Trend na rynkach trwa, kiedy się skończy?
Potwierdza się prawidłowość, według której rynek najlepiej rośnie w atmosferze strachu i niepewności. Brak euforii podczas osiągania kolejnych, najwyższych "od jakiegoś tam czasu" poziomów sprzyja trendowi. Tak też było w czasie ostatnich sesji. Byki nie przestraszyły się ani września, ani października. Oczywiście nie oznacza to, że zwyżka będzie trwała bez końca. Ale na razie go nie widać. Tymczasem tydzień kończy się wzrostem indeksu szerokiego rynku o ponad 4,5 proc. i pokonaniem poziomu 40 tys. punktów. WIG20 zyskał ponad 6 proc. i wylądował powyżej 2400 punktów. To najlepsze pięć sesji od drugiej dekady sierpnia. Chyba mało kto się tego spodziewał.
Rynek Akcji
Polska
Warto odnotować względną słabość wskaźników małych i średnich spółek, ale trudno wyciągać z tego faktu dalej idące wnioski. W poprzednim okresie to one były liderami wzrostów i widocznie potrzebują nieco "odpoczynku". Istotne jest to, że brakuje oznak, by miały one bardziej dynamicznie tracić na wartości. W ich przypadku korekta ma bardzo łagodny przebieg. Nie sposób też nie zauważyć wyraźnego spadku obrotów na rynku mniejszych firm. Powodów chyba rzeczywiście należy upatrywać w dużych i atrakcyjnych ofertach pierwotnych. Obroty na szerokim rynku nieco się zwiększyły a w grupie największych spółek utrzymywały się na niezmienionym poziomie. To, że poziom ten nie był najwyższy może wskazywać, że za wzrost "odpowiedzialny" jest rodzimy kapitał. Przejawów działania "zagranicy", czyli bardzo silnych "uderzeń" na akcje największych firm i silnych wzrostów cen ich akcji, nie było widać. Trudno też podejrzewać, by właśnie teraz zagraniczni inwestorzy pozbywali się papierów, sprzedając je rodzimym graczom, choć wykluczyć tego nie można.
Europa
Na głównych europejskich parkietach w minionym tygodniu zmiany indeksów były niezbyt duże. We Frankfurcie notowano wzrost sięgający 1,2 proc. a w Paryżu 0,3 proc. W Londynie wskaźnik zmniejszył swoją wartość o 0,5 proc. Brytyjska gospodarka nie radzi sobie jednak najlepiej. Sprzedaż detaliczna we wrześniu nie zmieniła się w porównaniu do sierpnia, choć liczono na wzrost o 0,5 proc. To już drugi miesiąc z rzędu stagnacji w tym zakresie. W porównaniu do września ubiegłego roku zwiększyła się ona jednak o 2,4 proc. Ekonomiści spodziewali się też wzrostu PKB w trzecim kwartale o 0,2 proc. Okazało się jednak, że gospodarka skurczyła się o 0,4 proc. Tu szósty z rzędu kwartał spadku PKB, najdłuższa "czarna seria" w historii Wielkiej Brytanii.
Axel Weber, członek władz Europejskiego Banku Centralnego, uważa, że jest mało prawdopodobne, by gospodarka euro landu zaliczyła podwójne dno recesji. Widzi on w gospodarkach dobre perspektywy, między innymi wskutek działań stymulacyjnych, rosnącego zaufania oraz braku ryzyka inflacji. Ostrzega jednak, że pełny optymizm byłby jednak przedwczesny, biorąc pod uwagę kruchość poprawy koniunktury. Wskaźniki aktywności gospodarczej w strefie euro okazały się lepsze niż się spodziewano. Giełdy reagowały jednak na te sygnały dość słabo. Oczy wszystkich inwestorów zwrócone są na Wall Street i stamtąd wypatrywane są zmiany tendencji na rynkach.
Na giełdach naszego regionu sytuacja była dość zróżnicowana. Węgierski BUX zyskał 0,8 proc. Tamtejsza gospodarka wciąż przeżywa spore kłopoty. Sprzedaż detaliczna spadła w sierpniu o rekordowe 7,2 proc., po spadku w lipcu o 6,7 proc. i był to 31 miesiąc spadku z rzędu. Węgierski bank centralny obniżył główną stopę procentową z 7,5 do 7 proc., czyli do poziomu najniższego od lipca 2006 r. Seria obniżek trwa już czwarty miesiąc z rzędu. Jak na te warunki, giełda w Budapeszcie radzi sobie jednak całkiem nieźle, kontynuując wzrostową tendencję, trwającą od marca.
Na giełdzie w Sofii trwa korekta zwyżki, mimo, że perspektywy gospodarki nieco się poprawiają. Wiceprezes banku centralnego Bułgarii Dimitar Kostov skorygował w górę prognozy dotyczące gospodarki. Wcześniej zakładano, że PKB spadnie w tym roku o 6,3 proc., obecnie przewiduje się spadek o 4,2 proc. Ożywienie ma nadejść już w przyszłym roku.
Wciąż w górę pnie się indeks giełdy moskiewskiej. W tym tygodniu zyskał ponad 3 proc. Z jednej strony trudno się dziwić, obserwując to, co dzieje się na rynku surowcowym. Z drugiej jednak warto zwrócić uwagę na słowa ministra finansów Rosji, Aleksieja Kudrina, który poinformował, że dochody firm naftowych z eksportu spadły w tym roku o 45 proc. W całym ubiegłym roku ich przychody z eksportu wyniosły 249 mld dolarów. Średnia cena ropy naftowej wynosiła 106,4 dolara za baryłkę, w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku sięga zaś średnio 57,4 dolara.
USA
Amerykańska giełda dostarczyła nam w minionym tygodniu sporo emocji. Nastroje tamtejszych inwestorów wciąż były bardzo zmienne. Ich reakcje na publikowane wyniki finansowe firm były bardzo zróżnicowane. Choć większość z nich pozytywnie zaskoczyło, rynek nie zawsze szedł w górę. Z kolei reakcje na słabsze rezultaty nie w każdym przypadku powodowały spadek notowań. Do informacji ze spółek dokładały się też mieszane dane dotyczące gospodarki. We wtorek i środę wydawało się, że optymizm ostatecznie uleciał z Wall Street i rozpocznie się większa korekta. Czwartek przyniósł jednak zdecydowaną poprawę nastrojów i w rezultacie perspektywy giełdowej koniunktury wciąż pozostają zagadką. Indeksy wciąż przebywają w okolicach szczytów trwającej od marca fali wzrostowej ale wspinanie się na wyższe poziomy przychodzi bykom z coraz większym trudem. Póki jednak nie ma bardziej wyraźnych sygnałów zmiany, należy zakładać, że trend wzrostowy nadal "obowiązuje". Zagrożenie spadkową korektą wciąż jednak istnieje. Wystąpi ona zapewne wówczas, gdy inwestorzy najmniej będą się jej spodziewać. Pretekstów na pewno nie zabraknie.
Informacje dotyczące gospodarki nie wniosły zbyt wiele nowego. W raporcie Fed o stanie amerykańskiej gospodarki, zwanym Beżową Księgą, stwierdzono, że we wszystkich dwunastu regionach USA zanotowano stabilizację lub oznaki skromnego rozwoju. Główną przyczyną tego stanu jest poprawa sytuacji na rynku domów i w przemyśle wytwórczym. Gospodarka musi sobie jednak poradzić ze słabościami w sektorze bankowym i rynku pracy. Ben Bernanke stwierdził, że Stany Zjednoczone muszą zwiększyć swą stopę oszczędności, a kraje azjatyckie powinny promować konsumpcję wewnętrzną w celu uniknięcia powrotu do stanu nierównowagi, który poprzedził wystąpienie kryzysu finansowego. Nowojorski oddział Fed poinformował, że opracowuje szczegóły przeprowadzania operacji reverse repo , które mogą być stosowane do "zmniejszania akomodacji pieniężnej w odpowiednim czasie". Fed podkreślił, że to jedynie "planowanie zawczasu" i wszelkie wnioski co do terminu zacieśniania polityki pieniężnej są przedwczesne. W ramach tych operacji bank centralny ma sprzedawać bankom papiery wartościowe, zobowiązując je jednocześnie do ich odsprzedaży po określonej cenie, w określonym terminie. Niemniej, coraz częściej mówi się, że "kiedyś" do zaostrzenia polityki pieniężnej, czyli podwyżek stóp procentowych, musi dojść.
