0,3 procent sukcesu

Drgnęło w bezrobociu - słabiutko co prawda, bo zaledwie o 0,3 proc., ale odtrąbiono zwycięstwo. Rzeczywiście "coś" z suk- cesu w tym jest, biorąc pod uwagę, że nie można się doszukać żadnej rozsądnej i spójnej polityki aktywizacji rynku pracy.

Drgnęło w bezrobociu - słabiutko co prawda, bo zaledwie o 0,3 proc., ale odtrąbiono zwycięstwo. Rzeczywiście "coś" z suk- cesu w tym jest, biorąc pod uwagę, że nie można się doszukać żadnej rozsądnej i spójnej polityki aktywizacji rynku pracy.

Rzut oka na kalendarz każe jednak z rezerwą traktować te doniesienia - za chwilę na rynku pracy, a raczej bezrobocia, pojawią się absolwenci, potem przez chwilę będzie znów lepiej - prace sezonowe, a na jesieni wszystko tąpnie... będą absolwenci, ale nie będzie już prac sezonowych

Warto sobie zadać pytanie jak to jest z tym bezrobociem? Czy rzeczywiście wzrost gospodarczy natychmiast stwarza większe zapotrzebowanie na siłę roboczą? Otóż w Polsce, żeby zaczęły powstawać nowe miejsca pracy, potrzebne jest roczne tempo wzrostu PKB na poziomie 5 proc. Do tego nam bardzo daleko. W USA już wzrost na poziomie 1,5 proc. uruchamia zapotrzebowanie na siłę roboczą. W Europie sytuacja wygląda podobnie jak w Polsce. Państwa unijne zresztą chętnie stosują różne techniki ?poprawiania? tych niekorzystnych statystyk: w Szwecji bezrobotnych wysyła się niemal przymusowo do różnych szkół, dzięki czemu zamieniają się w uczniów i... bezrobocie spada. W Holandii kogo się da wysyłają na wcześniejszą emeryturę i też od razu statystycznie jest lepiej.

Reklama

W Polsce trochę próbujemy być dobrym socjalnie wujkiem, a trochę udajemy popieranie przedsiębiorczości, nieśmiało bąkając o zmianie Kodeksu pracy, a tak naprawdę nic się nie dzieje.

Wróćmy do kwestii dlaczego w USA stosunkowo niewielki wzrost gospodarczy działa tak stymulująco na rynek pracy. Wyjaśnienie jest bardzo proste - niskie zasiłki oraz niskie płace minimalne, nieco jednak wyższe niż wspomniane zasiłki. Takie rozwiązanie jeży włos na głowie większości polskich polityków, szczególnie tych deklarujących "wrażliwość na kwestie społeczne". Żeby obraz był pełen należy dodać, iż w Stanach okres przebywania na tzw. trwałym bezrobociu jest kilkakrotnie krótszy niż w Europie. Nie dość tego: okazuje się bowiem, że ci najniżej zarabiający, są nimi bardzo krótko - po mniej więcej roku awansują do grup o wyższych dochodach. System amerykański działa szczególnie pobudzająco w sferze usług i jak się okazuje gwarantuje tu płace nie niższe niż w przemyśle. A na koniec najgorsze: USA wydają na pobudzanie rynku pracy zaledwie 0,4 proc. dochodu narodowego, Europa prawie 4 proc.! Ile Polska trudno ocenić ze względu na sposób klasyfikacji wydatków. A co z tego dla nas wynika? Bardzo wiele. Amerykanie uruchomili mechanizmy rynkowe - praca jest poszukiwana wtedy, kiedy jest odpowiednio tania. Droga praca zabija efektywność gospodarki. Dalej, warto zrezygnować z różnych świadczeń socjalnych na rzecz zatrudnienia, innymi słowy zmniejszyć koszty pracy, ale nie same płace. Buduje się w ten sposób podstawy przyszłego wzrostu (efektywność gospodarki, a nie magiczne stopy procentowe!). I wreszcie nie ma takiej ilości pieniędzy, której nie można by bezsensownie wydać na zwalczanie bezrobocia - a nasz kraj pieniędzy nie ma w ogóle. Tu żadne wycinkowe działania nie wystarczą - tak jak postulowane kosmetyczne zmiany Kodeksu pracy. Nie stanie się nic pozytywnego bez cięcia podatków i pseudopodatków (ZUS). Zamiast dyskusji na te tematy, bolesnej zapewne i niewygodnej dla decydentów, mamy wygodne i zastępcze nadymanie balonu stóp i RPP.

Prawo i Gospodarka
Dowiedz się więcej na temat: zarobki | USA | procent
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »