Innowacyjni Polacy i rewolucja energetyczna. Czy to się uda?
Polski wynalazek taniej produkcji ogniw fotowoltaicznych i odważne decyzje biznesowe pozwoliły stworzyć firmę, która niebawem może być istotnym graczem na globalnym rynku.
Pobierz: darmowy program do rozliczeń PIT 2015
Zacznijmy od początku: młoda polska uczona, pracując nad doktoratem w Hiszpanii, wynalazła autorską metodę produkcji ogniw fotowoltaicznych z perowskitów - materiałów, o których wiadomo, że mogą stać się tanim źródłem energii słonecznej, ale nikt jeszcze nie potrafi produkować ich "przemysłowej" wersji. Czy ten sukces można było osiągnąć w Polsce, a nie na Półwyspie Iberyjskim? Owszem, polska uczelnia przygotowała Olgę Malinkiewicz do dalszej działalności, ale...
- Zaraz po licencjacie wyjechałam do Hiszpanii, najpierw politechnika w Barcelonie, potem uniwersytet w Walencji. Wtedy na uczelni pojawił się Michael Grätzel, szef laboratorium fotowoltaicznego w politechnice w Lozannie. I latem 2013 r. zaprosił do współpracy zespół z Walencji. Tak trafiłam na badania nad perowskitami - wspomina Polka.
Została członkiem grupy, ale eksperymentowała też samodzielnie. I zauważyła, że perowskitowe ogniwa można wytwarzać znacznie taniej dzięki pominięciu w procesie produkcji tlenku tytanu.
- Bez mojej hiszpańskiej przygody pewnie nie byłoby dziś tego pomysłu z perowskitami. Bo to właśnie tam ktoś pozwolił młodej doktorantce na udział w poważnych badaniach. W Polsce efekt mojej pracy zagarnąłby szef zespołu - z najwyższym tytułem czy najstarszy wiekiem. Wkład w projekt to sprawa drugorzędna... Niestety, to u nas norma. A w Hiszpanii - czy generalnie: w Europie Zachodniej - docenia się osiągnięcia, niezależnie od płci, wieku czy tytułu. Młodzi naukowcy mają o wiele więcej możliwości uczestniczenia w wielkich projektach. To procentuje - komentuje Malinkiewicz.
Malinkiewicz zaczęła szukać biznesowych sojuszników, którzy potrafiliby wykorzystać potencjał nowego rozwiązania mogącego upowszechnić fotowoltaikę...
- Na dobrą sprawę to partnerzy znaleźli mnie. Piotr i Artur usłyszeli w mediach o mojej pracy naukowej. Rozmawialiśmy o możliwości rozwoju technologii perowskitowej w Polsce. Może to hiszpańskie słońce, a może nadawanie na tych samych falach sprawiło, że postanowiliśmy: wchodzimy w to razem, zakładamy swój biznes. Żegnaj uczelnio, żegnaj korporacjo! Witajcie wyzwania, pot, krew i łzy! - emocjonuje się Olga Malinkiewicz.
Piotr Krych i Artur Kupczunas angażowali się już wcześniej w rozmaite przedsięwzięcia z branży IT, budowlanej czy odnawialnych źródeł energii, w tym w rozwój start-upów; jednocześnie prowadzili dochodową spółkę wynajmującą informatyków do zadań zleconych.
- Inwestycje w innowacje, w start-upy zawsze wiążą się z ryzykiem. Często to koncepcje, które na papierze wyglądają, jak podana na tacy recepta na sukces. Tymczasem już pierwsze kroki w stronę wdrożenia nie pozostawiają złudzeń, że łatwo nie będzie, jeśli w ogóle coś się z tego wyciągnie... Trzeba mieć nosa, by nie zmarnować czasu i pieniędzy. Ale i dobry wzrok, aby dostrzec potencjał - mówi Kupczunas.
- Biznes to nasz żywioł. Cały czas poszukujemy możliwości rozwijania ciekawych konceptów. Gdy się dowiedzieliśmy o Oldze i jej badaniach, od razu pomyśleliśmy, że to może być ciekawy temat - opowiada Piotr Krych. - Przedstawiliśmy Oldze trzy scenariusze. Pierwszy dotyczył osobistego rozwoju jako naukowca na najlepszych uczelniach świata, który byłby naturalną konsekwencją jej osiągnięcia. Drugi scenariusz to przejęcie pomysłu przez korporacje i, być może, zamknięcie dostępu do szerszego rynku ze względu na realizację przez nie wewnętrznej polityki. Trzeci scenariusz, najbardziej wymagający, rysował rozwój własnej firmy i zarazem technologii perowskitowej poza murami uczelni, w Polsce - przy naszej pomocy w jego komercjalizacji. Olga wybrała tę najtrudniejszą, trzecią drogę.
No i pojawiła się spółka Saule Techologies. Olga Malinkiewicz objęła w niej połowę udziałów, obaj partnerzy - po 25 proc.
- Saule to bogini słońca znana z mitologii bałtyjskiej. Sporo główkowaliśmy, jakiej nazwy użyć, by była łatwa do wypowiedzenia na całym świecie - bo od początku myślimy globalnie... Przewertowałam źródła o starożytnych bogach słońca. Zaproponowałam Saule i tak już zostało - tłumaczy Olga Malinkiewicz.
Start-upy: jest pomysł, nadzieje i perspektywy, ale i ryzyko fiaska. To zniechęca wielu potencjalnych partnerów.
- Nie chodzi tu tylko o prywatny kapitał, ale także instytucjonalne formy wsparcia. Świetna jest działalność Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, które popycha naszą gospodarkę w stronę innowacji. Ale nie można się łudzić, że ta kropla w morzu potrzeb zaspokoi potrzeby rynku. Wyjściem jest poszukiwanie finansowania zagranicznego, lecz przecież nie każdy chce na przykład sprzedawać pomysły wielkim korporacjom, transferując wiedzę z naszego kraju. Wiele wynalazków tak już straciliśmy... Jednocześnie masa pomysłów bez skutecznego finansowania i planu komercjalizacji spaliła na panewce - dodaje Kupczunas.
- Za to mamy w kraju świetnych ludzi! Takim przykładem jest Olga Malinkiewicz czy Dawid Nidzworski, z którym pracujemy nad komercjalizacją sensora wykrywającego wirusy grypy. Ale do tych osób trzeba dotrzeć, po partnersku pokazać, jakie mają możliwości. Tego też często brakuje. O biurokracji nie wspominamy, bo szkoda gadać... Jak chcesz mieć w Polsce start-up, szczególnie naukowy, i nie chcesz go utopić, zanim w ogóle go "zwodujesz", to musisz zadbać o tysiąc spraw. Finanse, technologię i jeszcze zaufanego anioła biznesu... Łatwo nie jest! - ocenia Krych.
Obaj podkreślają: zawsze można przyjść do nich - ścieżki mają już wydeptane, zależy im na promowaniu innowacyjnych przedsiębiorstw. Tak, chcą na tym zarobić, dlatego promują ambitnych innowatorów.
- Złamaliśmy naukowy opór do pracy w ustalonych granicach - przynajmniej tych czasowych. Wyciągnęliśmy na wierzch scrum - metodę zarządzania, znaną z informatyki. Naukowa część naszego zespołu nie wierzyła w powodzenie tego pomysłu. No bo jak luźny tok pracy naukowej przystosować do biznesowych deadline'ów? Tymczasem właśnie taka organizacja pracy doskonale sprawdza się w Saule - komentuje Piotr Krych.
Pracę dzieli się na krótkie odcinki czasu, co w branży nazywają "sprintami". Sprint to z reguły 1-4 tygodnie. Każdy etap kończy podsumowanie - co się udało, gdzie jesteśmy.
- Mamy stały, pełny przegląd tego, co jest grane w projekcie. Jest transparentność, progres, a przede wszystkim: uporządkowany chaos. Opanowaliśmy czas. Wspiera nas w tym Michał Grześkowiak z Edge One Solutions - bez wątpienia pierwszoligowy polski "scrum master" - dodaje Piotr Krych.
Jeśli chodzi o partnerów i klientów, Saule "idzie szeroko": budownictwo, lotnictwo, energetyka, elektronika, motoryzacja - pierwsze z brzegu branże, w których perowskity będą wykorzystywane. Kupczunas liczy na to, że za dwa lata firma zaoferuje gotowy produkt. Badane teraz możliwości współpracy z różnymi graczami pozwolą od razu znaleźć partnerów producentów.
W przypadku perowskitów i obiecujących ogniw fotowoltaicznych konkurencja nie śpi. Na świecie działa sporo grup z pokaźnymi środkami finansowymi, które usiłują wprowadzić na rynek innowacyjne ogniwa.
- Ścigają się z nami w Oxfordzie i kilku innych topowych uczelniach. Niedawno byliśmy w Lozannie na pierwszej światowej konferencji poświęconej perowskitom. Robi się gęsto; nie tylko my chcemy być energetycznymi rewolucjonistami. Z tym że inni nie wyszli poza podstawowe badania - uważa Piotr Krych.
- Od razu ruszyliśmy do przodu, na przemysłową ścieżkę. To nas właśnie napędza, dlatego idziemy w stronę drukowania ogniw i to od razu na folii. Tak jest trudniej, ale za to od razu mamy masę możliwości zastosowania ogniw. Na szkle, nad czym pracują inni, jest łatwiej - i to jedyna zaleta. Taniej i bardziej uniwersalnie jest u nas. To konkurencja goni nas, a nie odwrotnie - dodaje Artur Kupczunas.
