Czy wydobycie węgla się opłaca
Węgiel i problemy z nim związane wracają jak bumerang. Zawsze przy dwóch okazjach: strajki związane z podwyżkami albo śmierć górników. I zawsze wraca zestaw tych samych pytań.
Jak to się dzieje, że właściwie od ery wiktoriańskiej poza narzędziami nic się nie zmieniło? Kiedy otwierano pierwsze duże przemysłowe kopalnie, w Europie układano pierwsze kable telegrafu, a w świecie medycznym nikt nawet nie słyszał o bakteriach.
Dzisiaj górnik wstaje od komputera, na którym przez Internet zamawiał płyty DVD dla swoich dzieci i jedzie do kopalni. Jego życie różni się całkowicie od życia jego pradziadka też górnika, a jego praca? Jego praca jest prawie taka sama. Oczywiście, jest lepiej wyposażony, pewnie zdrowszy i lepiej odżywiony.
Na pewno też wypadkowość jest radykalnie mniejsza. Tyle tylko, że sens wykonywanej pracy dokładnie ten sam. Człowiek zjeżdża pod ziemię wydobywać kruszywo, które podobnie jak sto lat temu stanowi nadal bardzo istotne źródło energii. Co zatem w dobie Internetu i galopującego postępu technologii, tysiące ludzi robią codzienne kilkaset metrów pod ziemią?
Chwilowo wydobycie węgla się opłaca. Podobno się opłaca. W Chinach jest ekonomiczny boom. Większość chińskich hut i elektrowni jest na węgiel, więc popyt jest praktycznie nieograniczony. Ceny idą w górę i wydobycie węgla wraca do łask. Tyle tylko, że cena węgla jest grubo poniżej realiów ekonomicznych.
Po pierwsze nie dolicza się do niej ceny surowca. Brzmi to surrealistycznie, ale tak jest. W rachunku ekonomicznym kopalń węgiel jest za darmo. Fakt, że nikt nie wystawia za niego faktury wystarczy, żeby nie zaliczać go do kosztów.
Po drugie, nikt nie dolicza do każdej tony wydobytego węgla miliardów dotacji, które każdy kolejny rząd utopił w górnictwo. Przez lata ceny wydobycia były bowiem dużo wyższe od cen sprzedaży.
Po trzecie, koszt społeczny. Ostatnio zginęło 23 górników. Burza medialna i żałoba sprawia, że wszyscy o tym wiedzą. Tyle tylko, że górników statystycznie ginie więcej, a przede wszystkim choruje więcej. Zapomniane już dzisiaj emerytury górnicze, będą kosztować blisko 90 miliardów. One tylko częściowo odzwierciedlają społeczny koszt wysyłania człowieka do pracy pod ziemią. Do tego trzeba jeszcze doliczyć koszt leczenia przewlekłych chorób. Tona węgla kosztuje teraz w okolicach 80 dolarów. Ale były czasy i to nieodległe, kiedy kosztowała sporo poniżej 40, a w roku 2000 nawet 29 dolarów. I te czasy mogą bardzo szybko wrócić.
Gospodarka chińska windująca właśnie światową cenę tony węgla, jednocześnie rozwija bardzo mocno źródła energii odnawialnej, w szczególności energię słoneczną. To w Chinach powstaje właśnie, największe na świecie, pole baterii słonecznych. I nic dziwnego. W ciągu dwudziestu lat koszt sprzedawanej kilowatogodziny ma spaść z 30 centów euro do 10. To kilka procent mniej, aniżeli dzisiejszy koszt kWh produkowanej w elektrowniach jądrowych.
W tym samym czasie zapotrzebowanie na ropę wzrośnie znacząco, a średnia cena baryłki w 2030 ma wynosić 97 dolarów. Dlatego Francuzi rozpoczęli właśnie budowę elektrowni opartej na technologii tzw. zimnej fuzji, a Japończycy testują elektrownię wstrząsową, czyli energię wytwarzaną dzięki drganiom. Jednocześnie wszystkie kraje wprowadziły zachęty podatkowe dla firm i osób prywatnych kupujących technologię słoneczną.
Na wszystko są programy badawcze i miliardy euro inwestycji. A my co? Ropy nie mamy, od dostaw gazu jesteśmy uzależnieni, ale mamy węgiel. Nic to, że górnicy giną. Wpompujemy dodatkowe pieniądze w bezpieczeństwo. A za te miliardy dotacji można już dawno przekształcić całą branżę i region w zupełnie inny byt ekonomiczny. Można było sprawić, aby górnik wstający od komputera szedł do pracy nie do kopalni, ale do innego komputera i to najlepiej nie zasilanego energią z węgla. Tyle że o tym podyskutujemy znowu przy następnej żałobie.
Sebastian Mikosz