"Gazeta Wyborcza": Polski Black Friday lekko ściemniony
Black Friday po polsku to tylko chwyt marketingowy. Różnica cen: w porywach 3,5 proc. Jak się nie dać jutro nabrać na "okazje"? - zastanawia się czwartkowa "Gazeta Wyborcza".
"GW" podaje, że sieci handlowe rozpoczynają sezon świąteczny coraz wcześniej. "15 lat temu startował w połowie listopada. Wtedy wydawało nam się to szokujące. Później ofensywa rozpoczynała się tuż po Wszystkich Świętych, gdy tylko znicze i wieńce zniknęły z reklam i alejek sklepów" - czytamy w czwartkowej "GW".
Jak pisze gazeta, teraz, w czwarty piątek listopada mamy nowe świeckie święto: zapożyczony z USA koncept oficjalnego rozpoczęcia sezonu świątecznych zakupów oraz wyprzedaży, czyli Black Friday (Czarny Piątek).
"GW" zwraca uwagę, że już w tygodniu poprzedzającym wyprzedaże można zobaczyć oferty z 20, 30, 40, a nawet 50 proc. obniżki. Czy faktycznie można tyle zaoszczędzić? - pyta gazeta i wskazuje, że firma konsultingowa Deloitte od kilku lat sprawdza ceny tydzień wcześniej i w Black Friday. Bada przy tym 800 sklepów internetowych. W ub. roku ceny w tym dniu w porównaniu z okresem tydzień wcześniej były, owszem niższe, ale średnio o 3,5 proc.
"To i tak całkiem nieźle, widać progres. W 2016 było to... 0 proc. W 2017 r. obniżka w tym dniu wyniosła średnio 1,3 proc." - pisze "GW". Jak dodaje, badacze podsumowują to formułką, że "promowany przez sprzedawców Black Friday, to w dużej mierze zabieg marketingowy".
"GW" zaznacza, że prawdziwe okazje owszem są, tyle, że niewiele. Gazeta wskazuje, że sieć dla pozoru wrzuca do sklepu trochę towaru niezłej jakości w dobrej cenie - "aby przyciągnąć chętnych i mieć się czym chwalić". Ale generalnie - jak zaznacza "GW" - sklepy w tym czasie czyszczą magazyny, wypychając z nich półkowniki zalegające tam latami. "Innymi słowy, sprzedają to, co nie zeszło. Czyli towar nieco podniszczony lub stary w sensie technologicznym" - pisze "GW".