Opcje poszły w las

W ostatnim czasie na programie opcji menedżerskich skorzystali tylko pracownicy Prokomu, którzy obejmowali akcje swojej spółki za symboliczną złotówkę. Akcje trafiły już do obrotu giełdowego nie powodując zresztą istotnego spadku kursu.

W ostatnim czasie na programie opcji menedżerskich skorzystali tylko pracownicy Prokomu, którzy obejmowali akcje swojej spółki za symboliczną złotówkę. Akcje trafiły już do obrotu giełdowego nie powodując zresztą istotnego spadku kursu.

Apetyty były duże. Na opcjach przyznanych w 1997 r. już trzy lata później zarząd BRE Banku zarobił 11 mln zł (różnica między ceną obejmowanych akcji a ich rynkową wartością w dniu wykonania opcji). BRE poszedł za ciosem. W 2000 r. akcjonariusze uchwalili emisję akcji przeznaczoną dla menedżerów banku, ale już trzy razy większą niż w pierwszym programie. I wpędzili zarząd w pułapkę. Cenę, po jakiej miał być obejmowane nowe walory ustalono jako średnią giełdowych notowań BRE z I kwartału 2000 r. Wyniosła ona 136 zł. Jej osiągnięcie w pierwszej połowie przyszłego roku wydaje się celem niemożliwym do zrealizowania, choć trzeba przyznać, że zarząd robił co mógł, aby kurs akcji BRE utrzymał się na stosownym poziomie. Prognoza osiągnięcia 440 mln zł zysku netto w 2002 r. na kilka miesięcy przed rozpoczęciem roku, czy zapowiedź wypłaty 10 zł dywidendy z zysku za 2001 r. (również przed zakończeniem roku) mogły skłonić inwestorów do przynajmniej nie sprzedawania akcji BRE. Rok 2002 przyniósł jednak rozczarowanie - prognoza okazała się niewykonalna (do tego stopnia, że bank walczy o wykazanie jakiegokolwiek zysku), cena akcji spadła poniżej 90 zł, a program opcji menedżerskich został poważnie zagrożony. Dla zarządu przeznaczono 159 tys. akcji, dla pozostałych kluczowych pracowników banku i grupy BRE - kolejnych 320 tys. Ci z pewnością nie są zadowoleni z postawy zarządu, który naraził ich operacjami na rynku kapitałowym na utratę premii, na którą pracowali - było nie było - przez trzy lata.

Reklama

W takiej sytuacji jak BRE, a może w jeszcze trudniejszej znaleźli się pracownicy Softbanku. Z tą istotną różnicą, że w przypadku informatycznej spółki nie powiódł się nawet pierwszy program opcji, który wygasł z końcem ubiegłego roku. Aleksander Lesz - prezes a zarazem główny akcjonariusz spółki - uważał jednak, że program przyznania opcji jest rzeczą, z której nie należy rezygnować. Dla swoich pracowników przeznaczył ponad 1,2 mln należących do niego akcji. Przeznaczył, nie znaczy dał. Założono bowiem, że akcje będą mogli kupić kluczowi pracownicy spółki po co najmniej 27,5 zł (plus tzw. koszt pieniądza w czasie), czyli tyle ile wówczas wynosiły notowania Softbanku na giełdzie. Pracownicy spółki mieli dobry powód, aby strać się o jak najlepsze notowania, ale ich wiara w możliwość zarobienia na akcjach spółki, w której pracują została poważnie nadszarpnięta. Cena Softbanku spadła na giełdzie do 10 zł. Aby program miał jakiś sens, walory tej firmy musiałyby podrożeć o ok. 200 proc. w ciągu dwóch lat.

Jedną z niewielu spółek, której pracownicy naprawdę zyskali w ostatnim czasie na ofiarowywanych im akcjach jest Prokom. W tym przypadku trudno jednak mówić programie motywacyjnym. Akcje przyznano kadrze kierowniczej za symboliczną złotówkę. W sytuacji, gdy walory Prokomu rzadko spadają poniżej ceny 100 zł (obecnie 130 zł), można raczej mówić o kosztownym prezencie niż opcjach menedżerskich.

Prawo i Gospodarka
Dowiedz się więcej na temat: L.A.S. | opcje | pracownicy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »