Iceye: Czas na czwartą rewolucję kosmiczną nad Wisłą
W tzw. new space, w którym dokonuje się właśnie czwarta rewolucja technologiczna, Polska już ma sporo do powiedzenia. Musi się jednak zmienić myślenie o rodzimych technologiach i ich wykorzystaniu: tak przez administrację, jak i krajowy biznes. W tym obszarze wiele jest jeszcze do zrobienia - mówi Interii Rafał Modrzewski, prezes i współzałożyciel polsko-fińskiej spółki kosmicznej Iceye, która na orbitę wysyła małe satelity obserwacyjne.
Bartosz Bednarz, Interia: Jak wygląda obecnie globalny rynek satelitów?
Rafał Modrzewski, prezes i współzałożyciel polsko-fińskiej spółki kosmicznej Iceye: - Wcale nie jest to rynek prosty jak mogłoby się wydawać. Najlepiej podzielić go w zależności od orbity, tj. od miejsca, gdzie satelity się znajdują. Tradycyjnie myślimy o tym geostacjonarnym. Na wysokości 36 tys. km zawieszone są satelity komunikacyjne, służące do przesyłania informacji na ziemię. Każdy kto ma odbiornik telewizji satelitarnej w domu kieruje antenę w kosmos w stronę satelity Astra czy Hot Bird, które mają zadanie wysyłać sygnał telewizji satelitarnej w stronę Polski. To jest rynek cały czas mocno zamknięty, a same satelity nie dość, że są bardzo duże, to jeszcze niezwykle kosztowne. Na orbicie geostacjonarnej - satelita wisi nad konkretnym punktem na ziemi i jego pozycja się nie zmienia.
- Rynek orbit niskich - okołoziemskim, jest o wiele bardziej dostępny, wciąż otwarty na zagospodarowanie. Orbity o wysokości od 400 do 1000 km, zaczynają być aktywnie eksplorowane przez m.in. biznes. Jest też orbita średnia, na której umieszczono satelity GPS.
Niska orbita przyciąga biznes.
- Budowanie i wystrzelenie satelitów na niską orbitę jest prostsze niż wysyłanie na geostacjonarną orbitę. Są one o wiele mniejsze, tańsze w konstrukcji i - przede wszystkim - ich wyniesienie na pożądaną wysokość jest o wiele mniej skomplikowane. Mamy tutaj satelity różnego typu, w podziale w zależności od funkcji, którą pełnią, tj.: obserwacyjne - wykonują zdjęcia i pomiary, komunikacyjne - np. system Starlink czy OneWeb. Pojawiają się też satelity do zadań specjalnych, wyspecjalizowane systemy od jasno zdefiniowanych celów.
- Satelity do obserwacji ziemi, do badania tego co się dzieje na wybranym obszarze zyskuje na znaczeniu tak z perspektywy firm, jak i rządów. Mamy różnego typu instrumenty do obserwacji: w pasmie optycznym lub zdjęcia radarowe przy wykorzystaniu specjalnego radaru obrazującego. Główna różnica między jednym a drugim rozwiązaniem zawiera się w ich dostępności i codziennym użyciu. Zdjęcia radarowe pozwalają penetrować warunki atmosferyczne i obrazować powierzchnię także w nocy. Zdjęcia optyczne potrzebują odpowiedniego oświetlenia słonecznego. Nie jesteśmy w stanie obserwować nic przez chmury, burze piaskowe. Warunki nieprzezroczyste dla oka są niewidoczne dla kamer satelity obserwacyjnego.
W 2018 r. na orbitę trafił wasz pierwszy satelita. Czy - patrząc na konkurencję w innych krajach - mamy wyścig o to, kto pierwszy zagospodaruje tę niską orbitę?
