UE: Szereg ograniczeń dla naszych
Parlament Europejski przyjął w środę dyrektywę usługową, uzgodniwszy wcześniej jej zapisy z krajami członkowskimi i Komisją Europejską. Przepisy dyrektywy, która ma znieść bariery w ponadgranicznym świadczeniu usług w UE, zaczną obowiązywać na początku 2010 roku.
Głównym celem dyrektywy usługowej, przyjętej w środę ostatecznie przez Parlament Europejski (PE), jest zniesienie barier w ponadgranicznym świadczeniu usług w Unii Europejskiej. Prace nad dyrektywą trwały trzy lata.
"To historyczna chwila, kamień milowy na drodze ku liberalizacji rynku usług w UE" - mówił w środę w Strasburgu komisarz ds. rynku wewnętrznego Charlie McCreevy.
PE przyjął dyrektywę z niewielkimi technicznymi zmianami. Prawdopodobnie w grudniu projekt będzie musiał być jeszcze zatwierdzony przez kraje członkowskie. Zacznie obowiązywać na początku 2010 roku.
Polscy eurodeputowani różnią się w ocenach dyrektywy. Wszyscy jednak byli za jej przyjęciem w kształcie uzgodnionym w maju przez ministrów gospodarki krajów UE.
Małgorzata Handzlik (PO) z grupy Europejskiej Partii Ludowej i Europejskich Demokratów podkreślała w środę w Strasburgu "wymierne korzyści dla każdego obywatela" wynikające z przyjęcia tej dyrektywy. Według niej, dokument ten "w zrównoważony sposób reprezentuje interesy usługodawców i usługobiorców".
Dariusz Rosati (SdPl)z frakcji socjalistycznej zwrócił uwagę, że dyrektywa znosi szereg ograniczeń dotyczących otwierania przedsiębiorstw za granicą.
Według Konrada Szymańskiego (PiS) z Unii na Rzecz Europy Narodów, przyjęcie dyrektywy "nie pogorszy zasad funkcjonowania rynku usług", choć - jak podkreślił - nie przyczyni się ona do zniesienia istotnych barier świadczenia usług w UE. Wskazał też na jej sprzeczne zapisy, które będzie musiał interpretować Trybunał Sprawiedliwości UE.
Podobne stanowisko w tej sprawie wyraziła Samoobrona. Zdaniem wiceministra gospodarki Marcina Korolca, "lepsza taka dyrektywa, niż żadna".
Według ekonomistów, wprowadzenie dyrektywy przyczyni się m.in. do dalszego odpływu pracowników z Polski. Eksperci twierdzą jednak, że nawet przy wprowadzonych ograniczeniach, dyrektywa będzie stanowiła ułatwienie dla polskich firm.
Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha uważa, że odpływ pracowników z rynku polskiego będzie następował "w sposób przyspieszony", ponieważ różnica między zarobkami i poziomem życia w Polsce i krajach "starej" Unii jest ciągle bardzo duża.
W toku prac z dyrektywy wyłączono m.in. usługi zdrowotne (prywatne i publiczne), hazard, usługi audiowizualne, a także usługi agencji pracy tymczasowej i agencji ochrony. Wyłączone są również usługi społeczne czyli m.in. opieka nad dziećmi.
W praktyce z liberalizacji rynku najbardziej skorzystają firmy doradcze oraz informatyczne, którym najłatwiej jest świadczyć usługi na odległość.
Dyrektywa przewiduje przepisy ułatwiające przedsiębiorcom rozpoczęcie działalności w innym kraju UE. Zakłada uproszczenie procedur i ogranicza konieczność ubiegania się przez usługodawców o zezwolenia. Dokument wprowadza konieczność ujawniania przez państwa członkowskie wszystkich procedur, które mogą utrudniać dostęp do rynków unijnych.
Szereg ograniczeń dla polskich firm Doradca ekonomiczny firmy audytorsko-doradczej PriceWaterhouseCoopers, były doradca ekonomiczny prezydenta Kwaśniewskiego prof. Witold Orłowski uważa, że "przyjęta w środę przez Parlament Europejski dyrektywa usługowa oznacza szereg ograniczeń dla polskich firm". - Bez wątpienia na tej dyrektywie polskie firmy trochę zyskają, jednak Polska zgodziła się na cały szereg ograniczeń - powiedział Orłowski. Dodał, że "zgodziliśmy się na pozostawienie krajom członkowskim prawa decydowania o tym, w której dziedzinie znacznie ograniczyć swobodę świadczenia usług, a nawet całkowicie ją zlikwidować".
Dodał, że Polska powinna domagać się od Unii pełnej swobody świadczenia usług. - Ta dyrektywa jest kompromisem; w niektórych sprawach +stare+ kraje UE poszły nam rękę w zamian za naszą zgodę, że na wiele lat zawieszamy dyskusje o pełnej swobodzie świadczenia usług - powiedział.Orłowski podkreślił, że swoboda świadczenia usług na terenie UE nie jest "rzeczą negocjacyjną", tylko zapisaną w traktacie ustanawiającym Unię. - To jest trochę tak, jakby negocjować, jaką część Konstytucji stosuje się w kraju, a jaką odwiesza chwilowo na później - wyjaśnił.