Musi też dojść do równoważenia budżetu Stanów Zjednoczonych. Dała to jednoznacznie do zrozumienia agencja ratingowa Moody's, stwierdzając, że może obniżyć rating USA, jeśli deficyt nie zostanie obniżony do poziomu, który umożliwi jego łatwiejsze obsłużenie. Deficyt na koniec obecnego roku fiskalnego wyniósł 1,4 bln dolarów. Moody's uważa, że do jego obniżenia musi dojść w ciągu najbliższych 3-4 lat stwierdzając, że "rating na poziomie Aaa nie jest Stanom dany raz na zawsze". Ta informacja została jednak przez rynku finansowe zupełnie zignorowana. Ale "kiedyś" może wrócić na giełdową wokandę. Póki co, przed nami jeszcze dalsza część serialu z cyklu wyniki finansowe firm. W ciągu pięciu ostatnich sesji (od 15 do 22 października) S&P500 stracił 0,33 proc. zaś Dow Jones zyskał 0,18 proc. W przypadku tego pierwszego trwa walka o pokonanie poziomu 1100 punktów, drugi na razie skutecznie trzyma się powyżej 10 000 punktów.
Azja
W mijającym tygodniu nieźle radziła sobie giełda w Szanghaju. Tamtejsze indeksy zyskały po ponad 4 proc. Tym sposobem całkowicie "unieważniona" została tworząca się na ich wykresach od września formacja, zapowiadająca możliwość kontynuacji fali spadkowej, rozpoczętej na początku sierpnia. Od końca września do ubiegłego czwartku Shandhai B-Share wzrósł z około 190 do 210 punktów, czyli o 10 proc.
Dobrej kondycji chińskiej giełdy trudno się dziwić. Najpierw "pomagały" jej obchody 60. rocznicy powstania Chińskiej Republiki Ludowej, a raczej kilkudniowa przerwa w działalności giełdy, jaka się tym świętem wiązała. Potem rachuby na dobre dane płynące z gospodarki. Rachuby okazały się w pełni uzasadnione. W trzecim kwartale PKB zwiększył się, tak jak przewidywano, o 8,9 proc. Teraz jest niemal pewne, że prognozy mówiące o wzroście o 8 proc. w całym roku są jak najbardziej realne. Chińska gospodarka wyraźnie się rozpędza. W pierwszych trzech miesiącach roku jej wzrost wyniósł 6,1 proc., w drugim kwartale 7,9 proc. a w trzecim 8,9 proc. Tendencja jest więc bardzo wyraźna.
Interesujące jest jednak to, że niemal cały wzrost indeksów giełdowych z ostatnich dni miał miejsce przed publikacją danych o tempie wzrostu gospodarczego. Po ich ogłoszeniu wskaźniki żadnego entuzjazmu nie wykazywały. Shanghai B-Share zwyżkował o ułamki procent a Shanghai Composite nieco tracił na wartości. Dość łatwo znaleźć wyjaśnienie takiego zachowania się inwestorów. Ekonomiści zwracają uwagę, że pakiet działań stymulujących chińską gospodarkę o wartości 586 mld dolarów, który wpłynął na wzrost gospodarczy, kończy się w przyszłym roku, co zmusi rząd do poszukiwania innych sposobów podtrzymania wzrostu. Główny problem polega na tym, jak zakończyć pompowanie pieniędzy bez ryzyka gwałtownego spadku tempa rozwoju gospodarczego. Według ocen ekspertów wpływ wsparcia finansowego w połowie przyszłego roku będzie o połowę niższy niż w 2009 r. Analitycy Deutsche Banku szacowali, że wspierany przez państwo boom kredytowy zaowocował wzrostem wartości kredytów do 1,27 bln dolarów w pierwszych dziewięciu miesiącach roku i wraz z pakietem stymulacyjnym mógł doprowadzić do wzrostu PKB w III kwartale o 11,7 proc. Jak się okazało, skuteczność tego pakietu nieco przeszacowali, ale to tylko wzmaga obawy przed tym, co będzie się działo, gdy wspomaganie przestanie być tak intensywne.
Na pozostałych azjatyckich parkietach nie było aż tak wesoło, jak w Chinach. Nikkei aż do czwartku nie wykazywał żadnej chęci do zwiększania swojej wartości. To, co zyskał w poniedziałek, do czwartku niemal roztrwonił. Trwająca od początku miesiąca wzrostowa fala wyraźnie wytraciła tempo i widoczne są przejawy jej korygowania. Na razie przebiegają one dość łagodnie. Zwyżkowy impet słabnie też w Hong Kongu. Najgorzej wygląda sytuacja na giełdzie w Bombaju. Niemal cały pokaźny wzrost z poprzedniego tygodnia został skorygowany. Spadki przebiegały od wtorku bez chwili "oddechu".
Rynek Walutowy
Dolar na kolanach - takim wstępem można śmiało okrasić doniesienia ze światowego tynku walutowego. Po trwających od połowy października zmaganiach walut amerykańskiej z europejską w okolicy 1,49 dolarów za euro, zwyciężyła ta druga. We wtorek poziom 1,5 dolara za euro został jedynie przez moment "muśnięty", ale od środy stanowił już niemal "normę". Od początku października euro zdrożało ponad 5 centów, czyli o niemal 4 proc. Jeśli przypomnimy sobie, że w październiku ubiegłego roku euro wyceniano na jedynie 1,233 dolara, czyli o 27 centów mniej niż dziś, można mówić, że dolar jest na kolanach. Kurs euro do dolara wzrósł o prawie 22 proc. Ale na łopatkach był trochę wcześniej, w czerwcu i lipcu 2008 r., gdy za euro trzeba było płacić aż 1,6 dolara.
Czy Amerykanie martwią się tą słabością swojej waluty? Mimo oficjalnych deklaracji, chyba nie za bardzo, bo słaby dolar pomaga ich eksporterom. Z pewnością martwią się europejczycy. Czołowy doradca prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego ocenił, że kurs euro na poziomie 1,5 dolara to "katastrofa dla europejskiej gospodarki i przemysłu". Niepokoją się również te państwa, które mają największe rezerwy walutowe i aktywa dolarowe.
Dolar wciąż "żywo" reaguje na sytuację na giełdach akcji, ale wzrosty indeksów nie są chyba już jedynym czynnikiem osłabiającym amerykańską walutę. Widać, że rolę zaczynają tu odgrywać czynniki fundamentalne, głównie związane ze stanem finansów USA. W czwartek, po raz pierwszy tak jasno i wyraźnie wypowiedziała się w tej kwestii agencja ratingowa Moody's, ostrzegając przed możliwością obniżenia oceny kredytowej Stanów Zjednoczonych. Może to nastąpić oczywiście w perspektywie kilku lat, a nie miesięcy i to w sytuacji, gdy deficyt nie zostanie ujarzmiony, jednak to pierwszy tak poważny sygnał. Interesujące jest to, że nie zrobił on na rynkach żadnego wrażenia. Ale i na to pewnie przyjdzie czas. Na razie bardziej ekscytujące są pohukiwania o możliwości zastąpienia dolara w rozliczeniach międzynarodowych, co przecież jest perspektywą równie mglistą i odległą w czasie.
Na naszym rynku mieliśmy do czynienia z huśtawką nastrojów, jakiej dawno nie widziano. Nie miała ona większego znaczenia dla obrazu rynku nawet w krótkim terminie i można na nią patrzeć raczej jako na ciekawostkę. Złoty korzystał na osłabieniu dolara i bardzo się umocnił, ale wykres kursu amerykańskiej waluty w złotych wyglądał w ostatnich dniach dość komicznie i niemal idealnie odwzorowywał sinusoidę. Zmiany kursu nie przekraczały czterech groszy, ale dystans ten pokonywany był "w tę i z powrotem" wielokrotnie. Oczywiście w rytm zmian sytuacji na giełdach. Ten przedział niezwykle "dynamicznej równowagi" zawierał się między 2,76 a 2,8 zł za dolara. Do poziomu 2,6 zł z października ubiegłego roku jeszcze dość daleko, ale wszystko przed nami. Prognozy dla naszej waluty są coraz bardzie korzystne. Pytanie tylko, czy będą korzystne dla gospodarki, a przede wszystkim dla naszych eksporterów. To przecież właśnie słaby złoty wspierał nas w najgorszym okresie spowolnienia gospodarczego. Ostatnia, najbardziej chyba odważna, autorstwa analityków z londyńskiego oddziału Citigroup, mówi, że w ciągu najbliższych trzech miesięcy za euro będziemy płacić 4,1 zł, za 6-12 miesięcy 3,8 zł a później już tylko 3,6 zł. Jednocześnie przewidują osłabienie dolara do poziomu 1,61 za euro. To dawałoby jakieś 2,25 zł za dolara. Ale nie takie rzeczy już widzieliśmy. Przecież nie dalej jak latem ubiegłego roku za euro płaciliśmy 3,2 zł, a za dolara około 2 zł. Na razie euro mamy w okolicach 4,17-4,2 zł, więc nie ma się co martwić na zapas. Posiadaczy kredytów w ostatnich dniach mogła nieco martwić lekka tendencja umacniania się franka. Jeszcze na początku tygodnia trzeba było za niego płacić 2,74 zł, ale już w piątek 2,76 zł.
Rynek Surowców
W mijającym tygodniu złoto już nie królowało na surowcowym rynku. Zostało zdetronizowane przez ropę naftową. Co prawda do rekordu wszechczasów jeszcze jej daleko, ale znów dostarczyła inwestorom sporo emocji. Po raz kolejny też jej ceny dość dziwnie zareagowały na informacje o zapasach paliw w Stanach Zjednoczonych. Zapasy ropy wzrosły w ubiegłym tygodniu o 1,31 mln baryłek i wynoszą 339 mln baryłek. Analitycy spodziewali się wzrostu o 1,5 mln baryłek. Rynek jednak zareagował bardziej na spadek zapasów benzyny o 2,2 mln baryłek, podczas gdy spodziewano się spadku o 850 tys. baryłek.
Notowania ropy rosną niemal nieprzerwanie od końca września. Wówczas za baryłkę płacono "zaledwie" około 64 dolary. W środę już ponad 80 dolarów. Oznacza to wzrost o 25 proc. w ciągu niecałych czterech tygodni. To się nazywa siła trendu. W czwartek notowana nieco się cofnęły, ale nowy poziom równowagi to 78-79 dolarów za baryłkę. Wszystko wskazuje na to, że przez jakiś czas ceny utrzymają się w jego okolicach. Sprzyja temu słaby dolar oraz wieści o szybkim rozwoju chińskiej gospodarki. Tego surowcowe byki nie "odpuszczą". A są wśród nich i takie, jak JPMorgan Chase, drugi pod względem wielkości bank w USA. Poinformował on, że ma dwa tankowce do składowania oleju napędowego i rozważa rozszerzenie pozycji. Oba mogą przechowywać łącznie 3 mln baryłek. Amerykańskie banki na kredytach zarabiać nie potrafią, ale na ropie i innych transakcjach spekulacyjnych, zwanych działalnością inwestycyjną, jak najbardziej. To właśnie głównie dzięki nim w trzecim kwartale zarobił prawie 3,6 mld dolarów. Rok temu zysk wyniósł zaledwie 0,5 mld dolarów. We wrześniu paliwo składowano na 101 tankowcach, w sierpniu na 78. Można szacować, że ilość "zatankowanej" ropy sięga jednej trzeciej zapasów surowca w USA. Rozwijająca się gospodarka będzie tankować w bankach a banki będą liczyć zyski. Tylko kto udzieli Amerykanom kredytu?
W górę szły również notowania miedzi. W tym tygodniu wzrost sięgał około 8 proc., od początku października kontrakty terminowe na ten metal zwyżkowały o 14 proc. W czwartek cena miedzi w Szanghaju wzrosła do poziomu najwyższego od 7 tygodni, na fali optymizmu związanego ze wzrostem gospodarczym w Chinach i sięgnęła 7 485 dolarów za tonę. W Londynie była nieco tańsza i trzeba było za nią płacić 6 575 dolarów, najdrożej od września 2008 r.
Złoto natomiast odpoczywa po niedawnych rekordach. Nie reaguje nawet tak bardzo na osłabienie dolara, bardzo przecież widoczne. Ale też notowania kruszcu trzymają się wciąż na bardzo wysokim poziomie. Ani myślą spadać poniżej 1000 dolarów za baryłkę. Na tym rynku też kwitnie spekulacja, o czym świadczy gwałtownie rosnąca liczba opcji oraz kontraktów terminowych na złoto oraz popyt ze strony funduszy inwestycyjnych. Ale też nie brakuje grających na spadek cen złota. Podobno w tej grupie znajduje się też ? kilka amerykańskich banków.
Ropa Brent 79,25 dol/baryłka 2,94 proc. Złoto 1064,7 dol/uncja 1,15 proc.
Prognozy na przyszły tydzień
Inwestorzy czekający na okazję do zakupów akcji w trakcie domniemanej jesiennej przeceny po raz kolejny mogą czuć się zawiedzeni, patrząc jak rynek jedzie coraz wyżej, a indeksy osiągają kolejne szczyty. Znów wypada przypomnieć powiedzenie, że należy trzymać się obowiązującego trendu. Nie pierwszy raz zadziwia on swoją siłą a wszelkie przewidywania, dotyczące czasu jego trwania i zasięgu, okazują się bezprzedmiotowe. Trzeba pogodzić się z tym, że trend trwa dotąd, dopóki się nie skończy. Jak się skończy, będzie to widać. Na razie nie widać.
Roman Przasnyski
Główny Analityk Gold Finance