Czy planeta udźwignie więcej Ameryk?
Oto świat z trzema Amerykami. Trzema gigantycznymi potęgami gospodarczymi, których obywatele kupują, sprzedają i konsumują, realizując swoją wersję amerykańskiego snu. Trudno to sobie wyobrazić? Ekonomiści twierdzą, że do tego właśnie zmierzamy.
Powszechnie uważa się, że Chiny wyprzedzą Stany Zjednoczone i staną się największą na świecie gospodarką w ciągu dwudziestu lat. A do 2050 r. Indie będą tak samo duże.
Ta perspektywa ekscytuje wielu ludzi - przede wszystkim biznesmenów, ale również azjatyckie rządy. Po wielu latach ciężkiej pracy i walki, setki milionów ludzi stoi u progu dostatku dostępnemu klasie średniej.
Jeśli obecne tendencje się utrzymają, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewają się zwiększenia wydajności światowej gospodarki sześcio-, siedmiokrotnie między 2005 a 2050 rokiem. Łączny PKB Azji wzrośnie wówczas z obecnych ok. 30 bilionów dolarów do mniej więcej 230 bilionów. To zdumiewający wynik. Ale czy naprawdę pożądany i czy w ogóle możliwy?
Jeżeli do Stanów Zjednoczonych dołączą dwie kolejne tak duże masy gospodarcze (czy raczej większe, ponieważ jak wskazują obecne trendy, gospodarka amerykańska rozrośnie się trzykrotnie do połowy stulecia), nasza planeta będzie niewyobrażalnie obciążona. Zdolność regeneracyjną Ziemi już przekroczyliśmy, jednak ledwo się to uwzględnia w prognozach gospodarczych dotyczących wzrostu.
Weźmy energię. Jeśli Chiny i Indie będą wykorzystywać tyle energii na mieszkańca, ile zużywają Amerykanie, całkowite zużycie przez nich energii będzie 14-krotnie większe niż w Stanach Zjednoczonych.
Nawet jeśli Azjaci ograniczyliby się do niższych, europejskich poziomów zużycia energii, nadal będą zużywać od ośmiu do dziewięciu razy tyle mocy, co Ameryka dzisiaj.
Jakby na to nie patrzeć, świat nie może pozwolić sobie, by ujrzeć wzrost zużycia energii w takim stopniu. Tradycyjne formy wytwarzania energii elektrycznej będą produkować dwutlenek węgla w takich ilościach, że nasza planeta będzie skazana na zmiany klimatu, z którymi sobie nie poradzi, a alternatywy - nawet energetyka jądrowa - po prostu nie są realne w ramach czasowych, o których mowa.
Weźmy na przykład samochody. Szacunki wskazują, że jeśli Chiny, Indie i inne kraje rozwijające się osiągną zachodni poziom zmotoryzowania, w ciągu 40 lat mogą pojawić się na świecie 3 miliardy samochodów - trzy czy cztery razy więcej niż obecnie. Skąd wziąć paliwo do tych pojazdów i co z ich wpływem na środowisko?
Podobnych obliczeń można dokonać we wszystkich przypadkach: od kurczaków po iPady. Po prostu, na tym świecie zwyczajnie nie ma miejsca na dwie następne napędzane konsumpcją Ameryki.
Politycy, ekonomiści i przedsiębiorcy wciąż temu zaprzeczają. Podpierając się technologią, wolnym rynkiem i finansami, tworzą przekaz mówiący o innowacji i nadziei. Ale nadzieja to żaden plan.
Azjatyckie rządy muszą odrzucić poglądy tych, którzy wzywają ich obywateli do nieprzerwanej konsumpcji - czy to zachodnich ekonomistów i liderów, którzy chcą, by region stał się "motorem wzrostu" do zrównoważenia światowej gospodarki, czy samych lokalnych rządów przekonanych, że stale rosnące gospodarki są tym, czego ich populacji potrzeba.
Nie sugeruję, że ludzie muszą pozostać biedni. Nie jest to też argument przeciwko rozwojowi gospodarczemu. Jest to raczej wezwanie do ograniczenia konsumpcji, w taki sposób, by nie zwiększała koniecznego uszczuplenia naszej bazy zasobów naturalnych; zubożenia lub degradacji środowiska naturalnego; produkcji i emisji zanieczyszczeń, i nie powodowała zagrożenia dla egzystencji i zdrowia milionów ludzi.
Jeśli Azja ma osiągnąć dobrobyt dla zdecydowanej większości swojej ludności, kraje regionu muszą znaleźć alternatywne sposoby promowania rozwoju gospodarczego i ludzkiego. Przede wszystkim, tworząc reguły, powinny wynagradzać działania "więcej znaczy mniej" - te oparte na zarządzaniu zasobami naturalnymi.
Pierwszym zasadniczym krokiem w tym kierunku są podatki od węgla i zasobów naturalnych, które zachęcać będą firmy do stosowania znacznie mniejszej ilości materiałów i energii w swoich produktach. To z kolei zmieni nawyki żywieniowe.
Wprowadzenie tego w Azji oznaczałoby początek nowej rewolucji przemysłowej - która, w odróżnieniu od poprzednich, doceniałaby zasoby naturalne i ukazywałaby ich prawdziwe koszty. Będzie to odejście od dzisiejszego skrajnego kapitalizmu, przekształcenie go z uwzględnieniem potrzeb przeludnionego świata.
Bodźce te muszą być potężne. Jeszcze raz weźmy Chiny. Jeśli mają spełnić swój cel, jakim jest "umiarkowana zamożność" w 2050 r., z realnym PKB na mieszkańca cztery razy większym niż obecnie, szacują, że będą musiały siedmiokrotnie poprawić efektywność wykorzystania zasobów. Indie stoją w obliczu tych samych wyzwań. Niezależnie od rodzaju polityki, będą potrzebowały śmiałej i silnej interwencji rządu, zwłaszcza wobec prowadzonych interesów.
Środki te muszą być uzupełnione przez drakońskie przepisy ograniczające wykorzystanie szeregu dóbr, w szczególności paliw kopalnych, produktów morskich oraz lasów.
Ogromne inwestycje w infrastrukturę publiczną będą zobowiązane do dostarczenia ludziom transportu, wody i urządzeń sanitarnych, opieki zdrowotnej i edukacji, których bardzo potrzebują. Bezpieczeństwo żywnościowe musi być priorytetem.
Przyjęcie zasady, by zarządzania zasobami znalazło się w centrum wszystkich reguł, nie będzie łatwe dla Azji, zwłaszcza w społeczeństwach, którym przez dziesięciolecia powtarzano, że dobrobyt może przyjść tylko z tradycyjnymi formami wzrostu gospodarczego opartymi na konsumpcji.
Jednak jeśli rządy krajów regionu mogą podjąć to wyzwanie, to decydenci w Pekinie, Delhi i Dżakarcie zdecydują, czy nasz świat ma przyszłość - a nie, jak było domyślnie przez ostatnie dwa stulecia, stolice Europy i Ameryki.
Chandran Nair/The International Herald Tribune
Tłum. AM