GPW odrabia dystans
Jest szansa, że złoty może się wzmocnić. To przyciąga zagraniczny kapitał. Naszym funduszom też zależy na dobrym końcu roku. - Oczekuję wzrostowego początku tygodnia i korekty w drugiej jego części - prognozuje analityk "Pulsu Biznesu" Piotr Kuczyński.
Z Ameryki
Przed tygodniem pisałem, że koniec roku zmniejszy aktywność, a to nie sprzyja gwałtownym ruchom indeksów. Aktywność rzeczywiście znacznie spadła, co wyraźnie pokazywał wolumen na kolejnych sesjach. Duże pieniądze stoją z boku, czekają na styczeń, a w międzyczasie walczą spekulanci i mniejsze fundusze podciągając indeksy. Nie zmienia to faktu, że wszelkie "niedźwiedzie" prognozy, nawet tych analityków, którzy od kilku lat się nie mylili, nie sprawdziły się. Mamy do czynienia z klasyczną końcową falą hossy, bo jeśli sprawdzają się prognozy z magazynów ilustrowanych (DJIA powyżej 10000 pkt), inwestorzy ciągle są w bezprecedensowo optymistycznych nastrojach (dużo bardziej "byczo" nastawieni niż w ostatnich latach hossy internetowej), a Amerykanie tłumnie wpłacają pieniądze do funduszy, mimo że pracownicy spółek masowo wyprzedają swoje akcje, to wiadomo, w jakim punkcie jesteśmy. Niestety, logicznie myślący obserwator rynku jest w tej fazie bezradny. Wie, że to jest kolejna bańka mydlana, znów nadmuchiwana przy dużej pomocy Fed, ale nie wie, jak będzie wielka.
Odbyło się posiedzenie FOMC. Najważniejsze z komunikatu Fed wydaje mi się stwierdzenie, że prawdopodobieństwo spadku i wzrostu inflacji jest obecnie takie samo. To o pozostaniu "przez dłuższy czas" stóp bez zmian jest już zgraną płytą i tak naprawdę niczego nie mówi. Każdy bank centralny w swojej polityce kieruje się nie czasem, a wydarzeniami i na nie reaguje. Problem jest w tej chwili w tym, że sytuacja jest zdecydowanie niejasna. Ja sam pisałem o możliwości pojawienia się deflacji, a przynajmniej dezinflacji. Nadal jest realizowany klasyczny cykl opisujący deflację, a ostatnie dane o cenach producentów wydają się to potwierdzać. Jednak jeśli spojrzy się na wykres indeksu towarów (CRB), czy cen złota lub ropy, to ogarnia strach. W ciągu dwóch lat ceny surowców wzrosły o 45 proc. Przede wszystkim dzięki Chinom, gdzie na przykład dynamika produkcji przemysłowej w listopadzie wyniosła 18 procent. Rząd będzie się starał nieco wyhamować gospodarkę, ale za bardzo też nie może, bo ma problem z bezrobociem. W tej sytuacji ceny surowców mogą nadal rosnąć. Jesteśmy między Scyllą inflacji i Charybdą deflacji i oba te procesy zagrażają gospodarce. Umiarkowany wzrost inflacji zagrażałby gospodarce oczywiście zdecydowanie mniej, niż deflacja. Jeśli jednak patrzymy na rynek akcji, to rosnąca inflacja oznacza rosnące stopy procentowe i spadki indeksów giełdowych. Niestety, skoro nawet Fed nie wie, w którym kierunku rozwinie się sytuacja, to i ja mogę jedynie kierować się intuicją. Uważam, że dezinflacja będzie dla świata groźniejsza.
Przedświąteczny tydzień powinien nadal charakteryzować się małym wolumenem. W tej sytuacji fundusze nie będą miały problemów z dobrym zamknięciem roku, a czy będzie to parę procent wyżej, czy niżej, to przy tej aktywności inwestorów nie ma większego znaczenia prognostycznego. Wszystkie dotychczasowe techniczne zapowiedzi zmiany trendu okazywały się pułapkami. Każdy technik zastanowi się teraz trzy razy, zanim powie, że trend się zmienia. Jednak szeroka publiczność jest oczywiście przekonana, że wzrosty będą trwały wiecznie. To jest ciągle największe zagrożenie dla rynku, bo zmiany trendu powstają wtedy, kiedy nikt ich nie oczekuje. Radziłbym obserwować indeks producentów półprzewodników (SOX). Powstała tam pro-spadkowa formacja podwójnego szczytu i przełamany został 10-miesięczny trend wzrostowy. Pod koniec tygodnia mieliśmy ruch powrotny. Jeśli ten indeks ruszy znowu do dołu, to będę uważał, że cały rynek pójdzie za nim. Jeśli chodzi o główne indeksy, można przyjąć, że jeśli S&P 500 pokona poziom, na którym stanął w piątek, to zaneguje pro-spadkową formację klina i ruszy ku 1090 pkt. Mocne odbicie w dół dałoby kolejną szansę niedźwiedziom.
