Becik krajowy i europejski

Ponieważ nie wypada, byśmy po przyłączeniu Polski do Unii Europejskiej się smucili, więc wszystko, co tylko wiąże się z tym wydarzeniem, nastraja nas optymistycznie, a w każdym razie tak nastrajać powinno.

Skoro wiadomo, iż jest taki rozkaz, to już się nie dziwimy, że media z wielkim entuzjazmem doniosły niedawno o utworzeniu bodajże tysiąca firm zajmujących się pisaniem wniosków do Unii Europejskiej o zapomogę. Ten tysiąc, to podobno dopiero początek, więc w perspektywie możliwe jest nawet, iż firmy piszące podania o zapomogi staną się wiodącą gałęzią naszej gospodarki. Aż człowiekowi dech zapiera, gdy pomyśli sobie, ileż to nowych miejsc pracy powstanie w takich firmach, a także w urzędach, które te podania będą musiały rozpatrywać, wszystko jedno - pozytywnie, czy odmownie. Jaka koniunktura może wytworzyć się w branży papierniczej, zwłaszcza w produkcji papieru tzw. prośbowego, kopert, spinaczy biurowych, atramentu i tak dalej. Jakże tu się nie cieszyć, już nawet niekoniecznie dlatego, że jest taki rozkaz, ale że wreszcie odkryjemy naszą narodową specjalizację gospodarczą. Niektóre narody, dajmy na to, Fenicjanie, żyły z handlu, to czemu inne nie mogłyby żyć z zapomóg? Jednak, skoro już rozmawiamy szczerze, to przyznam się, że na dnie tej radości pojawia się nutka bezkształtnego niepokoju. Skoro pisanie próśb o zapomogi do Unii Europejskiej jest takie korzystne, to rysuje się poważne ryzyko, że inne narody zaczną nas naśladować; stworzą setki tysięcy firm, które Unię Europejską zasypią podaniami o zapomogi. I co wtedy?

Reklama

Becikowe

Ta sytuacja przypomina trochę inicjatywę tzw. becikowego, a więc zasiłków wypłacanych z tytułu urodzenia dziecka. Inicjatywa becikowego pojawiła się jako reakcja na informacje, iż naród nasz, zamiast się rozwijać, zaczyna się zwijać, tzn. liczba zgonów już od kilku lat jest wyższa, niż liczba urodzeń. Pomysłodawcy tego zasiłku wyszli z założenia, że jeśli stworzy się materialne zachęty do rodzenia dzieci, to zawsze pojawią się ludzie, chcący z tych zachęt skorzystać, no i dzięki temu niebezpieczna tendencja demograficzna zostanie zahamowana, a może nawet odwrócona. Jest to rozumowanie w zasadzie logiczne, dopóki nie zapytamy, skąd właściwie władza publiczna będzie brała pieniądze na te zasiłki. Nietrudno się domyślić, że z podatków, wszystko jedno, czy będą nazywać się podatkami, czy jakoś inaczej. Oznacza to, że władza najpierw poodbiera potencjalnym ojcom i matkom trochę pieniędzy na konto owych zasiłków. Potem część tych pieniędzy zostanie przechwycona przez urząd, zajmujący się rozpatrywaniem podań o przyznanie zasiłku becikowego i sprawdzanie prawdziwości okoliczności przywołanych w prośbach. Jaka część? Dotychczasowe doświadczenia polskie i zagraniczne pouczają, że około trzech czwartych. Wreszcie jedna czwarta pieniędzy odebranych potencjalnym ojcom i matkom trafi w postaci zasiłków do tych, którzy połaszczyli się na becikowe.

Czy w ten sposób można zapobiec wspomnianej negatywnej tendencji? Obawiam się, że nie, a to z powodów wyłuszczonych przez Fryderyka Bastiata w książce "O tym co widać i o tym, czego nie widać". Ten francuski prawnik wywodzi tam, że owszem, być może niektórzy ludzie właśnie z powodu becikowego zdecydują się na dziecko i to dziecko wszyscy będą mogli zobaczyć. Jednak nikt nie zobaczy dzieci, które nie urodziły się, ponieważ władza odebrała ich potencjalnym rodzicom pieniądze, które w przeciwnym razie przeznaczyliby oni właśnie na ich wychowanie. To spostrzeżenie Bastiata sprawdza się na mnóstwie historycznych przykładów. Problem jednakże w tym, że zarówno władza, jak i większość ludzi koncentruje się na tym, co widać, podczas gdy na to, czego nie widać, w ogóle nie zwraca uwagi. Dlatego właśnie w systemie demokratycznym, opierającym się na powszechnym głosowaniu, prawo systematycznie się pogarsza, zarówno z punktu widzenia skutków ekonomicznych, jak i moralnych.

A jednak widać!

