Co z tą Rosją po wojnie? Na brak planu Zachód nie może sobie pozwolić. "Może być jeszcze gorzej"

Zachód ma jasny pogląd na to, co będzie z Ukrainą. Najpierw wygrana wojna, potem odbudowa, demokracja, członkowstwo w Unii i prawdopodobnie w NATO. Mimo że każda scena tego scenariusza niesie sporo trudności i ryzyk, to mniej więcej wiadomo co i jak. Z drugiej strony, politycy dopiero zaczynają myśleć o scenariuszu dla przegranej Rosji. Więc co z tą Rosją po wojnie?

Cofnijmy się nieco w przeszłość do zamierzchłych czasów, w dawno minionym tysiącleciu. Na zajęcia (wtedy obowiązkowe) z przysposobienia obronnego wchodzi, spóźniony, major Ludowego Wojska Polskiego. Poczciwy trep, który by nawet muchy nie skrzywdził. - A czy wy wiecie - przemawia do męskiego plutonu sanitariuszek - że umarł Leonid Breżniew?

Przez salę przeszedł szmer niedowierzania połączony z tłumionym krzykiem radości. Tak jakby każdy chciał zerwać się z krzesła i krzyczeć: "hurra!", ale nie miał aż tak husarskich skrzydeł. - Tak, tak, ale nie ma się z czego cieszyć - powiedział major, na którego ustach i tak wykwitł niekłamany uśmiech radości. - Może być jeszcze gorzej - dodał.

Obiegające światowe media informacje, a to o skaczącej lewej nodze Putina, a to o wibrującym lewym uchu, a to ręce, są odpowiedzią na zapotrzebowanie tlącej się w ludziach nadziei. I - choć razi to nasze kulturowe tabu - wiadomo, czego Putinowi życzymy. Nie zmienia to jednak faktu, że Rosja nie podzieli losu Putina i kiedy go nie będzie, ona będzie dalej. Zajmuje jedną szóstą świata i po prostu jest za duża.

Reklama

- Ani USA, ani Zachód nie chcą kontrolować ani zniszczyć Rosji - powiedział w przemówieniu w Warszawie prezydent USA Joe Biden. Te słowa miały niewątpliwie uspokoić i rosyjskie elity, i samych Rosjan. Zaprzestańcie niedopuszczalnej agresji, a gdy ułożycie swoje sprawy po swojemu, my nie będziemy się do tego wtrącać.

Najważniejsze informacje w raporcie Interii „Ukraina-Rosja” 

O Rosji wiemy za mało

Sprawa nie jest jednak taka prosta, bo jest bardzo prawdopodobne, że i USA, i Zachód mają bardzo małe rozeznanie na temat tego, co się dzieje w Rosji. Mało wiedzą o tym, co chodzi po głowach członkom elity władzy, czy w społeczeństwie. W latach, kiedy umierał Leonid Breżniew, "kremlinolodzy" i "sowietolodzy" to były bardzo poważne i szanowane profesje. Dodajmy, że do najwybitniejszych w tym fachu należał ojciec obecnego ambasadora USA w Warszawie, Zbigniew Brzeziński. Profesje te wymarły po upadku "żelaznej kurtyny", a widać teraz, że byłyby bardzo potrzebne.

Można być optymistą i powiedzieć, że sprawa nie jest przegrana, ktoś nad tym wszystkim czuwa, amerykański wywiad wiedział i ostrzegał sojuszników, że Rosja planuje inwazję na Ukrainę już w listopadzie 2021 roku. Zgoda, odpowiednie przygotowania, ruchy wojsk, zaopatrzenie, logistykę itp. można zobaczyć odpowiednio wyposażonym okiem i wyciągnąć wnioski. Trudno jednak zobaczyć w ten sposób, co się dzieje w głowach ludzi i jakie decyzje będą skłonni podejmować. Z nimi trzeba rozmawiać. A teraz to będzie najważniejsze.

Tymczasem po przegranej wojnie, czy też po śmierci Putina (drugie może być równoznaczne z pierwszym) Rosja może przypominać wulkan w erupcji. A wiemy, że jest to bardzo duży wulkan. I właśnie na różne scenariusze erupcji świat, a Zachód w szczególności, powinny się przygotować. Trzeba już teraz zaprząc umysły ludzi i sztuczną inteligencję, żeby tworzyły scenariusze gier przyszłości i szacowały ich prawdopodobieństwo. By podsuwały pod nos politykom i marszałkom projekty reakcji na możliwe wydarzenia. 

Wiara w piękną twarz Rosji jest złudna

Jakie mogą być te scenariusze? Spróbujmy je narysować, choć przyznając z całą pokorą - będzie to niezdarny rysunek, zrobiony bardzo grubą kreską. Do subtelniejszych cieniowań przydaliby się teraz właśnie "kremlinolodzy".  

Rosja ma swoją piękną twarz i żadnej dyktaturze, nawet stalinowskiej, nie udało się wypalić do gołej ziemi np. dziedzictwa "Sowriemiennika". Liczyć jednak na to, że czytelnicy Aleksandra Hercena stanowią w rosyjskim społeczeństwie większość jest pewną naiwnością. Eksperyment z demokratyzacją skończył się dyktaturą Rad i rządami Stalina, a w kolejnej odsłonie puczem Janajewa, a potem skrajnie bałaganiarskimi, choć bardzo korzystnymi dla Polski rządami Borisa Jelcyna.

Wszystko pozamiatał Putin i - powiedzmy uczciwie - nie rządził wbrew poparciu Rosjan. Dokonał rewolucji na miarę Lenina, bo utworzył fundamenty nowego ustroju - silną oligarchiczną i kleptokratyczną strukturę, pozwalająca wybranym kraść, a jemu efektywnie zarządzać państwem i gospodarką. Dodajmy na marginesie - Putin ma pod tym względem tu i ówdzie całkiem zdolnych naśladowców.

Co ważne - gospodarka bazowała na sektorze energetycznym i surowcowym, dzięki czemu Rosja stała się niezbędna Europie, a Europa była wręcz zakładniczką Rosji. Rosja mogła stawiać żądania. Europa nie zareagowała adekwatnie ani na atak cybernetyczny na Estonię w 2007, ani na aneksję Krymu w 2014 roku.

Trudno spodziewać się, żeby po Putinie szanse na demokrację w Rosji zakwitły jak maki na śniegu. Jest też mało prawdopodobne, żeby Rosjanie poukładali swoje sprawy na zachodni wzór. A będzie ich boleć coś o wiele bardziej niż bieda. Utrata poczucia, że są cząstką wielkiego imperium.

Putin stworzył nowy ustrój państwa

Jeżeli do zmiany władcy w Rosji dojdzie w wyniku pałacowego zamachu lub też (co w ostatnich czasach jest rzadkością) naturalnej śmierci dyktatora, trudno oczekiwać, żeby na nowego władcę namaszczony został ktoś, kto myśli inaczej niż elity, selekcjonowane przez ostatnie dziesięciolecia.

Dodajmy ważną rzecz - jak oni myślą, jakie procesy zachodzą w ich głowach w obliczu nadciągającej klęski, tego naprawdę nikt nie wie i prawdopodobnie jest to największa słabość Zachodu. Być może są tam różne frakcje i niektóre z nich należałoby wspierać? Wysoce prawdopodobne jest jednak, że środowisko namaści tylko tego, kto zagwarantuje mu kleptokratyczne przywileje. A to znaczy, że nawet przegrana Rosji nie będzie oznaczać zmiany ustroju w tym państwie. A to znaczy, że - jak to powiedział kiedyś major LWP - może być jeszcze gorzej.

Gdy popatrzeć z perspektywy dłuższego czasu, Rosja jest najstarszym istniejącym obecnie globalnym imperium. Jeśli za datę jej globalnych aspiracji przyjąć założenie Petersburga po przegnaniu Szwedów ze wschodniego wybrzeża Bałtyku, istnieje od czasów, kiedy Amerykanie nawet nie wiedzieli, że są Amerykanami. Istnieje pomimo najkrwawszej rewolucji i dwóch najkrwawszych wojen w historii. Ta imperialna potęga daje Rosjanom z Moskwy, sławnej guberni saratowskiej i z Magadanu poczucie dumy i wspólnoty.

Jak zdenuklearyzować Rosję

Imperialna potęga Rosji, wobec od lat coraz mniej konkurencyjnej gospodarki i mizernej soft power, ma jeden fundament. To prawie 6 tys. głowic nuklearnych, którymi można zniszczyć cały świat kilkadziesiąt razy. Denuklearyzacja Rosji jest hasłem, które chodzi po głowach politykom. Mówił o tym choćby Petro Poroshenko, były prezydent Ukrainy, podczas Europejskiego Kongresu Finansowego w lecie zeszłego roku. Tylko jak to zrobić? Warto jednak się nad tym zastanawiać.

- Nie sądzę, jak niektórzy, że powinniśmy dążyć do całkowitego pokonania Rosji, atakując Rosję na jej własnej ziemi. Ci obserwatorzy chcą przede wszystkim zmiażdżyć Rosję. To nigdy nie było stanowisko Francji i nigdy nie będzie nasze" - powiedział prezydent Francji Emmanuel Macron gazetom "Le Figaro", "Journal du Dimanche" oraz rozgłośni France Inter przed niedawną monachijską konferencją bezpieczeństwa.

Tylko że w przeciwnym razie nuklearna, pokonana i stale słabnąca Rosja może dyszeć żądzą zemsty. A ta może znaleźć podatną glebę społeczną, jak kiedyś w Republice Weimarskiej. Ułożenie stosunków z takim państwem, zapewnienie mu "gwarancji bezpieczeństwa" (także Macron parę miesięcy wcześniej) i uzyskanie od niego wiarygodnych gwarancji bezpieczeństwa będzie czymś bardzo mało prawdopodobnym. Więc może trzeba będzie inwestować w Rosję i przepalać miliardy, by kupić pokój i spokój? No tak, ale to już było. I nic nie dało ani Rosji ani Zachodowi.   

A może jednak lepiej, że Rosja jest, niż gdyby jej w ogóle nie było? Może Rosja jest światu potrzebna? Bo - może być jeszcze gorzej? Zwracał na to uwagę podczas monachijskiej konferencji prezydent-elekt Czech Petr Pavel. mówiąc, że jeśli Rosja upadnie po wojnie, Europa może mieć wiele problemów, bo "nie będzie z kim negocjować gwarancji bezpieczeństwa i nie będzie z kim pracować nad przyszłą architekturą bezpieczeństwa w Europie".

- Nie chodzi o oczekiwanie najlepszego, chodzi o to, żeby być przygotowanym na najgorsze. Wraz z upadłą Rosją będziemy mieli wiele, wiele problemów, których teraz nie bierzemy pod uwagę - dodał Petr Pavel.  

Czy dezintegracja imperium nam się opłaci?

Bo może się okazać, że przegrana wojna przyspieszy dezintegrację imperium, powstałego w wyniku podboju innych państw i narodów, jak w swoim czasie Polska. Wymykały się one z objęć imperialnej Rosji od czerwca 1989 roku, czyli polskich wyborów, korzystając z osłabienia władzy centralnej w Moskwie. Putin nie tylko tę dezintegrację powstrzymał, ale zapragnął ją odwrócić. Tuż przed napaścią przedstawił USA ultimatum - albo wojna, albo zgoda na odbudowę radzieckiej strefy wpływów.

Przegrana wojna i upadek Putina mogą nadać nowy bieg dezintegracji imperium. Już teraz byłe republiki radzieckie, jak powiązany z Rosją układem bezpieczeństwa Kazachstan silnie do jej poczynań się dystansują. Ale samą Federację Rosyjską zamieszkuje ponad 100 narodów. Podobnie jak cały Zachód nie wiemy prawie nic o świadomości narodowej Czuwaszów, Baszkirów lub Tuwińczyków. Nie wiemy, czy zechcą być u siebie, czy mimo nadarzającej się historycznej okazji pozostać na łonie matuszki.

Do tego dochodzą jeszcze inne ryzyka - związane z możliwością pojawienia się lokalnych watażków, którzy zapragną powiedzieć - to jest moje. Zagarną trochę ziemi bogatej w nikiel lub gaz, co da im wymarzone bogactwo, a przy okazji po kilka - kilkanaście głowic. To są problemy, które już teraz musimy brać pod uwagę. Negocjować z choćby kilkunastoma quasi-państwami nuklearnymi zbiorową architekturę bezpieczeństwa? Tego nikt nie przerabiał.

Biden kreśli oś sporu. Od wojny w Ukrainie zależą losy wolnego świata

Kilka minionych wojen, które USA lub sojusznicy spektakularnie wygrali (Irak, Libia) zakończyło się tragicznym w skutkach zamętem, bo nie było planu co dalej. Jakkolwiek byśmy nie chcieli uspokajać Rosjan, że nikt im Leopardem nie wjedzie do domu, na Rosję trzeba mieć plan. Na brak planu Rosja jest po prostu za duża.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna w Ukrainie | Rosja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »