Gospodarka daje pole do POPiSu

Gospodarka jest w dużo lepszym stanie niż cztery lata temu. Nowy rząd będzie miał więc ułatwiony start. Oby tego nie zmarnował.

Rząd Leszek Millera zaczynał w dołku cyklu koniunkturalnego, kiedy gospodarka ocierała się o recesję (PKB wzrósł zaledwie o 0,8 proc. w 2001 r.), dlatego "na dzień dobry" trzeba było nowelizować budżet, co powiększyło i tak już ogromny deficyt. Fatalny był bilans handlowy, zapaść przeżywał m.in. sektor budowlany, wydatki inwestycyjne zmniejszyły się o 10 proc. w ujęciu rocznym, a bezrobocie w 2002 r. skoczyło do rekordowych 20 proc. Rodzącemu się w bólach rządowi Kazimierza Marcinkiewicza bardziej sprzyja koniunktura.

Reklama

- Niemal wszystkie wskaźniki wyprzedzające są optymistyczne, wyraźnie poprawia się sytuacja na rynku pracy, a to ona jest najlepszym barometrem kondycji gospodarki - mówi Michał Dybuła, ekonomista BNP Paribas.

Krótka pamięć

Zdaniem ekonomistów, nie daje to jednak podstaw do rozdawnictwa pieniędzy publicznych. Prawo i Sprawiedliwość zapowiedziało tymczasem m.in. szeroki i kosztowny program budownictwa mieszkaniowego, świadczeń prorodzinnych czy pomysły scentralizowania finansowania służby zdrowia.

- Co prawda gospodarka jest na ścieżce umiarkowanego wzrostu, ale rząd nie będzie miał komfortu dysponowania środkami budżetowymi i działania w stylu Robin Hooda. Na to nie można sobie pozwolić, niezależnie od tego, czy dynamika PKB wynosi 1 czy 6 proc. - uważa Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK. - Finansowanie "kiełbasy wyborczej" byłoby ogromnym obciążeniem dla państwa - dodaje Michał Dybuła.

Zdaniem specjalistów, najpoważniejszym problemem jest wciąż fatalny stan finansów publicznych.

- Cały czas jesteśmy na granicy wskaźników bezpieczeństwa długu publicznego, trochę więc dziwi, że politycy zapominają, jakie są konsekwencje ich przekroczenia. W obecnej fazie cyklu rozsądniejsze byłoby jak największe zaciskanie pasa, bo o to trudniej wówczas, gdy gospodarka ledwo zipie, tak jak cztery lata temu - mówi Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK.

Zagrożeń nie brakuje

Ekonomiści zwracają uwagę, że gdyby tylko rzeczywiste tempo wzrostu PKB w przyszłym roku okazało się nieznacznie niższe od zakładanych 4,3 proc., doszło do tego choćby osłabienie złotego i kontynuacja słabego rozwoju dużych gospodarek Unii, to dla rządu zapali się światło alarmowe, bo założenia planu finansowego państwa okażą się niemożliwe do wypełnienia.

- Doprowadzić to może - oprócz wewnętrznego wymogu osiągnięcia nadwyżki budżetu w kolejnych latach - do rozpoczęcia procedury dyscyplinowania finansowego przez Komisję Europejską, co groziłoby zmniejszeniem strumienia unijnych funduszy - mówi Piotr Bielski.

I choć na razie taki scenariusz wydaje się odległy, to trzeba pamiętać o bardzo optymistycznych prognozach wzrostu PKB ogłaszanych przed rokiem. Tymczasem z kwartału na kwartał rewidowane są one w dół, a dane NBP pokazują, że przedsiębiorstwa wciąż więcej środków oddają do depozytu, niż zaciągają kredytów, co może sugerować dalsze odkładanie decyzji inwestycyjnych, które mają stać się motorem gospodarki w przyszłym roku.

Kamil Zatoński

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: ekonomista | gospodarka | rząd | PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »