Furtka dla grubych ryb
Wykorzystywanie przez inwestorów instytucjonalnych dyskonta stworzonego po to, aby zachęcić do uczestnictwa w ofercie publicznej drobnych inwestorów indywidualnych, nie jest nowością na polskim rynku kapitałowym.
W ostatniej ofercie publicznej Pekao SA instytucje wykorzystały preferencje przy zakupie akcji stworzone dla drobnych inwestorów. Świadczy o tym np. skala pakietówek na Pekao w ostatnich dniach. Analitycy nie przeczą, że instytucje korzystają z przywilejów dla drobnych. Podkreślają jednak, że likwidacja zachęt przyniosłaby rynkowi kapitałowemu więcej szkód niż korzyści.
Oferta Pekao SA nie cieszyła się dużym powodzeniem ze względu na dekoniunkturę panującą kilka tygodni temu na rynku. Skarb Państwa sprzedał jedynie 6,97 mln akcji banku z 13,3 mln oferowanych. Inwestorzy instytucjonalni kupowali akcje po 49 zł. Złożyli jednak tylko 5 (słownie: pięć) zleceń na 186,4 tys. akcji. Tymczasem w początkowym okresie składania zleceń uprawniającym do 10-proc. dyskonta inwestorzy indywidualni złożyli 5142 zlecenia. Ponieważ przyznano im łącznie 6,74 mln akcji po 44,1 zł, oznacza to, że "przeciętny" inwestor indywidualny otrzymał 1311 akcji, za które zapłacił 57,8 tys. zł.
Wszystko wskazuje na to, że z transzy inwestorów indywidualnych skorzystały w rzeczywistości instytucje, w imieniu których akcje kupowały podstawione osoby prywatne. Świadczy o tym przede wszystkim skala pakietówek na Pekao, do których doszło w ostatnich dniach.
Wykorzystywanie przez inwestorów instytucjonalnych dyskonta stworzonego po to, aby zachęcić do uczestnictwa w ofercie publicznej drobnych inwestorów indywidualnych, nie jest nowością na polskim rynku kapitałowym. Taka sytuacja zaistniała np. podczas pierwszej oferty Polskiego Koncernu Naftowego w listopadzie ub.r. Osoby, które zapisywały się na akcje w pierwszym okresie, zapłaciły za przyznane walory o 6% mniej niż inwestorzy instytucjonalni. Najważniejsze jednak, że każdy mógł się zapisać na całą oferowaną transzę, czyli 35,5 mln akcji.
Pracownicy biur maklerskich przyznawali wówczas w nieoficjalnych rozmowach, iż zakładaniem rachunków inwestycyjnych w celu złożenia zapisów na PKN interesowały się przedsiębiorstwa przez podstawione osoby cywilne. Na rynku rozeszła się też plotka, że na 100% akcji w transzy inwestorów indywidualnych zapisało się trzech pracowników warszawskiego przedstawicielstwa jednego z największych na świecie banków inwestycyjnych. Skłoniło to MSP do wprowadzenia modyfikacji zapisów drugiej oferty PKN.
O zapisywaniu się na akcje z dyskontem przez osoby podstawione przez instytucje mówiono także w przypadku wcześniejszych ofert. Wiele dyskusji na ten temat pojawiło się w pierwszej ofercie Pekao. Na akcje przeznaczone dla inwestorów indywidualnych zapisał się wówczas Bank Handlowy. Zrobił to oficjalnie i zgodnie z prawem, ponieważ taką możliwość stwarzała konstrukcja oferty.
- Wykorzystywanie preferencji dla drobnych inwestorów nie jest oczywiście zgodne z ideą, która przyświecała pomysłodawcom stworzenia takich zachęt. Z drugiej strony, trudno jednak oczekiwać, aby instytucje ignorowały zgodne z prawem możliwości zarobku - mówi Andrzej Kosiński, doradca inwestycyjny ABN Amro Asset Management. Jego zdaniem, problem tkwi gdzie indziej. - Kolejne oferty publiczne pokazują, że preferencje dla drobnych inwestorów w postaci dyskonta w cenie nabywanych akcji słabo się sprawdzają - twierdzi A. Kosiński, dodając, że wbrew nadziejom MSP, z dyskonta korzystają bardzo często osoby, które chcą następnie bardzo szybko sprzedać akcje z zyskiem. - Powszechnie wiadomo, że istnieje kategoria inwestorów nastawiających się na szybkie zyski na akcjach kupowanych w ofercie pierwotnej.
Zdaniem Andrzeja Tabora, dyrektora Działu Analiz Banku Handlowego, dobrze skonstruowana i obwarowana odpowiednimi ograniczeniami oferta z dyskontem dla inwestorów indywidualnych jest mimo wszystko najlepszym sposobem na poszerzenie bazy rynku kapitałowego. - Wystarczy ograniczyć wielkość pakietów oraz liczbę zapisów, które może złożyć pojedyncza osoba fizyczna - mówi dyrektor. Według niego, wprowadzenie takich kryteriów spowodowałoby, że żadnej poważnej instytucji nie opłacałoby się wykorzystywać podstawionych osób indywidualnych do zakupu akcji na ich rachunek.
Andrzej Tabor ocenia, że przeciętny "prawdziwy" drobny polski inwestor indywidualny posiłkujący się lewarem jest w stanie złożyć zlecenie najwyżej na akcje o wartości 200-300 tys. zł. - Jeśli istniałby taki pułap wielkości zleceń, to moim zdaniem żadna poważna instytucja nie byłaby skłonna ryzykować utraty reputacji, podstawiając osoby prywatne, które kupowałyby na jej zlecenie - mówi.
Czy zatem lepiej byłoby zlikwidować dyskonto dla drobnych akcjonariuszy? - Nawet jeśli Skarb Państwa otrzymuje mniejsze wpływy z oferty, to i tak jest to korzystne dla całości rynku kapitałowego. Jeżeli ktoś zarobi kilka procent, to zaczyna interesować się giełdą. Takie oferty, jak KGHM, TP SA czy Bank Handlowy doprowadziły do wzrostu świadomości inwestorów - mówi Andrzej Tabor. Nie zgadza się on z opinią, że Skarb Państwa stracił. - De facto pieniądze te zostały wydane bardzo efektywnie na reklamę rynku kapitałowego - twierdzi Tabor.
Według A. Kosińskiego, system preferencji dla drobnych akcjonariuszy, który również promowałby ideę rynku kapitałowego, byłby lepszy, gdyby go nieco zmodyfikować. - Samo dyskonto nie wystarcza. Lepszym rozwiązaniem mogłoby być np. położenie większego akcentu na tzw. akcje premiowe, wydawane inwestorom, którzy nie sprzedają od razu zakupionych akcji i przetrzymają je na rachunkach przez rok - mówi A. Kosiński. Takie rozwiązanie zastosowano w ostatniej ofercie PKN Orlen.