To walka z samym sobą, a nie z rynkiem

Inwestor rzadko chce pogodzić się z myślą, że po prostu zajmuje się nie tym, co powinien. Najczęściej wmawia sobie, że kolejne książki, czy też szkolenia sprawią, że zacznie zarabiać pieniądze. Tymczasem być może tkwi już po uszy w długach i ma za małe kapitały, aby móc racjonalnie zarządzać ryzykiem. Co gorsza, takiemu inwestorowi brakuje niezależnego wsparcia, gdyż nikomu nie zależy na tym, aby wyzwolił się ze swojego nałogu. Rynki finansowe to potężny biznes, na którym na pewny zysk może jednak liczyć tylko pośrednik.

Pamiętam, jak w połowie lat 90. niektórzy inwestorzy wspominali o czarnej wołdze, która w tajemniczych okolicznościach prowadziła do nadzwyczajnych zmian na warszawskiej giełdzie. Wtedy była to jeszcze aluzja do poprzedniego systemu, którą obecnie zastąpiły określenia: Oni, szwagry, fut-mafia (dotyczy kontraktów terminowych na giełdzie w Warszawie). Słowem teorie spiskowe dziejów zawsze są modne, bo w dość prosty sposób przerzucają nasze porażki na inne, tajemnicze siły.

Jednoręcy bandyci

Psycholodzy powiedzą, że to trochę jak syndrom pechowca - w dużej mierze jest nakręcany przez naszą psychikę. I to ona każe nam nadal inwestować na rynku (choć może lepszym określeniem jest słowo "grać"), mimo że być może powinniśmy z tego zrezygnować. Rynki terminowe, w tym forex, to "jednoręcy bandyci XXI wieku", przynajmniej dla dużej rzeszy inwestorów.

Wystarczy spojrzeć w statystyki - ponad 90 proc. z nich żegna się ze swoim kapitałem w ciągu kilkunastu miesięcy. Ci, którzy są w stanie się utrzymać, przechodzą trudną drogę. Nauka, nauka i jeszcze raz nauka - tak można streścić działania, które mogą zająć im nawet lata. Dobry inwestor na poznanie wszystkich schematów i modeli mogących wpływać na rynki finansowe potrzebuje czasu. Sam przeżyłem w swojej karierze 4 załamania rynku i 3 potężne hossy - każda była inna, chociaż sporo było podobieństw. Wszystkie charakteryzowała chciwość i głupota tłumu.

Reklama

Inwestorzy nie chcą nawet słyszeć o tzw. punkcie odniesienia, który jest zwykłą najprostszą matematyką. Przykład? Po przyznaniu Polsce prawa do organizacji mistrzostw Euro 2012 na wiosnę 2007 r. zapanował istny szał na spółki budowlane i deweloperskie. Tymczasem te firmy już wcześniej podrożały o kilka razy za sprawą hossy na rynku nieruchomości. A każdy trend kiedyś się kończy, i to z reguły wtedy, kiedy tak zwana większość się tego nie spodziewa.

To nie ja będę tym ostatnim, który gasi światło

Ten, kto kupuje akcje firmy po ich wzroście o 400, czy 500 proc. w ciągu kilkunastu miesięcy, może śmiało nazwać siebie frajerem, albo jak mówią starzy giełdowi wyjadacze - dawcą kapitału. Ktoś musi przecież dopełniać trendy na rynkach. Z reguły są to ci, u których racjonalne myślenie ustąpiło miejsca emocjom i chciwości.

Kiedy widzi się silne zwyżki, to wyobraźnia szybko rysuje nam piękne i bogate obrazy? Przy tym włącza się klasyczna naiwność, że to nie ja będę tym ostatnim, który gasi światło. Tylko później powraca stare pytanie: dlaczego ja?

Będąc na rynku finansowym dość długo, zaobserwowałem, że każdy trend kończy się tzw. emocjonalnym wyładowaniem. To cenna uwaga dla tych, którzy uprawiają strategię tzw. łapaczy dołków, ale i też przestroga - to wyładowanie nastąpi najpewniej wtedy, kiedy nie będziesz śledził rynku, albo po prostu będziesz zbyt zmęczony grą wbrew obowiązującemu trendowi. To jeden z najczęściej popełnianych błędów.

Wszystkie książki mówią: "Trend jest twoim przyjacielem", ale inwestorzy zdają się to ignorować. Niemniej można w miarę łatwo wytłumaczyć to zjawisko - po prostu każdy z nas chciałby tak naprawdę kupować w idealnych dołkach i sprzedawać na samych szczytach. Ta potrzeba bycia "supergraczem" i zaimponowania innym uczestnikom rynku jest ważniejsza od procesu zarabiania realnych pieniędzy.

To pycha prowadzi nas do zguby

Bo tak naprawdę, czy rzeczywiście jest aż tak ważne, w jaki sposób zarobiłeś pieniądze? Kluczowe powinno być dla ciebie to, czy dokonałeś tego przy niskim ryzyku, czy też po prostu miałeś łut szczęścia.

Pierwszy inwestor ma szansę na dłużej utrzymać się na rynku i pomnożyć swój kapitał, o drugim za rok nikt już nie będzie pamiętał. Tak zwane łuty szczęścia się nie powtarzają, a straty są nieodłącznym elementem inwestycji. Większość inwestorów nie chce jednak tego zrozumieć - zasiadając do stolika gry, nie akceptuje po prostu jej wszystkich warunków. W efekcie złoszczą nas porażki, ale już winy nie szukamy w sobie.

Ilu z Państwa prowadzi tzw. dzienniczek inwestora, gdzie zapisuje swoje transakcje i ich uzasadnienie? W efekcie często popełniamy te same błędy. Tymczasem każda nauka wymaga czasu i jest okupiona błędami oraz wyrzeczeniami.

Marek Rogalski - analityk Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska SA.

Kurier Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: trend | nauka | inwestorzy | książki | firmy | Po prostu | rynki finansowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »