Greenwashing: Firmy nadużywają zielonych etykiet
Wzrost zainteresowania produktami ekologicznymi i zrównoważoną konsumpcją nakręcił zielony marketing firm. Na deklaracje producentów dotyczące przyjazności środowisku trzeba jednak uważać, bo często wyolbrzymiają oni zalety swoich produktów. Greenwashingiem, czyli praktyką polegającą na tym, że producenci twierdzą, że robią więcej dla środowiska niż w rzeczywistości, zajmie się Komisja Europejska.
Początki greenwashingu sięgają lat 70. ubiegłego stulecia. Wtedy duże firmy zaczęły inwestować w budowanie zielonego wizerunku. Jak opowiada Joanna Kądziołka z Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste, w Stanach Zjednoczonych pojawił się wówczas spot jednej z największych korporacji naftowych na świecie, pokazujący dziewicze krajobrazy, dzikie zwierzęta i sugerujący, że to człowiek powinien wziąć za nie odpowiedzialność. Ostatecznie przyniosło to zwiększenie zaufania konsumentów do tej firmy.
Podobnie było też z recyklingiem. - To wtedy pojawiały się kampanie ukierunkowane na przerzucenie odpowiedzialności za sprzątanie odpadów na konsumentów, a chodziło przede wszystkim o to żeby poprawić wizerunek organizacji. Na początku to się udawało i zaufanie wśród klientów się zwiększyło, ale z czasem pojawiło się coraz więcej świadomych konsumentów i organizacji, które zaczęły zwracać uwagę na to, że można piętnować takie działania - wskazuje Kądziołka.
Zauważa też, że jako konsumenci jesteśmy bardzo otwarci na nowinki związane z produktami wytwarzanymi w sposób zrównoważony, ekologiczny, które nie mają negatywnego wpływu na środowisko. - Z drugiej strony są firmy, które chcą przede wszystkim zarabiać, a jeżeli pojawia się zapotrzebowanie, to ogłaszają wszem i wobec, że są przyjazne dla środowiska. Być może niektórym udaje się to osiągnąć, ale bardzo często pozostaje to jedynie informacja na opakowaniu lub na stronie internetowej i tak się nie dzieje. Możemy to nazwać mydleniem oczu na zielono - mówi nasza rozmówczyni.
Przekaż 1% na pomoc dzieciom - darmowy program TUTAJ
Obecnie mydlenie oczu na zielono coraz mniej uchodzi na sucho dużym koncernom. Jako przykład Joanna Kądziołka podaje firmy technologiczne, które deklarują, że do określonego roku będą neutralne, jeżeli chodzi o ślad węglowy. - Wtedy wystarczy przypomnieć o ilości premier nowych produktów: telefonów, tabletów, komputerów i wtedy wychodzi na jaw, jak te firmy zwiększają ilość wytwarzanych elektrośmieci - punktuje ekspertka. I dodaje, że najczęściej mamy do czynienia z działaniami greenwashingowymi firm, które ukrawają niewygodne dane, wyolbrzymiając pojedyncze cechy swoich produktów.
Jak się nie nabrać na zielony marketing? Przykładem jest biodegradowalność. To, że produkt jest oznakowany jako biodegradowalny jeszcze nic nie oznacza.
- Trzeba poświęcić trochę czasu, i dokładnie przeczytać informację zamieszczoną na opakowaniu. Jeżeli zobaczymy tam jakiś certyfikat, to sprawdźmy, co się za nim kryje, bo często to "ściema". Łatwo napisać, że produkt jest biodegradowalny, a na opakowaniu często nie ma już informacji jak powinno się go przetwarzać. Najlepsze są opakowania kompostowalne. Tymczasem ludzie myślą, że biodegradowalność oznacza, że produkt szybko się rozłoży i zniknie, a oznacza to tylko tyle, że ten materiał po jakimś czasie się rozpadnie - wyjaśnia Kądziołka. Podkreśla przy tym, że czasami wyrzucenie takiego zużytego opakowania np. z bioplastiku do kategorii odpadów plastikowych, może zanieczyścić całą partię odpadów podczas procesu recyklingu.
Sprawą greenwashingu zajęła się Unia Europejska. Pod koniec stycznia Komisja Europejska opublikowała wyniki dorocznego przeglądu witryn internetowych, który ma na celu wykrycie naruszeń unijnego prawa konsumenckiego w sieci. Po raz pierwszy w historii w przeglądzie skupiono się właśnie na greenwashingu. Analizie poddano różne sektory biznesu takie jak odzież, kosmetyki i sprzęt gospodarstwa domowego. Aż w 42 proc. przypadków krajowe organy ochrony konsumentów miały powody, by twierdzić, że "zielone" deklaracje firm były wyolbrzymione, fałszywe lub wprowadzały w błąd.
KE i krajowe organy ochrony konsumentów szczegółowo przeanalizowały 344 twierdzenia firm odnoszące się do odziaływania produktu na środowisko. W ponad połowie przypadków przedsiębiorca nie udzielił konsumentom wystarczających informacji, aby ci mogli ocenić, czy deklaracje producenta faktycznie pokrywają się z rzeczywistością. W 37 proc. przypadków oświadczenia producentów zawierały niejasne i ogólne stwierdzenia, takie jak "świadomy", "przyjazny dla środowiska", "zrównoważony", co miało na celu wywarcie na konsumentach nieuzasadnionego wrażenia, że produkt nie ma negatywnego wpływu na środowisko. Ponadto w 59 proc. przypadków przedsiębiorca nie przedstawił łatwych do zweryfikowania dowodów na poparcie swoich środowiskowych deklaracji.
Wyniki tej analizy zostaną uwzględnione podczas przygotowywania nowego wniosku ustawodawczego, który ma na celu wzmocnienie pozycji konsumentów w zetknięciu z zieloną transformacją. Zaangażowanie Komisji Europejskiej w tym zakresie chwali Piotr Barczak z Europejskiego Biura Ochrony Środowiska.
- Bardzo dobrze, że Komisja Europejska zajęła się tym problemem. Jako stowarzyszenie organizacji pozarządowych, w tym polskich takich jak Polskie Stowarzyszenie Zero Waste, będziemy dostarczać Komisji informacji z terenu o tym, jak firmy nadużywają zielonych etykiet - mówi. Jak dodaje, prawda jest taka, że wraz ze wzrostem świadomości ekologicznej obywateli, będziemy widzieć coraz więcej greenwashingu, bo firmy chcą przypodobać się tym rosnącym oczekiwaniom.
- Niestety, jak pokazała analiza KE, ponad połowa tych środowiskowych deklaracji firm nie jest poparta żadnymi danymi. Komisja wprowadzi jasne reguły gry, kiedy i na jakich zasadach przedsiębiorca może deklarować produkt przyjazny środowisku. To powinno ukrócić praktyki greenwashingu, który jak powiedziałem, bez tych reguł będzie oraz częstszy - ocenia Barczak.
Dominika Pietrzyk