Z Polski
Jeszcze raz okazało się, że na naszym, mało płynnym rynku, analiza techniczna to za mało. Wygrała intuicja i podejście kontrariańskie, ale rynek zachował się zdecydowanie lepiej, niż zakładałem przed tygodniem. Nie spodziewałem się bowiem, że indeksy tak mocno wzrosną. GPW usiłuje odrabiać dystans stracony do giełd światowych, który to dystans powstał przez propagowania katastroficznych prognoz przez analityków i media. Dzięki akcji rządu wzrosło prawdopodobieństwo wzmocnienia w nadchodzących tygodniach złotego, co przyciągnęło wcześniej niż zwykle zagraniczny kapitał. Naszym funduszom (szczególnie mającym fatalne wyniki OFE) też zależy na dobrym zakończeniu roku. Poza tym pojawiły się korzystne dla Polski raporty. Wynikiem był sześcioprocentowy wzrost WIG20.
Rząd robi nadal wszystko, co możliwe, by wzmocnić złotego i dzięki temu zmniejszyć zadłużenie zagraniczne na koniec roku. Ostatnio minister skarbu zapowiedział sprzedaż resztówki akcji TP SA. To z całą pewnością jest prawda, ale prawdą jest również, że bardzo trudne będzie zrealizowanie transakcji w tym roku. Ta informacja była kolejną interwencją Ń skoro sprzedajemy TP SA to na rynku walutowym znowu pojawi się podaż w euro. Posunięcia zrozumiałe i sensowe, ale skutki dosyć ograniczone, bo to jedynie zahamowano osłabienie złotego do euro. Ale to rzeczywiście sukces, że do dolara złoty zaczął się zachowywać tak, jak euro. Ciekawy był dotyczący Polski raport Merrill Lynch, a szczególnie ciekawa była opinia mówiąca o tym, że złoty jest "znacznie niedowartościowany" i może w przyszłym roku wzmocnić się o 20 proc. Nieraz już różne ośrodki analityczne stawiały prognozy, które kompletnie się nie sprawdziły, ale tym razem problem w tym, że na wykresie euro - złoty widać duży klin zwyżkujący. Wyjście z niego dołem może sprowadzić złotego nawet do 3,60 zł za euro. Wydaje się, że to jest nieprawdopodobne, ale analiza techniczna często pokazuje rzeczy, które wydają się być nieprawdopodobne. Warto zapamiętać, że przełamanie poziomu 4,72 zł za euro anuluje formację klina, a pokonanie w dół 4,55 zł za euro kreuje formację podwójnego szczytu z zakresem wzmocnienia złotego przynajmniej do poziomu 4,40 za euro. A to oznaczałoby wyjście dołem z klina.
Oczywiście wszystkie plany wzmocnienia złotego mogą nie wypalić, jeśli okazałoby się, że plan Hausnera został odrzucony, albo znacznie zredukowany. Mówienie o tym planie robi się nudne, ale co zrobić, jeśli ciągle będzie wpływać na rynki. Ostatnio pojawia się w niezwykle wielu wypowiedziach i już niewiele zostało do tego, by ktoś wygłosił, "genialne" hasło: "Plan Hausnera albo śmierć!". A do czego prowadzą takie hasła możemy na bieżąco obserwować w Brukseli. Drogo nas ta husarska polityka w przyszłości będzie kosztować. Kolejny raz mówię, że plan Hausnera będzie przyjęty i przestaję już o nim pisać. Zacznę na nowo, jeśli sytuacja się zmieni.
W tym nadchodzącym mamy dwa wydarzenia: posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej i piątkowe wygasanie ważności kontraktów terminowych. To drugie jest bardziej ważne, bo rada niczego nie zmieni. Za to termin wygasania kontraktów będzie o tyle istotny, że często sprowadza na rynek spadki, szczególnie, jeśli przedtem mieliśmy do czynienia z wzrostami. Podobnie niepokojący jest odczyt Wigometru. Tym razem blisko 50 proc. badanych oczekuje sporych wzrostów, a bardzo niewielu spadków. Z tego wniosek, że indeks spadnie, albo zmieni się niewiele. Na indeksach widać duże prowzrostowe flagi, z których wyjście powinno dać docelowe wzrosty indeksów nawet o ponad 40 proc. Sygnałem, że ten scenariusz może się zrealizować, byłoby pokonanie w cenach zamknięcia na WIG poziomu 21500 a na WIG20 1645 pkt. Pamiętajmy jednak, że podfale pierwsze mogą być znoszone nawet w 100 proc. Reasumując, oczekuję wzrostowego początku tygodnia i korekty w drugiej jego części.