Felieton Gwiazdowskiego: Kryzys zaczyna się rozkręcać

Kryzys w gospodarce zaczyna się rozkręcać. Dowodem na co (albo może konsekwencją czego) jest kolejne obniżenie wycen dla rynku akcji. Tym razem przez BlackRock i Goldman Sachs.

Goldman - wiadomo - to taka globalna firma consultingowa, która (podobnie jak kilka innych) nazwała się "bankiem inwestycyjnym". W 2008 roku przed bankructwem uratowali ją amerykańscy podatnicy. BlackRock to też firma globalna i też inwestycyjna. Ale nie nazywa się "bankiem". Zarządza "aktywami", troszcząc się o bezpieczeństwo swoich klientów i redukuje ich ryzyka. I doszła właśnie do wniosku (podobnie jak Goldman), że na rynku akcji bezpiecznie już nie jest, "z uwagi na rosnącą niepewność ekonomiczną oraz utrzymującą się wysoką inflację".

Reklama

A możemy być pewni, że niepewność to się będzie utrzymywała jeszcze długo. Inflacja zresztą też. Bo to nie jest tak, że inflację podchodzącą do 20 proc. da się szybko zbić do 2 proc.

Zresztą analitycy BlackRock i Goldmana uważają, że Fed - czyli amerykański bank centralny - który wszedł na drogę zacieśniania polityki pieniężnej i prze po niej naprzód, wyrządza krzywdę wzrostowi gospodarczemu, a inflacji szybko nie zbije. A gdy się już zorientuje, że jego walka z inflacją nie jest skuteczna, a ma negatywne skutki uboczne, może zawrócić z tej ścieżki i będziemy mieć trwałą, wysoką inflację.

Zdaniem BlackRock i Goldmana podwyżki stóp są błędem, gdyż wysoka inflacja jest spowodowana wolnym wzrostem produkcji po pandemii, a nie "przegrzaniem" popytu. Czyżby więc za słabo "grzano" popyt, że produkcja wolno rośnie? Czy może jednak producenci, którzy produkują coś bardziej trwałego niż pieniądze, jakoś się jednak tego przegrzania boją? Obstawiam raczej to drugie. Nie można robić zapasów inwestycyjnych w warunkach szalejącej inflacji. A jak się ich nie robi, to się potem nie ma z czego produkować. O czym analitycy rynków finansowych nie wiedzą. Bo na ich rynku od podjęcia decyzji do zwiększenia produkcji (pieniądza) to jest naciśnięcie jednego klawisza.

Pytanie, które dręczy światowych analityków, brzmi: czy spadek aktywności spekulantów (to znaczy oczywiście chciałem napisać inwestorów "na rynku kapitału ryzyka") jest tymczasowy, czy ma charakter bardziej długoterminowy - jak to miało miejsce po kryzysie dot-comów w roku 2000 i kryzysie walutowym w roku 2008?  Jeśli "inwestorzy" finansowi popatrzą na nastroje producentów, to można obstawiać raczej tę drugą ewentualność. Zwłaszcza, że w ślady Fed poszły banki centralne innych państw. 

Bank Kanady podniósł już stopy procentowe o 100 punktów. Bank Anglii zapowiada podjęcie podobnej decyzji na kolejnym swoim posiedzeniu. Wczoraj (21 lipca) w tę samą stronę, tylko trochę wolniej, podążył Europejski Bank Centralny i podniósł stopy procentowe o 50 punktów. Pierwszy raz od 11 lat. Za swoisty symbol uznać można, że tego samego dnia do dymisji podał się premier Włoch Mario Draghi, który będąc prezesem EBC stopy procentowe obniżał, w odpowiedzi między innymi na "kryzys grecki" wywołany niewypłacalnością rządu w Atenach, do której przyczynił się między innymi nie kto inny tylko Goldman Sachs, fałszując greckie wskaźniki finansowe, by mogła wejść ona do strefy euro. Ale takie rzeczy to tylko na rynkach finansowych i to przy dużej skali oszustwa. Wtedy oszustwo nie jest oszustwem, tylko inżynierią finansową.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

U nas nowi członkowie polskiej Rady Polityki Pieniężnej też głoszą potrzebę jeszcze większych podwyżek stóp procentowych niż dotychczas. Robi się więc coraz bardziej interesująco. Bo taki BlackRock, który uważa to za błąd, zarządza aktywami 10 bln dolarów (10 000 000 000 000 - dziesięć bilionów!) Przy obecnym kursie dolara państwo polskie tyle to będzie wydawało prawie przez 50 lat. Z całym więc szacunkiem dla doniosłości decyzji RPP - nie ta liga. Ale już samo zderzenie poglądów teoretyków (nie tylko polskich) i praktyków rynków, którzy nie żyją z co miesiąc pobieranej pensji, tylko z wypracowanych zysków, jest niezwykle  frapujące.

Póki co Giełda Papierów Wartościowych, zgodnie z przewidywaniami BlackRock, "topi się w czerwieni" (to takie popularne wśród inwestorów określenie od oznaczanych kolorem czerwonym strzałek pokazujących spadki cen). Jeśli jednak analitycy zza oceanu mają rację, to przy wzroście wartości dolara i spadku wartości akcji na giełdzie amerykańskiej, może się okazać, że tym, którzy mają te dolary, będzie się opłacało zacząć kupować akcje na giełdzie warszawskiej. Ale czy zadziała wówczas strategia "buy the dip" (kupuj w dołku)? Nie wiadomo, czy to już ten dołek. Patrząc na to, co się dzieje w realnej gospodarce, chyba jeszcze nie.

Jak przeklinają Chińczycy: "Bodajbyś żył w ciekawych czasach". Dotyka nas właśnie to przekleństwo.

Robert Gwiazdowski

Adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor felietonu prezentuje własne opinie i poglądy

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: rynek akcji | inflacja | kryzys | Robert Gwiazdowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »