Gospodarka potrzebuje, by w 2003 r.wszyscy powiedzieli "tak".
Na szczęście ekonomiści, którzy regularnie w redakcji "PB" diagnozują kondycję i perspektywy gospodarki, nie są jednomyślni. Dzięki temu wiemy, że zakończony właśnie rok ani nie był dobry, ani zły - taki zwykły rok, bez wzlotów, ale też spektakularnych upadków (mowa tu o kondycji gospodarki w skali makro, nie zaś o poczynaniach poszczególnych ministrów czy firm).
To oczywiście nie oznacza, że takich lat chcielibyśmy jak najwięcej. Ale na pewno jak najmniej - lat gorszych, a jak najwięcej lepszych. I to najlepiej pokazuje sytuację polskiej gospodarki w 2002 r.
Gdy w dyskusji nasi goście przeszli do prognoz na rozpoczynający się właśnie 2003 r., ku naszemu sporemu zdziwieniu zapanowała jednomyślność. Przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą połowę roku. Wszyscy ekonomiści zgodnie orzekli, że kierunek rozwojowi polskiej gospodarki w tym i w kolejnych latach nada wydarzenie ze swej natury polityczne. Referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej.
To prawda, że po euforii (albo i nie) wywołanej zdobyczami naszych negocjatorów na szczycie UE w Kopenhadze wraca refleksja, że na naszej drodze do Unii zrobiliśmy już wiele istotnych kroków. Ale ten najważniejszy jest wciąż przed nami. Polacy wiedzą, na jakich warunkach mogą stać się członkami wspólnej Europy. Wciąż jednak nie wiedzą, czy chcą.
Z punktu widzenia naszej gospodarki wynik referendum jest niezwykle istotny. Dlatego że każda, nawet najmniejsza, decyzja inwestycyjna jest podejmowana ze świadomością, że nasz kraj BĘDZIE członkiem Unii. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby nagle okazało się, że nie będzie. Tym bardziej że alternatywy nie ma. To nie jest tak, że - jak twierdzi wielu tzw. sceptyków - może zostać tak, jak jest. Nie może. Możemy tkwić w gospodarczej stagnacji. Ale bez zagranicznych inwestorów, bez rynków zbytu za zachodnią granicą polska gospodarka nigdy nie ruszy z miejsca. A budżet nie sfinansuje rozdętego deficytu. Gospodarcza Białoruś.
Nie straszę. Alternatywy naprawdę nie ma. Co nie znaczy, że różnej maści mąciciele nie będą opowiadać biednym (dosłownie) Polakom, że w tej Unii to ich okradną, że dobrze jest jak jest, a właściwy kierunek to Wschód. Dlatego nasi goście podkreślali, że nie można się bać, iż referendum nie pójdzie po myśli zwolenników integracji. Ale należy też pomyśleć, co ty, drogi czytelniku, możesz zrobić dla sprawy.
W sposób naturalny wraca pytanie, co może zrobić minister finansów. I tu nasi goście jednomyślni nie byli. Osobiście uważam, że minister nie ma obecnie prawa nawet sygnalizować możliwości wprowadzenia rewolucji w sferze świadczeń społecznych. Jak mówił niedawno na łamach "PB" Marek Belka, są sprawy ważne (jak reforma finansów publicznych), są też fundamentalne (czyli referendum). Co oczywiście nie usprawiedliwi bierności szefa resortu finansów, jeżeli w referendum Polacy powiedzą "tak" Unii, a minister finansów powie "nie" odwlekanej reformie.
Naszym czytelnikom - i sobie - życzymy, by był to rok samych "tak".