Jak zabezpieczyć się przed utratą praw do innowacyjnego rozwiązania? Potrzebne były środki na rozwój, ale też ktoś, kto otworzy drzwi, za którymi będą zaufani dostawcy technologii...
- Nasz pomysł zakłada nadruk perowskitów na folię PET, a to wymaga specjalnych drukarek wielkoformatowych, skalibrowanych pod nasze potrzeby. Nie mogliśmy tak po prostu wysłać zapytania do producenta ze specyfikacją produktu. I wtedy spotkaliśmy Hideo Sawadę: zaangażował się w nasze przedsięwzięcie, podzielił wizję rozwoju technologii i udostępnił cenne kontakty na rynku japońskim - dodaje Krych.
Sawada zadowolił się piątą częścią udziałów w Saule Technologies. Nie chce ingerować w biznes. Takiego zainteresowania nie wykazały polskie spółki, szczególnie te z udziałem Skarbu Państwa, które stać na ryzyko nowych wyzwań. Ale japoński kapitał nie wszedłby do firmy, gdyby nie grant z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju na projekt zakładający wykonanie "pierwszego na świecie ultracienkiego ogniwa fotowoltaicznego na bazie perowskitów, nadrukowanego metodą electronic inkjet na podkład elastyczny".
Saule Technologies pozyskało ok. 25,5 mln zł z NCBiR (przy kosztach na poziomie 34,6 mln zł) i japońskie finansowanie rzędu 20 mln zł.
Saule dąży do podniesienia wydajności drukownych ogniw do kilkunastu procent i opracowania taniej metody ich produkcji. Chce jak najszybciej zainteresować biznes, który może wykorzystać ogniwa np. do zasilania smartfonów. Nawet jeśli ich czas życia jest ograniczony, to akurat w tym przypadku nie ma to wielkiego znaczenia: konsumenci wymieniają urządzenia co kilka lat.
- Dzisiaj sukces odnoszą ci, którzy oferują na rynku prawdziwe innowacje; coś unikatowego, z czego konkurencja może czerpać, ale czego nie dogoni. Spójrzmy na Apple'a, Teslę - stale innym uciekają, przekraczają technologiczne granice. Bierzemy przykład z najlepszych: niech konkurencja próbuje nas dogonić... - podkreśla Kupczunas.
Zaawansowane technologie wymagają dobrego laboratorium, najlepszego sprzętu... Saule już dysponuje niezłym zapleczem, a jego dream team się rozrasta. Pieniądze z NCBiR-u i od japońskiego anioła biznesu dały firmie zastrzyk energii - jest krok bliżej do komercjalizacji. Z Saule udało się przebrnąć przez pierwszy trudny etap, ale to nie jedyny rewolucyjny pomysł, jaki rozwijają Krych i Kupczunas.
- Intensywnie pracujemy nad pozyskaniem funduszy dla FluSensora. Mamy na pokładzie młodego, zdolnego Dawida Nidzworskiego, biotechnologa, naukowca z Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Gdańskiego i Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Zajął się projektem biosensora, który na podstawie wymazu z gardła pozwoli na wykrycie wirusa grypy - informuje Piotr Krych.
W szufladach czeka mnóstwo nowych rozwiązań. Krych wspomina o zamiarze budowy funduszu inwestycyjnego, by wspierać partnerski, komercyjny rozwój naukowych przedsięwzięć. - Na nauce można zarabiać i trzeba to robić. Amerykanie, Niemcy, Japończycy już dawno to zrozumieli. Pora na nas - dodaje.
Osiągnięcie Olgi Malinkiewicz doceniono na świecie, czego dowodem m.in. artykuły w najważniejszych czasopismach naukowych. Twierdzenie o przełomie w energetyce jest jednak przedwczesne. Jeżeli polskie ogniwa perowskitowe znajdą zastosowanie, nawet niekoniecznie rewolucjonizując energetyczny świat, i tak będziemy mogli mówić o sukcesie, którego łakniemy od lat.
Trzeba studzić emocje. Nad perowskitami pracują potentaci. Nie chodzi o to, by cały świat padł na kolana w obliczu cudownego polskiego rozwiązania, lecz o to, by nasi naukowcy we współpracy z przedsiębiorcami mogli wprowadzać na rynek własne rozwiązania, usługi i produkty.
Czy koniecznie potrzebujemy polskiego Google'a, Apple'a czy Nokii? Wystarczy, że będziemy innowacyjni w niszach. Jak Belgia, Holandia czy choćby Szwajcaria - uważana za jeden z najbardziej innowacyjnych krajów, choć od czasu zegarków, czekolad i bankowości nie wymyślono tam właściwie nic spektakularnego.
Wojciech Kwinta
Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"