Ekonomistka: W 2023 r. wzrost płac nie będzie nadążać za inflacją
Prof. SGH Elżbieta Mączyńska powiedziała, że w 2023 roku średni wzrost płac nadal nie będzie nadążać za inflacją. Dodała, że jeśli gospodarstwa domowe będą biednieć, to odbije się to negatywnie kondycji kolejnych sektorów, co z kolei opóźni wejście gospodarki na ścieżkę szybkiego wzrostu.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
W ocenie ekonomistki 2023 rok upłynie jeszcze pod znakiem inflacji, za którą nie będzie nadążać wzrost płac, co oznacza, że realna siła wynagrodzeń i oszczędności nadal będzie spadać.
- Nie można wykluczyć, że w na początku 2023 roku inflacja jeszcze wzrośnie z obecnego poziomu 17,5 proc. i dopiero pod koniec 2023 roku wskaźnik wzrostu cen zmniejszy się do 8-10 proc. - przypomniała ostatnie prognozy. Dodała, że przyczyną zwiększania inflacji w I kw. będzie m.in zapowiadane przywrócenie 23 proc. VAT na paliwa.
Mączyńska przywołała prognozy, z których wynika, że 2023 rok przyniesie znaczący spadek tempa wzrostu PKB do ok. 1 proc. (obecnie jest to ok. 4 proc). - Spowolnienie gospodarcze i inflacja przyczynią się do zmniejszenia zamożności gospodarstw domowych, choć w pewnym stopniu pomocą dla najmniej zarabiających będzie wzrost płacy minimalnej - powiedziała. Przypomniała, że zgodnie z decyzją rządu od 1 stycznia 2023 r. płaca minimalna ma wzrosnąć z 3010 zł do 3490 zł, a od 1 lipca - do 3600 z brutto.
Uczona zastrzegła, że ochrona gospodarstw domowych jest niezwykle istotna, bowiem jeżeli będą one biedniały, to stracą na tym różne sektory. - Już obecnie takie sygnały płyną z sektora mieszkalnictwa, gdzie deweloperzy zmniejszają liczbę oddawanych i planowanych do oddania mieszkań - wskazała. A mieszkalnictwo - jak wyjaśniła - tworzy popyt na rozmaite produkty innych branż, m.in. wyposażenia mieszkań czy AGD. Zaznaczyła, że budownictwo to sektor, który jako jeden z pierwszych popada w kryzys i zwykle później niż inne z niego wychodzi. - Zwłaszcza w warunkach niedostatku inwestycji publicznych - dodała.
Oceniając wpływ spowolnienia wzrostu PKB na gospodarstwa domowe, profesor powiedziała, że "są one wysoce zróżnicowane pod względem wrażliwości na kryzys". W jej opinii, osoby o profesjach deficytowych, takich jak: programiści, informatycy, lekarze czy kierowcy, spowolnienia gospodarczego i inflacji raczej nie odczują, a wielu z nich wciąż jeszcze może liczyć na sowite podwyżki. - Natomiast w szczególnie niekorzystnej sytuacji są osoby o niskich kwalifikacjach - oceniła.
Pytana, czy wzrost płacy minimalnej nie przyczyni się do nakręcenia spirali cenowej, Mączyńska powiedziała, że teza, jakoby rosnące w tempie 14 proc. rok do roku wynagrodzenia nakręciły inflację, jest wątpliwa. - Po pierwsze dane GUS o wzroście wynagrodzeń dotyczą tylko firm zatrudniających powyżej 9 osób, co oznacza, że nie uwzględniono mniejszych przedsiębiorstw, a także budżetówki, gdzie takiego w wzrostu płac nie było - wyjaśniła.
Podkreśliła, że, wpływ tempa wzrostu wynagrodzeń na poziom inflacji bywa przeszacowywany. - To istotne tym bardziej, że wzrost płac nominalnych jest niższy aniżeli poziom inflacji, co oznacza, że w rzeczywistości płace realne obniżają się - powiedziała. Według niej znacząca część podwyżek była następstwem decyzji producentów, którzy podnosili ceny dlatego, "że jest inflacja", na wyrost. - To napędzało inflację bardziej niż wzrosty płac nominalnych - wskazała.
Mączyńska zwróciła uwagę, że w listopadzie 2022, po raz pierwszy od roku, ceny produkcji sprzedanej przemysłu spadły o 0,5 proc. w porównaniu z poprzednim miesiącem (w październiku r/r ceny produkcji przemysłowej rosły o 23,1 proc., natomiast w listopadzie r/r - o 20,8 proc.). - To oznacza, że możliwości przerzucania wzrostów kosztów produkcji na produkt końcowy, czyli na konsumenta, wyczerpują się właśnie ze względu na spowolnienie gospodarcze - zaznaczyła. Dodała, że producenci muszą dostosować swoje ceny do zmniejszającego się popytu, co powinno sprzyjać zmniejszaniu się poziomu inflacji. - Tyle, że zwykle następuje to z pewnym opóźnieniem - zastrzegła.
W jej ocenie zarówno kryzys pandemiczny jak i wojenny "tworzy podłoże do odchodzenie od bezrefleksyjnego konsumpcjonizmu charakterystycznego dla krajów i środowisk bogatych". Profesor przywołała tu sentencję tegorocznej noblistki z literatury francuskiej Annie Ernaux, że "mnogość rzeczy maskuje deficyt myśli". - Obecna kryzysowa multiplikacja wymusza bardziej refleksyjne podejście do wydatków i wzorców życia, skłania do oszczędności i proekologicznych zachowań - podsumowała. - To właśnie m.in. dlatego oczekuje się, że inflacja zacznie spadać około końca I kwartału 2023 r. - dodała.
Jej zdaniem dysproporcje między inflacją a tempem wzrostu płac będą się powoli zmniejszać, nie powinno też być dużych zwolnień. Choć - jak zaznaczyła - wiele będzie zależało od polityki pracodawców. - Pracodawcy nauczeni doświadczeniem, jakie przyniosła pandemia, kiedy to najpierw w sytuacji lockdownu zwalniali pracowników, a potem, gdy gospodarka odbiła, mieli problemy z ich rekrutacją, starają się w miarę możliwości utrzymywać poziom zatrudnienia - wskazała. Zaznaczyła też, że zatrudnienie nowej osoby jest zwykle czasochłonne i kosztochłonne, "a poza tym przeważnie nowy pracownik nie uzyskuje od razu takiego poziomu produktywności, jak ten o dłuższym stażu w danym przedsiębiorstwie".
Pytana, co może być największym zagrożeniem dla polskiej gospodarki w 2023 r., powiedziała, że jest to "czynnik niepewności". - Obecnie raczej nikt nie jest w stanie w pełni trafnie przewidzieć, jak ukształtuje się sytuacja geopolityczna, czy i w jakim stopniu będą się zaostrzać lub osłabiać występujące w wielu regionach świata konflikty militarne. Trudno też wyrokować, jak to wpłynie na gospodarkę i sytuację gospodarstw domowych - powiedziała. Podkreśliła, że obecnie podstawowe znaczenie ma wojna w Ukrainie i "nieprzypadkowo przywódcy wielu krajów podkreślają, że za rosyjską napaść na Ukrainę dziś płaci cały świat".