Inicjatywa becikowego w wielu środowiskach została skrytykowana. Tym bardziej zastanawiające jest, że wielu ludzi, słusznie krytykujących becikowe, jednocześnie wiąże nadzieje, może niekoniecznie własne, ale "dzieci i wnuków", a w każdym razie naszego państwa i jego gospodarki z Unią Europejską, która z tego punktu widzenia skonstruowana jest według identycznej zasady, co nieszczęsne becikowe. Ze wszystkich państw członkowskich ściąga się "składki", z których część przeznaczona jest na utrzymywanie rosnącego aparatu biurokratycznego, a reszta - na "subwencje" dla krajów członkowskich. Kraje te jednak o te subwencje, powstałe m.in. z pieniędzy przez nie same wpłaconych, muszą już się "ubiegać", podobnie jak w każdym państwie - przedsiębiorcy i obywatele. Pieniądze, podobnie jak przy becikowym, odbierane są od wszystkich, a częściowo zwracane tylko niektórym. Którym "niektórym"? Ano tym , którzy lepiej potrafią przekonać urzędników. Skoro udział w rozdzielanych pieniądzach zależy od umiejętności przekonywania urzędników, to nic dziwnego, że coraz mniejszym prestiżem (i wynagrodzeniem) cieszą się zawody służące pomnażaniu bogactwa, np. zawód inżyniera, a coraz większym - zawody służące przechwytywaniu bogactwa, np. zawód prawnika, czy lichwiarza. W tym przypadku działa również opisany przez Fryderyka Bastiata mechanizm, że szczęśliwców, którzy dzięki subwencjom z UE kupili sobie makagigi lub opłacili etaty administracyjne pozarządowej organizacji zawracania Wisły kijem, każdy może obejrzeć sobie w telewizorze. Nikt natomiast nie zobaczy miejsc pracy zlikwidowanych z powodu konieczności opłacenia składki członkowskiej do UE, bo tych miejsc pracy po prostu już nie ma, więc telewizja pokazać ich nie może.

Ale jeśli czegoś fizycznie nie widać, to nie znaczy, nie można zauważyć symptomów tamtej nieobecności. Według szacunków, co najmniej 28 procent PKB tworzy się w Polsce w szarej strefie. Setki tysięcy ludzi z całym poświęceniem oszukują i w inny sposób omijają niemądre prawa, dzięki czemu gospodarka funkcjonuje w miarę płynnie. Ale jeśli funkcjonuje, to przecież nie DZIĘKI staraniom władzy publicznej, a MIMO jej wysiłków. Podobne spostrzeżenie poczynił pewien prałat, oprowadzając Napoleona po pałacach watykańskich. W pewnym momencie cesarza coś rozgniewało i zawołał: "A więc zniszczę Kościół rzymski!", na co towarzyszący mu prałat odpowiedział: "Sire, my robimy to już od osiemnastu wieków i wciąż bez rezultatu". No a poza tym są jeszcze inne symptomy. Na przykład, gdzieś od roku 1995, w ramach przygotowań do członkostwa w UE, Polska zaczęła dostosowywać własne prawo do tzw. "standardów unijnych", tzn. własnymi słowami zapisywać unijne dyrektywy. W roku 1995 deficyt budżetowy wynosił 8 780 mln zł. W roku następnym - 9, 5 mld zł. W roku 1997 - 12 mld 220 mln zł. Rok później - już 14,4 mld. W roku 1999 zaplanowano deficyt na 12,8 mld, ale już w roku 2000 - na 15,4 mld zł. Kiedy proces "dostosowywania" ruszył z kopyta i Sejm zaczął uchwalać po 60 ustaw "dostosowujących" rocznie, deficyt w roku 2001 przekroczył już 20,5 mld zł, a w roku następnym jeszcze się podwoił, przekraczając 40 mld. W roku 2003 spadł do 38,7 mld, ale w roku ubiegłym przekroczył 45,2 mld zł. Na rok bieżący zaplanowano 35 mld deficytu, ale przecież każde dziecko wie, że dług samej tylko ochrony zdrowia wynosi 7-9 mld zł. Jest oczywiście możliwe, że to zbieżność czysto przypadkowa, ale wielu ludzi twierdzi, że w ogóle nie ma przypadków, tylko są znaki. Gdyby mieli rację, to co oznaczałoby takie równoległe narastanie deficytów budżetowych i długu publicznego w miarę wzorowego "dostosowywania" polskiego prawa do unijnych "standardów"? Warto zastanowić się nad tym pytaniem tym bardziej, że i z Niemiec dochodzą wieści skrzydlate o rekordowym (ponad 5 mln) bezrobociu, zaś unijny przyrost Produktu Krajowego Brutto już od wielu lat oscyluje wokół zera.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: Becikowe | deficyt | dziecko | zapomogi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »