Co powinni o nas sądzić Europejczycy?

Na najważniejszą sprawę, to jest promocję gospodarki, od lat nie ma spójnego i konsekwentnie realizowanego pomysłu. Przed 1939 r. cały polski aparat dyplomatyczny, ambasady i konsulaty, współdziałał w promocji polskiego eksportu, bowiem takie priorytety przyjmowali kolejni przedwojenni ministrowie spraw zagranicznych. I były efekty, mimo zniszczenia kraju podczas I wojny światowej.

Na najważniejszą sprawę, to jest promocję gospodarki, od lat nie ma spójnego i konsekwentnie realizowanego pomysłu. Przed 1939 r. cały polski aparat dyplomatyczny, ambasady i konsulaty, współdziałał w promocji polskiego eksportu, bowiem takie priorytety przyjmowali kolejni przedwojenni ministrowie spraw zagranicznych. I były efekty, mimo zniszczenia kraju podczas I wojny światowej.

W ciągu ostatnich 15 lat - jak informuje prof. dr Aleksander H. Krzymiński, były wieloletni pracownik handlu zagranicznego, naukowiec, a w początkach lat 90. wiceminister spraw zagranicznych - kolejni ministrowie spraw zagranicznych odżegnywali się od działania na rzecz promocji polskiej gospodarki! Prof. Krzymiński alarmuje, że "otwarcie" gospodarki polskiej dokonało się tylko na import. Placówki dyplomatyczne (na przykład Niemiec) udzielają firmom niemieckim bardzo wyczerpujących i szczegółowych informacji gospodarczych i prawnych o Polsce, traktując to jako swoją powinność. My jesteśmy ponad to: naszym zawołaniem są Penderecki, Katyń, dekomunizacja i "Solidarność".

Reklama

Kupcy obrazu

Błędem jest promowanie kraju w zakresie, w jakim mogą postrzegać nas elity kulturalne - jako potencjalnych partnerów gospodarczych. Ważny jest odbiór kraju i stereotyp polskiej gospodarki obowiązujący w kręgach gospodarczych. Ale i tu popełniamy błędy. Potoczne wyobrażenie rodzimych działaczy o polskiej gospodarce jest takie, że mamy dobrą opinię w świecie ekonomii dzięki ostrożnej polityce pieniężnej. Taki obraz sprzyja tylko spekulantom finansowym i eksporterom do Polski! Co oznacza drenujące kontakty gospodarcze... Wszyscy pozostali partnerzy (inwestorzy strategiczni, importerzy z Polski etc.) mogą traktować wysokie oprocentowanie i brak zainteresowania polskich banków akcją kredytową (poza wysoko oprocentowanymi pożyczkami konsumpcyjnymi) jako utrudnienie we współpracy z eksportującymi partnerami polskimi, a brak informacji o naszej gospodarce - jako wyraz braku zainteresowania kraju w rozwijaniu swego udziału w międzynarodowym podziale pracy.

Jeśli coś się tak naprawdę liczy w złożonym obrazie Polski jako partnera gospodarczego, to jedynie opinia wynikająca z rankingu konkurencyjności gospodarki. Katastrofalna: po 10 latach transformacji, w 2001 r. na liście 60 krajów klasyfikowanych przez szwajcarski instytut IMD, Polska pod względem ogólnej konkurencyjności znajdowała się na 47 pozycji, rok później poprawiła wynik, przesuwając się na 45 pozycję, ale do 2004 r. zdołaliśmy spaść na 56. miejsce, które dzielnie utrzymaliśmy w rankingu na rok 2005. Nie dość tych ran: ostatnie pozycje, mianowicie 59 i 60, zajmuje Polska w zakresie wiarygodności menedżerów (ale 12 pozycję pod względem wysokości ich zarobków!) i etyki działania firmy (niska motywacja pracowników, słaby marketing, fatalne stosunki pracy, braki w stosowaniu "ładu korporacyjnego"). Estonia jest na 26 miejscu, a duży postęp zrobiły także Czechy i Węgry. Jak skomentował to współpracujący z IMD naukowiec z SGH, dr Bogdan Radomski, na tak niskie notowania wpłynęła m.in. bardzo pesymistyczna ocena przez wypełniających ankietę menedżerów rozwoju sytuacji politycznej w Polsce. Dochodzi jeszcze inny światowy wskaźnik rankingowy (Transparency International), mianowicie przekupstwa urzędników. Tu też znajdujemy się na poczesnym miejscu - wśród krajów uważanych za najbardziej skorumpowane, na równi z krajami azjatyckimi i afrykańskimi.

To już nie zabawa, tu nie pomoże bigos, Wieliczka, a nawet Chopin z Bairdem, wspomagani przez Miłosza, Wałęsę i wielkiego Papieża Polaka. Nie pomoże też nasza historyczna martyrologia zaborów i walki z reżymami totalitarnymi. Tu trzeba się wziąć do roboty nad promocją twardej materii gospodarki. Poza syntetycznymi (i przez to dostępnymi dla każdego) wskaźnikami, na przykład rankingowymi, mamy do czynienia z powstawaniem nowych stereotypów. Jestem przekonany, że zanim nawet przeciętna światowa średnia firma przejdzie do zbierania informacji w celu porównania możliwości i warunków działania na rynkach innych państw, najpierw dokonuje intuicyjnego wyboru na podstawie opinii publicystów czy wspomnianych rankingów, w ogóle pomijając kraje, które bez wnikania w szczegóły uznaje za nieodpowiednie. I tu Polska traci na starcie, gdyż samo rozpowszechnianie rozbudowanych informacji statystycznych czy prawnych nie wystarczy. Jeśli po wielu zamożniejszych firmach średnich jeszcze można spodziewać się racjonalnych działań przy wyborze partnera gospodarczego, w przypadku firm małych i mikro przedsiębiorca nie ma ani możliwości, ani pieniędzy, ani czasu, aby zajmować się wnikliwszymi badaniami.

Obraz każdego kraju jest trudny do kreowania; jest wielopłaszczyznowy, z odmiennymi składowymi na każdej płaszczyźnie. Często istnieją też w państwie czy narodzie zasadnicze rozbieżności co do tego, co naprawdę należy promować i z jakimi obcymi niekorzystnymi wyobrażeniami walczyć; z jakimi wyobrażeniami historycznymi i bieżącymi społecznymi, cywilizacyjnymi i politycznymi polemizować i jakimi się posługiwać. Jednak promocja gospodarki jest płaszczyzną niepodlegającą dyskusji i na niej powinny się koncentrować działania; reszta pojawi się poniekąd sama. Udział Polski w światowym eksporcie wynosi 0,32 proc. - mniej niż za czasów PRL. Niewielkim pocieszeniem dla polskich polityków będzie zapewne okoliczność, że w zgodzie z tradycją polskiej państwowości powtarzamy tu lekcję II RP z takim samym udziałem w eksporcie (0,32 proc.). Tylko że wtedy Polska była krajem o wiele bardziej zacofanym i o jeszcze gorszej strukturze gospodarki, z gorzej wykształconym społeczeństwem i ogólnie niższymi kwalifikacjami siły roboczej.

Fragmenty dzieła

Promocja Polaków i ich państwa, kraju i społeczeństwa, gospodarki i cywilizacji w ogóle - nie wystarcza. Trzeba promować także regiony, i to z paru powodów.

Przykład: zdesperowany brakiem perspektyw gospodarczych prezydent Koszalina, regionu poligonów i upadłych byłych PGR-ów, lasów i ostatnio rozwijającej się agroturystyki, udał się na jakąś wystawę do Pekinu. Tam każdemu, kto chciał słuchać, opowiadał o Koszalinie, jego okolicach i walorach, aż Chińczycy poprosili go o wskazanie w atlasie, gdzie jest ten Koszalin: pokazał palcem. Gospodarze z szacunkiem odnotowali, ze to niespełna 300 km od... Berlina. W efekcie działa już w Koszalinie 12 chińskich firm produkcyjnych, a plany mówią o sprowadzeniu dalszych, nawet 100! Wynika z tego - tak jak z ogólnych zasad promocji czegokolwiek - że należy dywersyfikować przekaz. Promocja regionów o zróżnicowanych możliwościach gospodarczych i walorach umożliwi uszczegółowienie informacji adresowanych do sfer gospodarczych, wspieranych na wyższych piętrach promocją ogólnego wizerunku Polski.

Jacek Andrzej Likowski

Fundusze Europejskie nr 5(12)/2005

Fundusze Europejskie
Dowiedz się więcej na temat: europejczycy | promocja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »