Niskie ceny ropy - powód do radości czy obaw?
Drastyczny spadek cen ropy naftowej skłania do pytań, jak wpłynie on na gospodarkę w roku 2105?
Konsumenci ropy naftowej mają od tygodni powód do radości. Zatankowanie samochodu do pełna kosztuje dziś znacznie mniej niż na początku roku. Kto ogrzewa swój dom olejem opałowym, ten z satysfakcją może spoglądać na rachunek za napełnienie domowego zbiornika, dużo niższy niż rok temu. Eksperci wyliczyli, że tylko na tankowaniu samochodów niemieccy kierowcy zaoszczędzili w tym roku 5 mld euro w porównaniu z rokiem ubiegłym.
Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wydaje się na inne cele, co wzmacnia popyt na rynku wewnętrznym. To z kolei pozytywnie wpływa na koniunkturę. Powód do radości mają także niemieccy eksporterzy: ponieważ kurs euro spadł, ich wyroby są tańsze, co wpływa na wzrost zamówień. Wszystko to razem sprawiło, że specjaliści od badania koniunktury zdecydowali się na dużo bardziej optymistyczny wariant prognozy wzrostu gospodarczego na rok przyszły. Czy oznacza to, że rok 2015 będzie w Niemczech i w całej strefie euro rokiem pomyślnym?
Raczej nie, a na pewno nie, jeżeli ceny ropy utrzymają się na obecnym, niskim poziomie. Już teraz na rynkach zauważa się rosnącą stale nerwowość. Świadczą o niej silne zafalowania na giełdach w ubiegłych tygodniach. Jeśli ceny będą dalej spadały, strefie euro grozi tzw. pułapka deflacyjna.
W oczekiwaniu na jeszcze większy spadek cen, zarówno pojedynczy konsumenci jak i przedsiębiorstwa odkładają na później większe inwestycje, licząc na lepsze, to znaczy niższe ceny. Wstrzymanie się od zakupów osłabia popyt na rynku, który usiłuje się ożywić następną obniżką cen. Tak powstaje spirala, która prowadzi do dłuższej fazy stagnacji. Za przykład takiego mechanizmu może posłużyć Japonia.
Kolejnym źródłem ryzyka są kraje wydobywające ropę naftową i czerpiące z jej sprzedaży gros swoich zysków, takie jak Wenezuela i Rosja. W przypadku tej ostatniej mogliśmy już zaobserwować, do czego prowadzi wybuchowa mieszanka złożona z sankcji gospodarczych i spadku cen ropy. Kurs rubla spada na łeb na szyję, kapitał wycieka z Rosji w coraz szybszym tempie, a zagraniczni inwestorzy utracili do niej zaufanie.
Kto myśli, że ewentualne bankructwo "imperium Putina" nie zostawiłoby śladu na Zachodzie, ten się myli. Obecna sytuacja niebezpiecznie przypomina ostatni, wielki kryzys gospodarczy krajów nowo uprzemysłowionych w latach 90-tych ub. wieku. Wtedy Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy dopomogły Rosji wielomiliardowym zastrzykiem. Dziś, ze względów politycznych, takiej operacji raczej nie da się powtórzyć, tym bardziej, że wtedy część wpompowanych w Rosję pieniędzy przepadła gdzieś bez śladu.
Gdyby zatem Rosja okazała się nagle niewypłacalna, optymistyczne prognozy gospodarcze na rok 2015 należałoby szybko skorygować. To samo dotyczy Stanów Zjednoczonych, które też wydobywają ropę i wskutek zastosowania na szerszą skalę techniki szczelinowania, ponoszą część winy za obecną nadpodaż ropy na rynku i spadek jej cen. Ale także tutaj kryje się niebezpieczeństwo. Firmy, które zainwestowały miliardy w drogą technologię szczelinowania wypuściły na rynek dużo wysokooprocentowanych obligacji, z którymi mają teraz duży kłopot. Jeśli cena ropy z łupków spadnie poniżej poziomu opłacalności stosowania tej technologii, firmom tym grozi zapaść przypominająca wielki kryzys finansowy na amerykańskim rynku nieruchomości z roku 2008.
I jeszcze jedno. Niska cena benzyny cieszy kierowców, ale przyciąga ona także uwagę producentów samochodów, którzy mogą zechcieć postawić znowu na produkcję drogich i paliwożernych SUV-ów. Mają one liczne grono entuzjastów. Nowa moda na nie może przesłonić tego, co najważniejsze. Tego, że ropa naftowa nie jest surowcem odnawialnym i kiedyś jej zabraknie. Tym szybciej, im więcej będziemy jej zużywać.
Wziąwszy to wszystko pod uwagę można mieć jedynie nadzieję, że cena ropy naftowej ustabilizuje się w nowym roku na rozsądnym poziomie. Jeśli nie, a na razie się na to nie zanosi, niespokojne ostatnie tygodnie tego roku będą zapowiedzią burzliwego roku 2015.
Henrik Böhme / Andrzej Pawlak, Redakcja Polska Deutsche Welle