2 tys. zł za darmo? Nie, dziękuję

Kto nie chciałby raz w roku dostać dwóch tysięcy złotych? "Za darmo"? Każdy! Chyba, że jest rolnikiem...

Co trzeci polski gospodarz nie złożył jeszcze wniosku o przyznanie dopłat bezpośrednich. Termin mija dzisiaj o północy. Do wzięcia jest ponad 6 mld zł. Przeciętnie na jednego rolnika wypada po blisko dwa tysiące złotych.

- Stachanow i Pstrowski to przy nas lenie. Od pięciu dni pracujemy od szóstej rano do 24. - mówi Witold Okrajek, wicedyrektor małopolskiego oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Krakowie.

Efekty tej maksymalnej mobilizacji nie są zadowalające: wnioski złożyło 103 tys. osób, a powinno co najmniej 143 tys., bo tylu właścicieli gospodarstw dostało w ub.r. dopłaty. W innych regionach kraju wcale nie jest lepiej. Niewiele dała kampania informacyjna od ponad miesiąca prowadzona przez ARiMR. Agencja zwróciła się z prośbą o pomoc nawet do proboszczów, by z ambon przypomnieli o zbliżającym się terminie składania wniosków. Nic z tego. Rolnicy wypełniają wnioski z taką opieszałością, jakby nie chodziło o dopłaty, lecz rozliczenia z fiskusem. Do wtorku, do południa, formalności dopełniło 72 proc. zainteresowanych.

Reklama

Świątek, piątek i niedziela

Byłoby ich jeszcze mniej, gdyby nie autentyczne poświęcenie pracowników agencji, która od tygodnia pracuje na pełnych obrotach. Do odbierania wniosków skierowano osoby, zajmujące się na co dzień czymś zupełnie innym. Drzwi oddziałów ARiMR były otwarte przez cały weekend. Dzisiaj wnioski będą przyjmowane aż do północy, chociaż rzecznik agencji, Iwona Musiał, zapewnia, że jeśli będzie trzeba to i dłużej. Wnioski zbierane są też w wybranych urzędach gmin, przez wydelegowanych pracowników ARiMR, po to, by rolnicy nie musieli jeździć do "powiatu".

Specjalne działania podejmowane przez służby rolne nie tylko dezorganizują prace agencji, ale też generują dodatkowe koszty. Niewielu jednak odważy się mówić o tym głośno.

- Szczerze mam już dość ciągłego przekonywania rolników, żeby przyszli złożyć wniosek. Akceptowałem to i bez szemrania angażowałem się w pracę w pierwszym roku po wejściu do Unii, a nawet jeszcze przed rokiem. Ale widzę, że taka sytuacja staje się normą - mówi anonimowo pracownik agencji.

W tym roku za opóźnienie częściowo odpowiedzialna jet Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, która miała wydrukować jeden z załączników potrzebnych do wniosku. Pod koniec marca PWPW powiadomiła ARiMR, że nie zdoła dotrzymać terminu. Agencja natychmiast zawiadomiła rolników, że mogą składać wnioski, a załącznik dostarczą później. Być może ta informacja nie do wszystkich dotarła.

OPINIA

INTERIA.PL: Dlaczego rolnicy z takim ociąganiem składają wnioski?

Prof. Jacek Kulawik, kierownik Zakładu Finansów Rolnictwa w Instytucie Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej:

Winę częściowo ponosi Państwowa Wytwórnia papierów Wartościowych. Prawdą jednak jest, że rolnicy zostali "rozpuszczeni" przez ARiMR, która od początku, od kiedy można starać się o dopłaty, traktuje ich jak nieporadne dzieci. Te wszystkie medialne kampanie informacyjne, które zachęcają, żeby jednak złożyli dokumenty, setki urzędników jeżdżących po wsiach, pomagając niemal każdemu z osobna wypełnić formularz, przyzwyczajają rolników, że wszystko mają podane jak na tacy.
Z drugiej strony można sobie wyobrazić jaki podniósłby się rwetes, gdyby ARiMR tak o nich nie zabiegał i w konsekwencji liczba wniosków byłaby niewielka. Oczywiście cała wina spadłaby na agencję.
To wszystko jednak nie tłumaczy dlaczego rok w rok trzeba rolników zachęcać, namawiać do sięgnięcia po dopłaty. Sądzę, że spośród wielu przyczyn istotny jest jeden prozaiczny powód: zwyczajny brak umiejętności zadbania o swój interes. Przyjmuje się, że odsetek osób przedsiębiorczych, zorientowanych, rzutkich to 8-10 proc.społeczeństwa. Myślę, że wśród rolników jest on jeszcze niższy.

A może dopłaty nie są aż tak atrakcyjne jak się przedstawia?

Nie, to nieprawda. W grę wchodzą ogromne kwoty - 7 mld zł rocznie. Wieś się dzięki dopłatom wzbogaciła. Po raz pierwszy od początku lat 90. zaczyna konsumować, coś kupuje, odkłada. Rolnicy naprawdę ciężko przeżyli transformację ustrojową. Dopłaty są więc dla nich rodzajem rekompensaty za tamten czas.
Ale system dopłat ma też i złe strony. Zainteresowanie otrzymywaniem pieniędzy z Unii zahamowało proces przemian własnościowych na wsi. Rolnicy nie sprzedają ziemi, bo liczą na pieniądze z dopłat. Kto chce kupić rolę, albo powiększyć posiadany już areał ziemski, ma wielkie problemy ze znalezieniem sprzedawcy.
Po drugie coraz silniejsza staje się grupa "rolników z Marszałkowskiej", takich osób, jak Paweł Piskorski i spółka, które kupują wielkie obszary ziemskie licząc na unijne pieniądze. To problem znany doskonale w innych krajach. W Niemczech grupa takich "rolników" stanowi 20 proc. wszystkich ubiegających się o dopłaty.

Rozmawiał: Eugeniusz Twaróg

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »