie odpowiadają bądź ich realnej wartości, bądź też cenie, którą

można by za nie uzyskać nie sprzedając ich pośpiesznie tylko w ciągu np. dwóch, trzech lat.

Ale te pieniądze są budżetowi potrzebne natychmiast... Zaległości wobec OFE, niedoinwestowana

służba zdrowia, fatalna sytuacja w rolnictwie. to tylko wierzchołek góry lodowej...

-Budżetowi pieniądze potrzebne są zawsze. Problem polega na tym że np. były minister Emil Wąsacz

popełnił grzech tzw. prywatyzacji związkowej. Prywatyzował firmy, w których był najsłabszy opór

związkowy. Nie prywatyzował innych, które tego bardziej potrzebowały. Przecież sama pani widzi, że nie

została sprywatyzowana żadna firma, w której istnieje poważna, wpływowa grupa związkowa.



- Kto Pana chce się pozbyć? Komu się Pan naraził?

- Jest to grupa kilku osób bezpośrednio związanych z grupą przywódców AWS, która i tak jest skłócona

ze wszystkimi.



- W pewnym momencie niejako "postawił się" Pan w sprawie prywatyzacji PZU przeciwko Eureko. Czy

sądzi Pan, że gdyby nie to, pozostałby Pan na stanowisku?

- Miałem takie propozycje.



- Dlaczego ich Pan nie przyjął?

- Bo sumienie i twarz ma się tylko jedne.

Prawo i Gospodarka
Dowiedz się więcej na temat: PZU SA | firma | minister | sprzedawanie | Eureko | skarb | Skarb Państwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »