Belka: Plany rządu nie zwiększą inflacji
Zdyscyplinowany budżet na 2012 rok stworzy szansę na poluzowanie polityki pieniężnej. Dziś główną przeszkodą w obniżkach stóp jest zbyt powolny proces spadku inflacji. Głównym tego powodem jest slaby złoty - ocenia Marek Belka, prezes Narodowego Banku Polskiego.
Obserwator Finansowy: Mamy nowy rząd, nowe otwarcie. Jak pan ocenia expose premiera Donalda Tuska?
Marek Belka: Dobrze, bo było ono skoncentrowane na sytuacji finansowej kraju.
- Po pierwsze, podjęło szereg problemów strukturalnych, premier obiecał reformy. Po drugie, potwierdziło ścieżkę konsolidacji fiskalnej. Po trzecie, przedstawiono w nim katalog rozwiązań, które mają pomóc w realizacji tego celu. No i społecznie właściwie nic nie można zarzucić temu planowi.
Coś szczególnego zwróciło pańską uwagę?
- Najważniejsza z punktu widzenia równowagi budżetowej jest zapowiedź podniesienia o dwa punkty procentowe składki rentowej po stronie pracodawców. To jest element najważniejszy, bo poza tym nie przedstawiono w nim wielu rozwiązań konsolidacyjnych, które przyniosłyby efekt w krótkim czasie. Istotna jest także zapowiedź wprowadzenia podatku od kopalin. Jeżeli traktujemy poważnie perspektywę wydobycia gazu z łupków, to taka danina jest absolutnie niezbędna. I trzeba ją wprowadzać teraz, a nie wtedy, kiedy wydobycie będzie już zaawansowane. Państwo musi być do tego przygotowane.
- Tak robią inne kraje, choćby Chile, gdzie środki z opodatkowania miedzi trafiają do specjalnego funduszu, który wspomógł tamtejszy system emerytalny. Być może u nas podobne rozwiązanie również byłoby potrzebne. To dobrze, że podatek od kopalin obejmie miedź i srebro. Myśmy jako Polska do tej pory postępowali trochę beztrosko zostawiając zbyt wiele profitów z wydobycia surowców.
- Premier zapowiedział też ograniczenie kosztownych ulg i przywilejów, co dotyczyć będzie przede wszystkim zamożnych o wyższych dochodach. Te wyrzeczenia nie będą zbyt wielkie - i słusznie, bo inaczej można byłoby zbyt mocno ograniczyć wzrost gospodarczy. Chodzi o to, żeby zrobić to, co najbardziej potrzebne dla równoważenia finansów publicznych, nic ponadto.
Premier nie przedstawił żadnej strategii wejścia Polski do strefy euro. Słusznie?
- Gdyby ją przedstawił w czasie, gdy strefą euro targa ostry kryzys, to byłby krytykowany za to, że to zrobił. Jedną rzecz trzeba sobie jednak powiedzieć: Polska ma w Unii Europejskiej nie tylko interesy ekonomiczne, ale też polityczne. Tych interesów politycznych nie da się realizować bez uczestnictwa w strefie euro. Kiedy mówimy, że nie chcemy euro to oznacza tylko tyle, że nie chcemy go takiego jakie jest dzisiaj.
Możliwa jest strefa euro w innym kształcie?
- Dzisiaj nie można wykluczyć żadnych scenariuszy, nawet rozpadu strefy euro. Ale determinacja ze strony niektórych jej członków - zwłaszcza Niemiec i Francji - żeby ją uratować jest olbrzymia. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że eurostrefa z tego powodu musi iść do przodu. Wielu obawia się Europy dwóch prędkości. Wolę Europę dwóch prędkości, niż całą w stagnacji. Tylko że my, ponieważ uważamy się za przyszłego członka strefy euro chcemy, żeby nasz punkt widzenia i nasze interesy były uwzględnione. Tak rozumiem wypowiedź premiera o tym, że Polska chce być silnym państwem w UE.
Wejście Polski do strefy euro to nie jest chyba jednak jakaś bliska perspektywa. Czy na przykład wprowadzanie złotego do systemu ERM2 byłoby dziś rozsądne?
- Wprowadzanie złotego do korytarza dopuszczalnych wahań dziś to recepta na zamieszanie na rynku walutowym. Wtedy rzeczywiście nie można byłoby już powstrzymać spekulacji. Inwestorzy chcieliby sprawdzić czy jesteśmy w stanie utrzymać złotego w korytarzu. Umieszczanie złotego w ERM2 obecnie nie miałoby sensu.
Czy taki model zacieśnienia fiskalnego zaproponowany przez rząd - w którym opodatkowuje się przede wszystkim dochody, a nie konsumpcję poprzez wzrost podatków pośrednich - może mieć wpływ na ścieżkę wzrostu gospodarczego w kolejnych kwartałach?
- Zobaczymy jaki będzie projekt budżetu. Na razie mamy zapowiedź, że deficyt finansów publicznych wyniesie około 3 proc. PKB w przyszłym roku. My w naszej ostatniej projekcji zakładaliśmy właśnie taki mniej-więcej deficyt. Co do samego budżetu na 2012 rok wiemy na razie tylko tyle, co mówi minister finansów. A mówi on, że nie wyobraża sobie, żeby deficyt budżetu centralnego był większy niż 35 mld zł. To może budzić lekki niepokój, bo oznacza wzrost deficytu w porównaniu do wykonania tegorocznego. I może sugerować, że rząd zakłada mocniejszą skalę zacieśnienia w innych podsektorach finansów publicznych, by osiągnąć deficyt całego sektora na poziomie około 3 proc. PKB. Trzeba to wyjaśnić.
- Natomiast cieszy mnie, że rząd nie planuje podwyżek podatków pośrednich. Gdyby do tego doszło byłby to impuls proinflacyjny.
Podwyżka składki rentowej, a w perspektywie i podatków dochodowych, nie tworzą takiego problemu?
- Te rozwiązania, które zapowiedział premier, są neutralne dla inflacji.
A może przyszłoroczny deficyt budżetu będzie jednak niższy niż 35 mld zł? NBP nie pomoże wpłacając duży zysk?
- Zacznijmy od tego, że szacunki wskazujące na zysk za ten rok rzędu 20-30 mld zł to jakieś nieporozumienie. To jest nierealne, zysk pewnie będzie co najmniej dziesięć razy mniejszy. Ile on dokładnie wyniesie zależy choćby od kursu złotego. Natomiast zwróciłbym uwagę na jeszcze jeden aspekt, czyli założenia makroekonomiczne, jakie zostaną przyjęte przy konstruowaniu budżetu na 2012 rok. Spekuluje się, że może on być oparty na prognozie wzrostu PKB na poziomie około 2,5 proc. To bardzo ostrożne założenie, stwarza szansę na pewną rezerwę w planowaniu budżetu w stosunku do jego późniejszego wykonania. I to dobrze.
Nie obawia się pan jednak, że niektóre z rozwiązań proponowanych przez rząd mogą spowolnić wzrost gospodarczy bardziej niż zakłada to projekcja NBP? Na przykład podwyższenie składki rentowej po stronie pracodawców - czy to nie ograniczy inwestycji?
- Może, ale ja bym nie przesadzał z takimi ocenami. Inwestycje w większym stopniu zależą od tego, jak przedsiębiorcy oceniają perspektywy gospodarcze, kształtowanie się popytu. Inwestycje rosną, tyle że w bardzo umiarkowanym tempie. Jednak w porównaniu do zeszłorocznego, bardzo niskiego poziomu, mamy wzrost.
Jaki powinien być teraz ruch agencji ratingowych względem Polski, skoro doczekały się w expose zapowiedzi postulowanych przez siebie reform?
- Jeśli te zapowiedzi zostaną zrealizowane to spodziewałbym się poprawy ratingów. Ale najpierw trzeba zapowiedzi te zrealizować.
Jednak reakcja rynku na expose była wstrzemięźliwa. Nie dziwi to pana?
- Sądzę, że inwestorzy czekają na wdrożenie tych planów. Poza tym sytuacja rynkowa jest dziś wyjątkowo niestabilna. Podejrzewam, że gdyby wystąpienie premiera było miałkie, złoty znacznie by stracił.
Skoro rząd zapowiada zacieśnienie fiskalne to polityka pieniężna może zostać poluzowana. Prawda, czy fałsz?
- Teoretycznie - prawda.
A praktycznie?
- To w dużej mierze będzie zależeć od tego, jak będzie się kształtować inflacja. Ale oczywiście, bardziej zdyscyplinowana polityka budżetowa otwiera możliwości poluzowania polityki pieniężnej w jakiejś perspektywie. To podręcznikowa zależność.
Jaka jest ta perspektywa? Przyszły rok?
- Nie chcę składać jakichś konkretnych deklaracji, ale niewykluczone, że tak. Dziś jesteśmy w takiej sytuacji, jeśli chodzi o politykę stóp procentowych, w której możliwe jest zarówno obniżanie stóp, jak i ich podwyższanie. Dobry projekt budżetu na przyszły rok, jego dobra implementacja, na pewno zwiększa prawdopodobieństwo obniżek stóp. Ale jest jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek więcej na ten temat powiedzieć.
Wspomniał pan o inflacji, jako o czynniku decydującym o kształcie polityki pieniężnej. Nie martwi pana fakt, że spadek inflacji następuje tak wolno?
- Oczywiście martwi. To był zresztą jeden z głównych powodów naszych interwencji na rynku walutowym. Słabszy złoty oznacza trudniejszą dezinflację. Inflacja spada powoli, ale tego się spodziewaliśmy, co widać w naszych projekcjach inflacyjnych. Faktem jest, że inflacja jest ciągle wysoka i dlatego nie powinno nikogo dziwić, że Rada Polityki Pieniężnej nie obniża stóp procentowych, choć wszyscy spodziewają się pogorszenia koniunktury.
Co obecnie jest najważniejszym czynnikiem ryzyka destabilizacji polskiej gospodarki?
- Słabością polskiej gospodarki jest zależność finansowania naszego wzrostu gospodarczego od kapitału zagranicznego. Nie jest to jakieś duże uzależnienie, zarówno akcja kredytowa nie jest nadmierna, a na rynkach aktywów nie mamy bańki spekulacyjnej, niemniej jednak o tej zależności trzeba pamiętać. Na szczęście na razie można powiedzieć, że polska gospodarka przy 4-procentowym tempie wzrostu zachowuje stabilność. Nie ma specjalnych napięć płacowych, oczywiście bezrobocie jest podwyższone, ale przecież tak naprawdę nie jest na jakimś dramatycznie wysokim poziomie.
- Gdyby nie to, że z zagranicy mogą nas spotkać jakieś nieprzyjemności, to moglibyśmy powiedzieć, że nasza gospodarka rozwija się w tej chwili prawidłowo. Ale nie musi być tak zawsze. Obserwowaniem potencjalnych ryzyk powinna zająć się rada ryzyka systemowego, która - mam nadzieję - powstanie.
Gdyby rada już działała czym zajęłaby się w pierwszej kolejności?
- Zapewne sytuacją w naszym systemie bankowym i kondycją zagranicznych spółek-matek polskich banków.
Co pan sądzi o koncepcji "udomowienia" banków?
- Przede wszystkim trzeba powiedzieć jasno: nikt nie planuje "skoku" na banki zagraniczne obecne w Polsce. Tu w ogóle nie o to chodzi. Cały czas podkreślam, że powinniśmy być bardzo zadowoleni z udziału kapitału zagranicznego w prywatyzacji polskich banków. To dało im kapitał, know-how. Ale dziś nie możemy udawać, że nie widzimy głębokiego kryzysu w europejskim systemie bankowym. Jego reperkusje widać też u nas, co jakiś czas rynkiem wstrząsają informacje, że ten, czy inny polski bank jest na sprzedaż. Musimy być na to przygotowani, polskie instytucje nie mogą być bierne w tym procesie. I nie chodzi tu tylko o nadzór bankowy, ale też o NBP, o rząd. W żadnym razie polskie banki nie mogą zostać osierocone.
Są już jakieś konkretne projekty rozwiązań? W środowisku bankowym mówi się na przykład o koncepcji utworzenia funduszu zasilanego resztówkami Skarbu Państwa...
- Projektów nie ma. Wszystkie możliwe koncepcje trzeba brać pod uwagę. Także te, o których czasami się mówi, że to jest piękna idea, tylko trudna do realizacji. Tak, realizacja będzie trudna. Może się na przykład okazać, że największą barierą będą oczekiwania cenowe sprzedających, którzy przecież potrzebują kapitału. Z drugiej strony trzeba się do tego przygotować, skoro nasze banki są jak perły w koronie zagranicznych grup bankowych, a niekiedy polski bank jest wart więcej niż cała grupa.
Jaka byłaby rola NBP w tym procesie? Bank centralny nie może chyba angażować się kapitałowo...
- Oczywiście, że nie może. Może natomiast pomagać płynnościowo, jeżeli ktoś będzie potrzebował takiej pomocy.
Czy upaństwowienie banków wchodzi w grę?
- Nie. Jestem przeciwny państwowej własności banków. Co wcale nie oznacza, że państwo nie może uczestniczyć w tym procesie. Ale nie zawsze to musi być uczestnictwo w sensie udziału własnościowego, wystarczy przecież aktywna postawa Komisji Nadzoru Finansowego, czy nasza, która może sprzyjać pewnym procesom.
Rozmawiali Krzysztof Bień i Marek Chądzyński