- Oczywiście nie jesteśmy jedyną firmą, która dostarcza zdjęcia radarowe z orbity, ale jedyną która wykonuje to małymi satelitami. Nasza przewaga konkurencyjna i innowacyjność polega właśnie na tym, że jesteśmy w stanie dostarczyć informacje przy wykorzystaniu satelitów o rząd wielkości mniejszych i rząd wielkości tańszych, które nie odbiegają jakością od ich droższych i większych odpowiedników. Dlatego możemy też wystrzelić ich na orbitę dużo więcej. Mamy już sieć satelitów, która pozwala obserwować wszystkie miejsca na ziemi z dużą częstotliwością.
Jak się umieszcza małego satelitę na orbicie?
- Zdecydowanie taniej niż tradycyjnego, ważącego kilkaset kilogramów. W zakresie wynoszenia satelitów na orbitę pracujemy z różnymi firmami i instytucjami, a koszt zależny jest właśnie od ich wagi i rozmiaru. Umieszczenie satelity na orbicie to niezwykle skomplikowana operacja, której powodzenie zależy od szeregu czynników. Istnieje niewielu dostawców usługi "wystrzelenia rakiety" a miejsca na pokładzie rezerwowane są z dużym wyprzedzeniem. Bardzo często start rakiety jest przekładany ze względu na liczne nieprzewidziane okoliczności, w tym warunki pogodowe. A kiedy już uda się ją wystrzelić i "zostawić" nasz ładunek na orbicie, pracujemy nad ustanowieniem łączności i uruchomieniem satelity. To proces, który wymaga ogromnej wiedzy i zaangażowania wielu osób.
W planach będą kolejne wystrzelenia?
- Będą, przy czym ich liczba i czas realizacji zależą od wielu czynników. Wystrzelimy w przyszłym roku, mniej niż 10, więcej niż 1 (śmiech). Tak to wygląda, bo różnica między budowaniem małych systemów a dużych jest ogromna. Małe pozwalają na - zupełnie niespotykane w przypadku dużych rozwiązań - dopasowanie się do trendów rynkowych. Bardzo późno decydujemy, ile ich będzie i często mamy możliwości zmiany terminów. Konstelacja satelitów, którą budujemy, możliwa jest tylko wtedy, gdy są one tanie.
Kto potrzebuje dzisiaj zdjęć satelitarnych?
- Najłatwiej podzielić rynek na ten rządowy i prywatny. Zastosowanie jest ogólnie rzecz biorąc takie samo, tj.: obie grupy starają się rozwiązać większe problemy, przy wykorzystaniu szerszego spojrzenia jakie dają zdjęcia satelitarne. Problemy są oczywiście inne. Współpracowaliśmy ze strażą przybrzeżną Japonii, siłami powietrznymi Brazylii, Departamentem Obrony USA, siłami zbrojnymi Finlandii. Nie zawsze jest to wojsko. Czasami to departament rolnictwa, departament gospodarki wodnej lub gospodarki leśnej.
- Firmy ubezpieczeniowe coraz częściej obserwują zniszczenia po lokalnym kataklizmie z góry. Dzięki analizie danych satelitarnych mogą lepiej szacować ryzyka, co pozwala im szybciej wydawać polisy. Wykorzystanie danych, które nie były wcześniej dostępne do rozwiazywania problemów pozostających do tej pory bez odpowiedzi - to nowe możliwości, które prowadzą do wzrostu wydajności całej gospodarki.
Polskie firmy lub administracja dostrzega potencjał satelitarnych zdjęć?
- Współpracowaliśmy z firmami polskimi, ale raczej w obszarze projektów badawczo-rozwojowych. Obecnie nie mamy klienta powracającego. Jest kilka rozmów z podmiotami publicznymi, jak i prywatnymi. To jest temat, który staje się coraz bardziej popularny, ale porównanie aktywności firm polskich z firmami z USA, wskazuje na to, że jesteśmy w Polsce wciąż na podstawowym etapie w adaptacji nowych technologii.
Gonimy.
Dane satelitarne w USA były dostępne dużo wcześniej dla firm. W przemyśle funkcjonują od wielu, wielu lat. Rząd amerykański kupuje dane satelitarne, które potem firmom przekazuje lub odsprzedaje. By pokazać skalę zaangażowania: tylko zdjęcia optyczne - amerykańska administracja kupuje za przynajmniej 0,5 mld dol. rocznie.
Pozyskaliście z globalnego rynku dotychczas 152 mln dol. finansowania. Od samego początku celowaliście w rynek międzynarodowy?
- Nie było innego wyjścia. Firma już jest międzynarodowa, mamy pięć biur w różnych krajach. Same satelity budujemy w Warszawie, ale biznes prowadzimy globalnie. Obecnie dynamika rozwoju jest na tyle szybka, na ile pozwalają możliwości pracowników. Zawsze jest trochę tak, że jak firma ma finansowanie i konkretny plan, to rozwój pozostaje wypadkową mocy zespołu. Nie możemy przesadzić, zamęczyć czy zestresować pracowników. Każdy ma swoje ograniczenia. Nawet prędkość zatrudniania jest ograniczona: po pierwsze zajmuje trochę czasu, a po drugie brakuje ludzi. Żeby te lukę wypełnić ściągamy pracowników z całego świata. Obecnie mamy u siebie 40 narodowości.
Gdzie macie biura?
W Helsinkach i Warszawie, co jest naturalne. Do tego w Kalifornii, W Wielkiej Brytanii, niedaleko Londynu i w Luksemburgu. Będą kolejne.
- Biuro w Luksemburgu było dla nas koniecznością. Jeżeli chcemy pozyskiwać utalentowanych pracowników z Francji, Niemczech, Holandii, Belgii czy Holandii - Luksemburg jest dobrym hubem dla realizacji tego celu. Poza tym warto zwrócić uwagę ze rząd w Luksemburgu ma najaktywniejszą obecnie politykę wsparcia firm innowacyjnych. Na tyle efektywną i atrakcyjną, że duże firmy kosmiczne jak Spire, przenoszą tam siedziby.
Dlaczego nie szukaliście finansowania w Polsce?
- To nie tak. Prowadzimy projekty badawczo-rozwojowe finansowane z NCBR. Współpracowaliśmy z jednym funduszem VC. Polski rynek wspierania startupów i innowacji, zwłaszcza ten publiczny, ma sporo do zrobienia. Finansowanie tej wielkości co w Luksemburgu czy Finlandii jest niespotykane w Polsce. Tam firmy uzyskują dziesiątki mln dol. na rozwój. U nas o to wciąż bardzo trudne.
- Brałem udział w inicjatywie prezydenta "Technologie przyszłości". Z prezesem Polskiej Agencji Kosmicznej jesteśmy cały czas w kontakcie, robi co może, żeby ten krajowy "New Space" wypromować na świecie. Finalnie, wszystko zawsze się rozbija, koniec końców o biurokrację, o decyzyjność. A teraz jeszcze wszystkie decyzje przez COVID-19 zostały skierowane w stronę zwalczania pandemii. Liczę, że Polska taki system satelitarny będzie wdrażać. Mamy niespotykaną szansę, żeby wykorzystać rodzimą technologię w momencie, gdy dokonuje się nowa rewolucja przemysłowa w kosmosie. Możemy wykorzystać lokalne zdolności, kompetencje, a nie szukać ich w innych krajach. To jak gaz łupkowy, ale teraz - w przeciwieństwie do niego - może się udać. Zaczynamy z tego samego miejsca. Nie musimy gonić, włączać się w wyścig startując z ostatniego miejsca. Rzadko zdarza się, żeby polska firma mogła narzucać tempo zmian.
COVID zatrzymał branżę kosmiczną?
- Już przed pandemią sporo pracy odbywało się na zasadach pracy zdalnej. Właściwie była ona włączona do naturalnego rytmu pracy firmy. Efekt pandemii jest natomiast taki, że firmy otwierają się na dane satelitarne, znacznie szybciej niż przed COVID-em. Więcej klientów, chce posiadać własne systemy, będące częściowo ich własnością. Chodzi oczywiście o kwestie bezpieczeństwa. Rozwiązanie z lokalnymi serwerami jest o wiele częściej wybierane.
Rozmawiał Bartosz Bednarz