Chiński apetyt na amerykańskie aktywa
Globalne dysproporcje ekonomiczne bynajmniej nie zanikają. Wręcz przeciwnie - będą się powiększać. Dostatecznym wyzwaniem będzie już sama walka z konsekwencjami takiego stanu rzeczy dla gospodarki, ale - czego dowodzi grożąca nam perspektywa wybuchu "wojen walutowych" - o wiele bardziej niewygodne będą polityczne implikacje tej sytuacji.
Koniec końców, w tej historii chodzi przecież o własność i kontrolowanie imponujących szczytów światowej gospodarki. Te zmagania przegrają Stany Zjednoczone. Za to Chiny i inne rynki wschodzące zanotują kolosalne zyski.
Zdolność Chin do szybkiego i łatwego przejmowania amerykańskich aktywów w nadchodzących latach będzie tylko rosnąć. Gospodarka Państwa Środka może i stanowi zaledwie jedną trzecią amerykańskiej pod względem wielkości, ale za to rośnie co najmniej trzy razy szybciej.
Nawet jeśli zmniejszy się udział chińskich oszczędności (odzwierciedlanych przez ogromną nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących) w dochodzie narodowym tego kraju, to i tak gwałtowny wzrost tamtejszej gospodarki wpłynie na zwiększanie się udziału tej nadwyżki w dochodzie narodowym Stanów Zjednoczonych. Tym sposobem Chiny będą dysponować pieniędzmi na zakup stale powiększającego się wachlarza amerykańskich nieruchomości, akcji spółek i całych firm. W podobnej, korzystnej dla siebie sytuacji mogą znaleźć się również inne rynki wschodzące.
To właśnie jest cena, jaką przyjdzie zapłacić Ameryce za utrzymywanie deficytu na rachunku obrotów bieżących, podczas gdy kraje rozwijającego się świata odnotowują tak szybki wzrost. Jeśli obecne pokolenie amerykańskich konsumentów będzie nadal żyć ponad stan, "rodzinne srebra" USA trzeba będzie sprzedać Chińczykom i innym inwestorom z wschodzących rynków.
Ci, którzy pamiętają przejęcie kompleksu Rockefeller Center i Pebble Beach przez Japończyków, mogą zapytać: I co z tego? Gdyby USA miały faktycznie sprzedać swoje aktywa po zawyżonej cenie naiwnym inwestorom z krajów rozwijających się, w ostatecznym rozrachunku nabywcy ci ponieśliby straty, tak, jak wspomniani Japończycy w latach 90.
Niewykluczone jednak, że Chiny już dawno poszły za japońskim przykładem. Z tym, że inwestorzy z Państwa Środka nie kupili ani słynnego nowojorskiego kompleksu komercyjnego, ani kalifornijskich pól golfowych - ale pakiety dolarowych papierów dłużnych, lepiej znanych jako obligacje amerykańskiego Departamentu Skarbu.
Jeśli w przyszłości wartość dolara spadnie, wartość chińskiego holdingu liczona w renminbi będzie o wiele niższa, niż obecnie. Spadek wartości amerykańskiej waluty jest więc doskonałym sposobem, by USA mogły wykręcić się od zobowiązań wobec swoich zagranicznych wierzycieli.
Właśnie to "niewywiązanie się z płatności" jest dzisiaj kluczową kwestią debaty o wojnach walutowych. Gdyby wartość dolara w stosunku do renminbi spadła - chociażby wskutek wdrożenia agresywnego programu luzowania ilościowego - Chiny poniosłyby straty na obligacjach rządu USA i innych lichych amerykańskich papierach, których są posiadaczami.
Dlaczego Chiny miałyby godzić się na tolerowanie tego typu strat? Jako najludniejsza, najszybciej rosnąca i druga co do wielkości gospodarka świata, dysponująca prawdopodobnie największymi rezerwami finansowymi, może skutecznie oprzeć się walutowym warunkom stawianym przez Waszyngton. W miarę, jak chińska nadwyżka budżetowa będzie wzrastać w stosunku do rozmiaru amerykańskiej (i światowej) gospodarki, zasadniczym wyzwaniem dla Pekinu - w wymiarze zarówno politycznym, jak i finansowym - stanie się sposób ulokowania tych oszczędności.
Zważywszy na fakt, że inwestowanie w obligacje amerykańskiego rządu stawia Chiny w obliczu ogromnego ryzyka związanego z ruchami kursu waluty - przy czym, jeśli zajdzie taka potrzeba, USA zawsze mogą włączyć maszyny drukarskie - Pekin będzie musiał wziąć pod rozwagę inne opcje inwestycyjne.
Chiny już w tej chwili kupują w Afryce aktywa w postaci towarów. Ich koncerny energetyczne finalizują umowy na realizacje inwestycji w Brazylii. W ten sposób zwiększają swoje polityczne i gospodarcze wpływy w tych częściach świata, które są postrzegane jako "podwórko Ameryki". Chińskie firmy przejęły również Volvo Cars (od koncernu Forda) i dział komputerów osobistych IBM.
To tylko kwestia czasu, kiedy Chiny powezmą jeszcze większe zainteresowanie kupnem bardziej "rzeczywistych" amerykańskich aktywów - firm i nieruchomości - których wartość dolarowa, w przeciwieństwie do obligacji, może znacznie wzrosnąć, gdyby na światowych rynkach nastąpił spadek kursu waluty USA.
Jeśli Chińczycy stracą entuzjazm do kupowania amerykańskich papierów dłużnych, jedynym sposobem, w jaki USA będą mogły sfinansować swoją wybujałą konsumpcję, będzie wystawienie na sprzedaż kolejnych "rodzinnych srebrach". Niewykluczone, że Ameryka znacznie skorzysta na tych transakcjach, tak, jak w przypadku japońskiego rekonesansu.
Jeśli jednak USA nie zdecydują się na ten krok, ryzykować będą nie tylko umiarkowany spadek kursu dolara, ale jego krach, co zrujnuje amerykańskie rezerwy walutowe i zakwestionuje udział Ameryki w wyścigu o kurczące się światowe bogactwa naturalne.
Globalne dysproporcje nie skutkują jedynie krótkoterminową niestabilnością gospodarczą. W istocie odzwierciedlają one przemieszczanie się płyt tektonicznych Ziemi, który to proces doprowadzi z czasem do erozji amerykańskiej potęgi i wpływów.
Stephen King
Autor jest głównym ekonomistą banku HSBC
Tłum. Katarzyna Kasińska