Czy możemy nie kupować gazu i ropy z Rosji?
Krym stał się częścią Federacji Rosyjskiej. Ale wciąż trudno prorokować, jak będzie rozwijała się sytuacja w konflikcie ukraińsko-rosyjskim. Sporo mówi się o możliwościach nałożenia sankcji na Rosję. Pierwsze tego typu decyzje zostały już zresztą podjęte. Zakaz wjazdu prominentnych polityków i przedsiębiorców, wykluczenie Rosji z Grupy G8, zahamowanie procesu przystąpienia tego kraju do OECD itp. Najdotkliwsze byłoby oczywiście wprowadzenie zakazu importu rosyjskiej ropy i rosyjskiego gazu.
Wydaje się to w praktyce nierealne. Ale zastanówmy się, czysto teoretycznie, czy wykonalne. Także w kontekście sytuacji Polski.
Dochody ze sprzedaży ropy i gazu stanowią około 60 proc. wpływów do rosyjskiego budżetu. Brak tych dochodów oznaczałby zatem katastrofę finansów publicznych. Jest to jednak broń obosieczna, biorąc pod uwagę uzależnienie większości krajów Europy od rosyjskich nośników energii. Czy zatem Stary Kontynent jest na nie skazany? Najkrócej mówiąc: nie. Jeśli weźmiemy pod uwagę dzisiejsze możliwości produkcyjne i rezerwy proste, które stosunkowo łatwo można by było uruchomić, to z pewnością ani ropy, ani gazu nie zabraknie. Nie mówiąc już o olbrzymim potencjale amerykańskich złóż łupkowych. Warto w tym miejscu przypomnieć że od połowy lat 70., czyli od wielkiego kryzysu naftowego, w Stanach Zjednoczonych obowiązuje zakaz eksportu ropy. Można tylko, za specjalnym zezwoleniem władz, sprzedawać za granicę produkty przetworzone. I pomimo tego ewidentnego ubytku po stronie popytu świat, delikatnie mówiąc, jakoś sobie radził.
Dzisiaj Stany Zjednoczone dysponują potężnymi nowymi złożami i są coraz większym producentem. Jeszcze pod koniec roku 2013 na poważnie zaczęto w Ameryce dyskutować nad sensem obowiązywania wspomnianych zakazów. Tak czy inaczej, świat bez rosyjskiej ropy i bez rosyjskiego gazu sobie poradzi. Ale to teoria. A co stałoby się w praktyce?
W pierwszym okresie, dni, tygodni, może nawet miesięcy, doszłoby zapewne do wyraźnego wzrostu cen. O ile? Trudno prorokować. Przestawienie się na nowe źródła musiałoby zająć trochę czasu, a poza tym, a może to jest najważniejsze, do głosu doszliby spekulanci. Takiej okazji nie można nie wykorzystać. W sytuacji zagrożenia łatwo rozkręcić panikę, a jej konsekwencją musiałoby być wyraźne podrożenie zarówno gazu, jak i ropy. Obserwowaliśmy to aż nadto często, także w ostatnich latach. Na silnych ruchach cen można przecież zarobić. Trzeba zatem te silne ruchy wywołać. To brutalne, ale prawdziwe.
Po drugie, nie wiemy tak naprawdę, jak zmieniłyby się ceny w długim terminie. Co do ropy, to nie ma argumentów za tym, że musiałaby ona jakoś dramatycznie podrożeć. W przypadku gazu sytuacja jest jednak nieco bardziej skomplikowana. Wiemy, że na przykład gaz z amerykańskich łupków nie jest drogi. Ba: jest czterokrotnie tańszy niż ten kupowany w Gazpromie. Jego cena w ostatnim roku oscylowała wokół 100 dol. za 1000 m3, ale było już nawet poniżej 80 dol. Przypomnijmy, że my płacimy Rosji około 400 dol.
Ale trzeba by było ów amerykański gaz do Europy przewieźć. To samo dotyczy zresztą na przykład gazu katarskiego, ze źródeł tradycyjnych. Wcześniej trzeba go zatem skroplić. Trzeba dysponować portami do załadunku, statkami do przewozu i portami do rozładunku. A potem dostarczyć go do ogólnodostępnej sieci. Ile to wszystko może kosztować - to zależy od skali działania, tempa, upowszechniania technologii itd. Ale możemy przyjąć, że taniej niż dzisiaj z pewnością nie będzie. Delikatnie mówiąc. Szacunki, z którymi spotkamy się obecnie, mówią o cenie od 400 dol., ale to wersja ultra optymistyczna, do stawki nawet ponad 650 dol. za 1000 m3.
Mało tego: we wszystkich rozważaniach podkreśla się stabilizujący rynek wpływ amerykańskich zasobów. Ale przecież nie wiemy, jaką decyzję podjęłyby Stany Zjednoczone. Dzięki tanim nośnikom energii ich gospodarka, szczególnie przemysł, ma dzisiaj dodatkowy atut w walce konkurencyjnej. Czy USA zdecydowałyby się ten atut ograniczyć? Czy etyka i moralność zwyciężyłyby z kwestiami ekonomicznymi i walką konkurencyjną?
Bez rosyjskiego gazu i rosyjskiej ropy przeżyjemy. Ale skutki rezygnacji z tego źródła byłyby bardzo poważne. Odczulibyśmy je wszyscy: zarówno my - indywidualni odbiorcy - jak i cała gospodarka, a zatem w konsekwencji my, obywatele. Na dzisiaj są to jednak tylko czysto teoretyczne rozważania. Jedno jest pewne: bez względu na to, jak zakończy się kryzys ukraińsko-rosyjski, cała Europa, nie tylko Polska, powinna stworzyć i realizować długoterminową strategię dywersyfikacji źródeł energii.
Marek Zuber
Autor jest ekonomistą i analitykiem rynków finansowych, czołowy polski komentator ekonomiczny