Polski transport hamowany przez unijne przepisy i rekordowe długi

Branża transportowa budzi wielkie emocje w wielu krajach Unii Europejskiej. Wszystko w związku z procedowaną w Parlamencie Europejskim dyrektywą o pracownikach delegowanych, która może zatrzymać polski transport. Choć wydawać by się mogło, że branża transportowa jest silnym konkurentem dla zagranicznych firm, to wiele może zmienić się po wejściu w życie tej dyrektywy.

Nowe przepisy odbiją się rykoszetem na sytuacji finansowej tego sektora, który już i tak boryka się z wieloma problemami, choćby rosnącą konkurencją litewskich przewoźników czy narastającym brakiem kierowców. A już teraz nie jest najlepiej, bo zadłużenie rośnie z roku na rok. Długi polskich przewoźników wynoszą 925 mln złotych - wynika z danych Krajowego Rejestru Długów.

Polska odgrywa istotną rolę w europejskim transporcie. Z danych Eurostatu wynika, że w 2016 roku rodzimi przewoźnicy wykonali pracę przewozową na poziomie 290 749 mln tonokilometrów i tym samym znaleźli się na drugim miejscu w Europie pod względem przewiezionych towarów transportem drogowym. Jednak polscy kierowcy nie zawsze jadą po nowoczesnych autostradach, a sygnalizacja świetlna nie pokazuje wyłącznie zielonego światła. Mimo, że nie jest to od nich zależne, ich kurs zbacza na wyboiste i dziurawe drogi.

Reklama

Najpierw rosyjskie embargo, teraz unijne przepisy

Problemy polskich przewoźników zaczęły pojawiać się w 2014 roku, kiedy to transport dotknęło rosyjskie embargo. Jego pokłosiem były przeorganizowanie wielu firm transportowych i skupienie się na poszukiwaniu nowych zleceń na Zachodzie. Od tamtego momentu minęło sporo czasu, jednak na horyzoncie pojawiają się kolejne problemy, które mogą poważnie uderzyć w polski transport. Sporym utrudnieniem mogą okazać się zmiany w zasadach zatrudniania kierowców jeżdżących po unijnych drogach. Celem dyrektywy o pracownikach delegowanych, bo o niej mowa, jest uregulowanie międzynarodowego transportu drogowego. Nowe przepisy nakładałyby na polskie firmy transportowe obowiązek wypłacania swoim pracownikom wykonującym przewozy międzynarodowe nie tylko stawek minimalnych obowiązujących w krajach przez które jadą, ale także wszelkich dodatków i bonusów, jakie otrzymują pracownicy lokalni.

- Jeśli przepisy wejdą w życie, na firmy delegujące pracowników do innego kraju UE spadnie szereg dodatkowych obowiązków. Przedsiębiorca, który wyśle kierowcę z transportem za granicę Polski, będzie musiał wypłacić mu wynagrodzenie na takich zasadach, na jakich otrzymują je pracownicy miejscowi, uwzględniając przy tym m.in. premię. To oznacza, że pracodawca delegujący pracownika będzie musiał zapłacić mu nie tylko stawkę minimalną obowiązującą w danym kraju, ale też identyczne dodatki, jakie otrzymują tamtejsi kierowcy. Dlatego polscy przewoźnicy już teraz spodziewają się horrendalnych podwyżek kosztów usług przewozowych, co siłą rzeczy przełoży się na wzrost ich cen, a tym samym zmniejszy konkurencyjność polskich przewoźników na unijnych rynkach. Zmiany mogą sprowadzić na kierowców także nałożenie obowiązków administracyjnych, których niespełnienie będzie wiązało się z wysokimi karami finansowymi - tłumaczy Mirosław Sędłak, zarządzający programem Rzetelna Firma w ramach Kaczmarski Group.

Wtóruje mu prezes Zarządu Związku Pracodawców "Transport i Logistyka Polska". Zdaniem Macieja Wrońskiego, proponowane zmiany mogą też sprawić, że na najbardziej "niebezpiecznych" kierunkach przewoźnicy zrezygnują z wykonywania pracy przewozowej. A na to nakładają się problemy z kierowcami, których coraz bardziej zaczyna brakować. Zdaniem PwC i Transport i Logistyka Polska, branża transportowa jest w stanie przyjąć od zaraz dodatkowo ponad 100 tys. pracowników.

