Szef NBP chce trafić pod strzechy

Mowa o Leszku Balcerowiczu. Człowieku, który opracował i wdrożył - jak pokazuje historia - najlepszy model przejścia od gospodarki centralnie planowanej do rynkowej.

Mowa o Leszku Balcerowiczu. Człowieku, który opracował i wdrożył - jak pokazuje historia - najlepszy model przejścia od gospodarki centralnie planowanej do rynkowej.

To chyba jedyny tego typu przypadek we współczesnej historii Polski. Mieliśmy już całe rzesze trybunów, wieszczów, proroków, ale i profesjonalistów, ekspertów, fachowców. I mimo że z tą drugą grupą nie jest najlepiej - zarówno w sensie ilościowym i jakościowym - to przynajmniej przedsiębiorcy byli w stanie odróżnić hochsztaplerów od specjalistów, którzy tworzyli gospodarcze realia III Rzeczypospolitej.

Jest jednak i on - człowiek, który od momentu pojawienia się w polskim życiu publicznym błyszczy profesjonalizmem i wiedzą, udowadnia, że ma rację - niemal zawsze ją mając - tworzy rozwiązania pionierskie, ale słuszne, i ma tylko jeden problem - przez cały ten czas społeczeństwo go nie akceptuje i nie lubi.

Reklama

Mowa oczywiście o Leszku Balcerowiczu. Człowieku, który opracował i wdrożył - jak pokazuje historia - najlepszy model przejścia od gospodarki centralnie planowanej do rynkowej. Który później nadał nowe znaczenie polityce pieniężnej i walce z inflacją. Który jest bodaj najlepiej rozpoznawanym i najbardziej szanowanym przez profesjonalistów polskim ekonomistą. I który nigdy nie potrafił przekonać do siebie obywateli tego kraju, stając się synonimem bezlitosnego rynku i wiadomo jakiej finansjery.

Nie oznacza to, że Leszek Balcerowicz nie próbował pozyskać sympatii. Wręcz przeciwnie. Pamiętający kampanię wyborczą z roku 1997 na pewno zauważyli metamorfozę, jaką przeszedł Leszek Balcerowicz, ówczesny lider Unii Wolności. Niebieskie koszule, bordowe krawaty, czytelne gesty i dobre przemówienia to efekt pracy sztabu doradców medialnych, którzy dostali zadanie "uczłowieczenia i umedialnienia" profesora. Teoretycznie udało się - Unia weszła do rządu. Jednak wynik wyborczy był gorszy od osiągniętego w roku 1993 przez startujące wówczas osobno Unię Demokratyczną i Kongres Liberalno-Demokratyczny - zarówno pod względem łącznej liczby głosów, jak i mandatów (które zdobyła tylko UD). Tym razem jednak wygrała AWS, która potrzebowała UW do zawiązania koalicji. A Leszek Balcerowicz osiągnął cel, który zapewne postawił sobie wchodząc w świat polskiej polityki - ponownie został wicepremierem i ministrem finansów. Choć nie udało się profesorowi uzyskać akceptacji czy zrozumienia społeczeństwa.

I tak do dzisiaj. Leszek Balcerowicz wyszedł z rządu, opuścił Unię Wolności, został prezesem NBP, i wciąż nie zdołał przebić się pod strzechy. Podczas gdy - jak dowodzą inni uczestnicy życia publicznego - nie jest to takie trudne. A może właśnie jest? Grzegorz Kołodko kilka tygodni po objęciu teki ministra finansów już zdołał przekonać do siebie społeczeństwo. I nikomu nie przeszkadza, że zamiast w oczy swojemu rozmówcy, wicepremier patrzy w kamerę, swoim słynnym "proszę państwa" pokazując, że nie rozmawia z tym czy innym dziennikarzem, ale ze społeczeństwem właśnie. Być może z tym trzeba się urodzić. Ale nie uwierzę, że Leszek Blacerowicz nie jest w stanie się tego nauczyć. A wiem, że chce.

Najlepszym dowodem na to, że profesor wie i czuje, że jego wizerunek jest co najmniej nie najlepszy, było nerwowe poszukiwanie w ostatnich miesiącach doradcy do spraw medialnych. Wyniki tych łowów są co najmniej zatrważające - albo bowiem znów Leszek Balcerowicz nie wie, co robi, albo robi to z premedytacją, bo nie widzi innej drogi. I tu nie chodzi o wątpliwe kwalifikacje czy osiągnięcia nowego doradcy, ale o to, kim jest. Najlepiej pokazuje to krótka charakterystyka, opublikowana niedawno w dzienniku, którym ów doradca dotąd kierował: sylwetka - wysportowana (tenis, siłownia, cymbergaj, solarium), prezencja - krawaciarz elegant, ulubiona książka - atlas samochodowy, ulubione powiedzonko - to wszystko... (ocenzurowano), sporty ekstremalne - taniec zaangażowany, nie lubi - buraków i ekspatów. Wiem, że cała ta litania miała być dowcipem. Ale nie jest - oddaje bowiem idealnie osobowość doradcy szefa NBP.

Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby Leszek Balcerowicz, śladem swojego nowego doradcy, w zaciszu domowego ogniska oddawał się tańcom zaangażowanym czy polerowaniu fryzury. Ale robienie tego za pieniądze podatników jest nie na miejscu. Pomimo desperacji.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: mowa | Leszek Balcerowicz | Alex Minsky | doradcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »