Warszawskie indeksy nie mają siły na nowe szczyty
W Wielkiej Brytanii i Niemczech stopy pozostały bez zmian. Banki centralne tych państw konsekwentnie idą drogą skrajnie odmienną niż Fed i Bank of Japan. Nie zamierzają też dodrukowywać euro i funtów. W perspektywie kilku lat zobaczymy, kto na tym lepiej wyszedł.
Europejskie giełdy póki co czerpią siłę z nadziei na tanie dolary. Dziś dodatkowo wspomagały je dane o wzroście produkcji w Niemczech o 1,7 proc., a później paliwa zwyżkom dodała informacja o mniejszej niż się spodziewano liczbie wniosków o zasiłki dla bezrobotnych Amerykanów.
Z tej ostatniej umiarkowanie ucieszyli się też inwestorzy na Wall Street, gdzie początek notowań przyniósł niewielką zwyżkę indeksów, chwilę później jednak spadły pod kreskę. Warszawska giełda już drugi dzień z rządu odpoczywała po rekordach z ostatnich dni. Wysokie obroty świadczą o tym, że gra idzie o dużą stawkę.
Indeksy na warszawskiej giełdzie zaczęły dzisiejszą sesję na niewielkim minusie. WIG20, tracący na otwarciu 0,2 proc., kontynuował wczorajsze lekkie osłabienie. O ile jednak w środę próbował przedzierać się w górę, to dziś nie miał już na to siły. Ale też i wielkiej chęci do spadku nie było widać. Negatywnym bohaterem przez cały dzień były akcje PGE, które momentami traciły nawet prawie 5 proc., po informacji, że Skarb Państwa zamierza sprzedać 10 proc. papierów spółki inwestorom zagranicznym.
Słabo zachowywała się większość spółek, wchodzących w skład WIG20. Widać było wyraźnie, że w odróżnieniu od poprzednich sesji, brakowało "konia pociągowego", który podtrzymałby przynajmniej indeks na niewielkim plusie. Odgrywające kilka dni temu kolejno tę rolę walory Pekao czy KGHM, przechodzą wyraźną zadyszkę, a zmienników nie było widać. Około południa rolę stabilizatorów rynku przejęły papiery PZU i Telekomunikacji Polskiej, ale skala ich zwyżki była dość wątła.
Po południu o ponad 2 proc. w górę wystrzeliły papiery PKO, co pozwoliło indeksowi największych spółek wyjść na mały plus., jednak gwałtownie osłabły walory Telekomunikacji. I ze zwyżki wyszły nici. Ostatecznie WIG20 stracił 1,4 proc. WIG spadł o 1,14 proc., mWIG40 zmniejszył swoją wartość o 0,75 proc. a wskaźnik małych spółek o 0,43 proc. Obroty wyniosły prawie 2,5 mld zł.
Patrząc jedynie na zmiany wartości indeksów, środowa sesja na Wall Street wydawała się dość nudna. Jednak po pierwsze, zmagania obu stron rynku były dość wyraźne. W ciągu pierwszych dwóch godzin przeciąganie liny w okolicach wtorkowego zamknięcia i brak zdecydowanego rozstrzygnięcia, później odważniejszy atak niedźwiedzi, odparty w końcówce przez kupujących.
Po drugie, zdobyty w trakcie wtorkowego zrywu poziom 1160 punktów można uznać za obroniony, choć S&P500 kończył dzień minimalnie poniżej niego. W najlepszym dla siebie momencie niedźwiedziom nie udało się zepchnąć wskaźnika nawet do 1150 punktów, więc ich determinacja nie była zbyt duża. Po trzecie, wobec kiepskich danych z rynku pracy, minimalny, sięgający 0,07 proc. spadek S&P500 można uznać za oznakę siły rynku.
Po czwarte wreszcie, Dow Jones zdobył się na niezależność i zwyżkował o 0,2 proc., co świadczy, że sytuacja wcale nie była tak jasna i jednoznaczna. Po raz kolejny mamy też do czynienia z ochłodzeniem nastrojów i zmniejszeniem zmienności tuż po sesji, charakteryzującej się dużym skokiem indeksów. Gdyby ten schemat miał się powtórzyć, czekałoby nas kilka nudnych i lekko spadkowych dni.
Na giełdach azjatyckich dziś nastroje były gorsze, niż dzień wcześniej. Japońscy inwestorzy przyzwyczaili się już do myśli o zerowych stopach i czekającym rynki zastrzyku pieniędzy i na powrót zaczęli martwić się rosnącym wbrew temu w siłę jenem. Nikkei zniżkował o zaledwie 0,07 proc., ale jeśli tamtejsza waluta nie osłabnie, można się spodziewać dalszych spadków.
Główne giełdy europejskie zaczęły dzisiejszą sesję w okolicach środowego zamknięcia., lekką tendencją spadkową. Przodował w tym Paryż, gdzie tuż po rozpoczęciu handlu indeks tracił 0,6 proc. We Frankfurcie i Londynie zniżki nieznacznie przekraczały 0,1 proc. W naszym regionie rano bardzo mocny był moskiewski RTS, zwyżkujący o prawie 1 proc., ustępował mu Bukareszt, zyskujący 0,5 proc., na niewielkim plusie był też Budapeszt. W Sofii i Warszawie było znacznie gorzej.
Sytuacja nieco się poprawiła po informacji o zaskakująco wysokim wzroście produkcji przemysłowej w Niemczech w sierpniu. DAX jednak dźwignął się nad kreskę o zaledwie 0,1 proc. i nadal miał kłopoty z wyjściem wyżej. Dopiero po lepszych niż się spodziewano danych z amerykańskiego rynku pracy i skoku kontraktów terminowych na tamtejsze indeksy, Europa śmielej ruszyła w górę, ale słabnąca Wall Street przyhamowała bycze zapędy. Tuż po godzinie 16.00 CAC40 tracił 0,2 proc. DAX rósł o 0,2 proc. a FTSE spadał o 0,2 proc.
Rynek walutowy przejawia chyba jeszcze większą wiarę w psucie dolara przez Fed, niż giełdy akcji. Wspólna waluta kontynuuje bowiem zdecydowany marsz w górę, nie przejmują się takimi drobiazgami, jak kłopoty Irlandii. Kurs euro już wczoraj gładko pokonał poziom 1,39 dolara. Po lekkiej wieczornej korekcie, dziś zbliżył się do kolejnej bariery i znalazł się w okolicach 1,4 dolara. Na razie nic nie wskazuje, by tendencja ta miała się odwrócić. Co najwyżej można się spodziewać jej korekty.
Ale też trudno sobie wyobrazić, by aprecjacja euro nadal postępowała w takim tempie, jak dzieje się to w ostatnich dniach. Wczoraj rekordy mocy bił frank, dziś dokonuje tego jen, prowokując najwyraźniej do interwencji. Dziś dolara można było kupić za niewiele ponad 82 jeny.
Wczorajsza tendencja do osłabianie się naszej waluty dziś była już mniej widoczna, szczególnie rano. W ciągu dnia złoty znów odczuwał presję, jednak nie tak dużą, jak dzień wcześniej. Dolara można było kupić już po niewiele ponad 2,82 zł, czyli o 4 grosze taniej, niż w środę po południu. Za euro płacono początkowo 3,95 zł, szybko jednak trzeba było do tej ceny dorzucić prawie półtora grosza. Podobnie było w przypadku franka, który w ciągu kilkudziesięciu minut zdrożał z 2,94 do prawe 2,97 zł.
Gdy dziś do południa nie było tej jednej, wybranej dużej spółki, której akcje stanowiłyby koło zamachowe, napędzające hossę na naszym rynku, WIG20 zachowywał się dość słabo. Tym bardziej, że znalazła się w jego składzie "czarna owca", ciągnąca go w dół.
Były nią papiery PGE, mocno przeceniane na wieść o zamiarze sprzedaży przez Skarb Państwa 10 proc. pakietu walorów spółki inwestorom zagranicznym. Po południu "biały rycerz" jednak znów się pojawił. W tę rolę wcieliły się walory PKO, zyskujące 2 proc., przy największych na rynku obrotach.
Patrząc na te "zabawy", pojedynczymi spółkami, coraz bardziej tęskno za przekształceniem WIG20 w WIG30. Do analogii z Dow Jones'em i tak będzie daleko, ale może choć trochę uniezależnimy się od gry na "jednej strunie", którą tak wyraźnie widać było w ostatnich dniach.
Roman Przasnyski