- Sytuacji w branży nie ułatwiają także przyjmowane krajowe przepisy. System monitorowania przewozów drogowych towarów wrażliwych, split payment, nowa opłata paliwowa czy propozycja zmiany przepisów o odpadach nakładająca na przewoźnika dodatkowe obowiązki tworzą bariery i kolejne dodatkowe koszty. To nie ułatwia prowadzenia biznesu, szczególnie dla małych firm. Jeśli niekorzystne tendencje nie ulegną odwróceniu, a istniejące bariery nie będą sukcesywnie likwidowane, to z rynku może zniknąć wiele przedsiębiorstw - zauważa Maciej Wroński, prezes Związku Pracodawców "Transport i Logistyka Polska".

Długi przewoźników rosną lawinowo

A dla wielu firm do "być czy nie być" w polskim transporcie mogą przyczynić się już istniejące kłopoty finansowe przedsiębiorców z tej branży. Ich długi w ciągu roku wzrosły prawie o 40 proc. W maju 2017 roku 21 tys. przewoźników było zadłużonych na 664 mln złotych. Aktualnie w bazie danych Krajowego Rejestru Długów widnieje 23,7 tys. firm transportowych, który łączny dług przekracza 925 mln złotych.

- Gdyby pokusić się o charakterystykę statystycznego zadłużonego przedsiębiorstwa transportowego, to na jego koncie znajdziemy 5 niespłaconych zobowiązań o łącznej wartości 39 tys. złotych. Są jednak i takie przedsiębiorstwa, których sytuacja finansowa jest jeszcze gorsza. Mowa chociażby o niechlubnym rekordziście - przedsiębiorcy ze Śląska, a konkretnie z Dąbrowy Górniczej, którego dług wynosi 5,74 mln złotych. Pieniądze powinien oddać jednemu wierzycielowi - spółce transportowej, wobec której nie uregulował 11 zobowiązań - wylicza Adam Łącki, prezes Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej.

Najgorzej z regulowaniem zobowiązań radzą sobie przewoźnicy z Mazowsza. Ponad 4,1 tys. firm przewozowych z tego regionu musi oddać wierzycielom 170 mln złotych. Tuż za nimi są przedsiębiorcy z Górnego Śląska. W tym województwie działa 3,2 tys. zadłużonych przedsiębiorców transportowych, których zadłużenie wynosi 118 mln złotych. Na trzecim miejscu znalazły się firmy z Wielkopolski - pracuje tam 2,5 tys. zadłużonych przewoźników, których dług uzbierał się na kwotę 104 mln złotych. Na przeciwnym biegunie zadłużenia znajdują się przewoźnicy z woj. opolskiego. Pół tys. tamtejszych przedsiębiorców nie oddało wierzycielom 16,9 mln złotych.

Komu zalega branża transportowa?

Sami czekają na 168 mln złotych

Ale jest też druga strona medalu - firmy transportowe same padają ofiarą nieuczciwych kontrahentów, którzy nie płacą za wykonaną usługę. W sumie dłużnicy przewoźników mają do oddania 168 mln złotych. Z płatności firmom transportowym nie wywiązali się przedsiębiorcy z branży handlu hurtowego i detalicznego (54,8 mln złotych), przedsiębiorstwa budowlane (46 mln złotych), a także koledzy po fachu, czyli firmy przewozowe (29,3 mln złotych).

Kto zalega branży transportowej?

- W tej branży normą jest dziewięćdziesięciodniowy termin płatności. Jeśli do tego dodać krótszy termin przedawnienia, który w przypadku usług transportowych wynosi 12 miesięcy, to tak naprawdę na odzyskanie pieniędzy zostaje 9 miesięcy. Niestety część przedsiębiorców zwleka ze zleceniem windykacji do ostatniej chwili, dając się zwodzić dłużnikom kolejnymi obietnicami zapłaty. W konsekwencji część firm transportowych rozpoczyna windykację należności, które bywają już przedawnione. Co prawda przedawnienie roszczenia nie zamyka drogi do odzyskania pieniędzy, jednak czyni ją dużo trudniejszą i pociąga za sobą większe nakłady finansowe - mówi Jakub Kostecki, prezes firmy windykacyjnej Kaczmarski Inkasso.

Opr. KM

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rekordowe | Polski transport
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »