W łapciach po euro
Bez względu na dualizm Brukseli, warunkiem koniecznym zamiany złotego na euro - powiedzmy od roku 2009 - pozostaje oczywiście rozpoczęcie wdrażanie przez Polskę programu oszczędnościowego.
Królestwo Niderlandów - potocznie zwane po polsku wciąż Holandią - zainaugurowało swą prezydencję Unii Europejskiej od przyjrzenia się deficytom finansów publicznych nowych krajów członkowskich. Okazało się, że na razie jesteśmy oceniani łagodniej, niż państwa już należące do strefy euro. I jest to zrozumiałe, chociaż automatycznie nasuwa się pytanie - czemuż to unijne instytucje tak pryncypialnie grożą nam palcem, a jednocześnie są tak bezsilne wobec potentatów, Niemiec i Francji, bezkarnie łamiących ostrożnościowe kryteria, ustalone przez... siebie.
Bez względu na dualizm Brukseli, warunkiem koniecznym zamiany złotego na euro - powiedzmy od roku 2009 - pozostaje oczywiście rozpoczęcie wdrażanie przez Polskę programu oszczędnościowego. Nieważne, czy będzie on sygnowany przez Jerzego Hausnera, kogoś innego czy pozostanie dziełem anonimowym - wystartować musi NATYCHMIAST. Tymczasem z ostatniej Konwencji SLD powiały dla budżetowego zaciskania pasa niedobre wiatry, ponieważ zapowiedziano ostry zwrot ku lewicowości. Partyjne kwity nie zasługiwałyby na zainteresowanie psa z kulawą nogą, gdyby nie drobiazg - otóż wypadkiem SLD nadal sprawuje w Polsce rządy i przygotuje projekt budżetu na rok 2005, a jeśli polityka okaże się wyjątkowym prześmiewcą, to nawet na rok 2006!
Dokopywanie się do ideałów lewicy w lewicy jako żywo przypomina słynne badania nad zawartością cukru w cukrze z filmu Stanisława Barei. Cokolwiek jednak by odkopano - rokuje to jak najgorzej przyszłorocznemu deficytowi budżetowemu. Podczas Konwencji SLD towarzysze wzywali samych siebie: "Rozstańmy się z salonami, a lakierki zamieńmy na sandały misjonarzy lewicy". W tak siermiężnym obuwiu polski marsz do euro może się tylko wydłużyć.